[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prędzej. Gdy się zaczął ubierać, zadrżałem z przerażenia! Niestety, stary marynarz wskutek
krótkowidz-twa pomylił się, nie dopatrzył, czy też zbytnio roztargniony - słowem, zamiast swego -
starannie wdziewał moje ubranie. Niezwłocznie wyskoczyłem na brzeg i zawołałem:
- Pomyłka, pomyłka, pomyłka!
- Co za pomyłka? - spytał stary marynarz.
- Zamiast swego wdziewasz moje ubranie!
- Trudno! - odrzekł marynarz. - Jestem już zadowolony, żem jakimkolwiek ubraniem osłonił moje
przeziębione cielsko. Wdziej tymczasem moje ubranie, a oddam ci twe szaty wówczas, gdy powrócimy
na okręt, gdyż nie chcę się znowu obnażać na wietrze.
Trudno mi opisać rozpacz, z jaką wdziewałem na się obszerne szaty starego marynarza! Serce kołatało
mi w piersi coraz gwałtowniej z obawy, że stary marynarz sięgnie przypadkiem dłonią do mojej kieszeni
i wyjmie z niej list diabelski.
Stało się tak, jak przeczuwałem.
Gdyśmy na pokład wrócili, kapitan zaraz na wstępie zwrócił się do starego marynarza.
- Czy masz - zapytał - spis załogi okrętowej, który ci dałem przed godziną?
- Do usług pana kapitana! - odpowiedział marynarz i służbistym ruchem dłoni wyciągnął z kieszeni list
diabelski, który tym samym ruchem podał kapitanowi.
Jęknąłem.
- Kto tam jęczy?-zapytał kapitan.
Nic nie odpowiedziałem.
Kapitan rozwinął we czworo złożony list i przez chwilę pogrążył się całkowicie w czytaniu, po chwili zaś
ukosem spojrzał na starego marynarza.
- Cóż ty mi za brednie dałeś do czytania? - zapytał głosem zniecierpliwionym i oddał z powrotem
marynarzowi list diabelski.
Marynarz list pochwycił w obie dłonie i przysunął go blisko do oczu.
Jęknąłem po raz wtóry.
- Kto tam jęczy po raz wtóry? - zapytał kapitan. Nie zdobyłem się i tym razem na żadną odpowiedz.
Tymczasem stary marynarz potrząsając pięścią, w której dzierżył list nieszczęsny, zawołał:
- Do stu piorunów! List Diabła Morskiego na okręcie! Czekają nas klęski i nieszczęścia. Wolałbym oczy
w morzu zgubić, niż taki list znalezć we własnej kieszeni! Ale, Bóg widzi, nie moja to kieszeń, jeno tego
cudzoziemca, który już po dwakroć jęknął i po dwakroć nic na pytanie kapitana nie odpowiedział!
Wdziałem bowiem, dzięki nieznośnemu krótkowidztwu, jego ubranie zamiast swego.
Nogi zadrżały pode mną.
- Prawdać to? - spytał mię kapitan.
- Prawda - odrzekłem głosem tak cichym jak brzęczenie komara.
Kapitan zwrócił się do marynarza:
- Wrzuć natychmiast list do morza, gdyż im dłużej taki list pozostaje na okręcie, tym większe i tym
liczniejsze klęski spadają na ów okręt.
Marynarz wrzucił list do morza. List, jak zawsze, pokurczył się,. rozwiał w pianę i zniknął.
Wówczas kapitan zwrócił się do mnie.
- Wyznaj nam prawdę, jakie węzły pokrewieństwa łączą cię z Diabłem Morskim?
- Nie jestem wcale jego krewnym - odrzekłem - ściga mię on już od lat kilku, nie dając spokoju i
przysparzając nieszczęść nieuniknionych. Opowiem ci, kapitanie, wszystkie jego dokoła mojej osoby
zabiegi, wszystkie pokusy, którymi mię dotyka, wszystkie-starania, jakich przykłada, aby mię pogrążyć
w nieustannym zgnębieniu. Wysłuchaj cierpliwie mojej opowieści, a przekonasz się, że jestem niewinny
i że nie mam nic wspólnego z tym morskim potworem.
Opowiedziałem kapitanowi o Diable Morskim wszystko, com miał do opowiedzenia. Opowieść moja
wzbudziła w nim wielkie współczucie:
- Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz? Rozumiem doskonale twoją rozpacz z powodu tak
nieustannych prześladowań i napaści Diabła Morskiego, rozumiem tym bardziej, że sam w czasach mej
młodości byłem jego ofiarą i doznałem odeń przeróżnych krzywd i zniewag. W pierwszej chwili, gdy
stary marynarz oznajmił" przynależność listu diabelskiego do ciebie, powziąłem zamiar utopienia cię w
morzu, lecz teraz po pilnym i uważnym wysłuchaniu twojej opowieści przychodzę do przekonania, że
jesteś tak samo nieszczęśliwy, jak ja niegdyś byłem. Możesz więc śmiało pozostać na naszym okręcie,
proszę cię tylko o jedno, a mianowicie - abyś od czasu do czasu opowiadał mi o Diable Morskim
wszystko, co masz do opowiedzenia.
- Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa! - odparłem z ukłonem.
I rzeczywiście, stosując się zbyt może pilnie do swego przyrzeczenia co rano i co wieczór opowiadałem
kapitanowi wszystkie moje z Diabłem Morskim zajścia, tak iż po pewnym czasie kapitan, dziwnym
obrzucając mię spojrzeniem, rzekł surowo:
- Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz? - mam dla ciebie współczucie, a chociaż mógłbym i
dziś jeszcze utopić cię w morzu, pozwalam ci jednak i nadal pozostać na okręcie, proszę cię wszakże o
jedno, a mianowicie: abyś przestał opowiadać mi o Diable Morskim wszystko, co masz do opowiadania.
- Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa! - odparłem z ukłonem. I rzeczywiście zaprzestałem
odtąd swoich opowiadań.
Marynarze widząc przychylność, którą mi kapitan przy każdej sposobności okazywał, nabrali do mnie
zaufania, a nawet - po pewnym czasie - zawarli ze mną ścisłą przyjazń. Nigdy dotąd nie spędzałem na
okręcie czasu tak przyjemnie i tak swobodnie.
Lecz obecność listu diabelskiego w mojej kieszeni nie przeminęła bez skutku. Wiedziałem zresztą, iż
prędzej czy pózniej musi spaść na nas klęska. I klęska spadła w chwili najmniej przez wszystkich
spodziewanej.
Pewnego dnia okręt nasz znajdował się w pobliżu wyspy nieznanego nazwiska. Zauważyliśmy nagle, iż
okręt bez przyczyny widomej ociężał i pogrążył się w wodzie głębiej niż zazwyczaj.
Kapitan z garstką marynarzy zszedł na spód okrętu, aby zbadać tajemniczą przyczynę tak nagłej
zmiany.
Po chwili wrócił na pokład blady jak kreda.
- yle z nami! - rzekł do załogi. - Nieprzeliczona zgraja pił osaczyła nasz okręt i już go w kilku miejscach
przedziurawiła. Przesłaniamy dziury, jak i czym możemy, ale walka jest bardzo trudna. O ile bowiem
łatwo sobie z jedną piłą poradzić, o tyle trudno z gromadą.
Rozumiałem najzupełniej trwogę kapitana. Piła jest to ryba potworna, obdarzona w miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
prędzej. Gdy się zaczął ubierać, zadrżałem z przerażenia! Niestety, stary marynarz wskutek
krótkowidz-twa pomylił się, nie dopatrzył, czy też zbytnio roztargniony - słowem, zamiast swego -
starannie wdziewał moje ubranie. Niezwłocznie wyskoczyłem na brzeg i zawołałem:
- Pomyłka, pomyłka, pomyłka!
- Co za pomyłka? - spytał stary marynarz.
- Zamiast swego wdziewasz moje ubranie!
- Trudno! - odrzekł marynarz. - Jestem już zadowolony, żem jakimkolwiek ubraniem osłonił moje
przeziębione cielsko. Wdziej tymczasem moje ubranie, a oddam ci twe szaty wówczas, gdy powrócimy
na okręt, gdyż nie chcę się znowu obnażać na wietrze.
Trudno mi opisać rozpacz, z jaką wdziewałem na się obszerne szaty starego marynarza! Serce kołatało
mi w piersi coraz gwałtowniej z obawy, że stary marynarz sięgnie przypadkiem dłonią do mojej kieszeni
i wyjmie z niej list diabelski.
Stało się tak, jak przeczuwałem.
Gdyśmy na pokład wrócili, kapitan zaraz na wstępie zwrócił się do starego marynarza.
- Czy masz - zapytał - spis załogi okrętowej, który ci dałem przed godziną?
- Do usług pana kapitana! - odpowiedział marynarz i służbistym ruchem dłoni wyciągnął z kieszeni list
diabelski, który tym samym ruchem podał kapitanowi.
Jęknąłem.
- Kto tam jęczy?-zapytał kapitan.
Nic nie odpowiedziałem.
Kapitan rozwinął we czworo złożony list i przez chwilę pogrążył się całkowicie w czytaniu, po chwili zaś
ukosem spojrzał na starego marynarza.
- Cóż ty mi za brednie dałeś do czytania? - zapytał głosem zniecierpliwionym i oddał z powrotem
marynarzowi list diabelski.
Marynarz list pochwycił w obie dłonie i przysunął go blisko do oczu.
Jęknąłem po raz wtóry.
- Kto tam jęczy po raz wtóry? - zapytał kapitan. Nie zdobyłem się i tym razem na żadną odpowiedz.
Tymczasem stary marynarz potrząsając pięścią, w której dzierżył list nieszczęsny, zawołał:
- Do stu piorunów! List Diabła Morskiego na okręcie! Czekają nas klęski i nieszczęścia. Wolałbym oczy
w morzu zgubić, niż taki list znalezć we własnej kieszeni! Ale, Bóg widzi, nie moja to kieszeń, jeno tego
cudzoziemca, który już po dwakroć jęknął i po dwakroć nic na pytanie kapitana nie odpowiedział!
Wdziałem bowiem, dzięki nieznośnemu krótkowidztwu, jego ubranie zamiast swego.
Nogi zadrżały pode mną.
- Prawdać to? - spytał mię kapitan.
- Prawda - odrzekłem głosem tak cichym jak brzęczenie komara.
Kapitan zwrócił się do marynarza:
- Wrzuć natychmiast list do morza, gdyż im dłużej taki list pozostaje na okręcie, tym większe i tym
liczniejsze klęski spadają na ów okręt.
Marynarz wrzucił list do morza. List, jak zawsze, pokurczył się,. rozwiał w pianę i zniknął.
Wówczas kapitan zwrócił się do mnie.
- Wyznaj nam prawdę, jakie węzły pokrewieństwa łączą cię z Diabłem Morskim?
- Nie jestem wcale jego krewnym - odrzekłem - ściga mię on już od lat kilku, nie dając spokoju i
przysparzając nieszczęść nieuniknionych. Opowiem ci, kapitanie, wszystkie jego dokoła mojej osoby
zabiegi, wszystkie pokusy, którymi mię dotyka, wszystkie-starania, jakich przykłada, aby mię pogrążyć
w nieustannym zgnębieniu. Wysłuchaj cierpliwie mojej opowieści, a przekonasz się, że jestem niewinny
i że nie mam nic wspólnego z tym morskim potworem.
Opowiedziałem kapitanowi o Diable Morskim wszystko, com miał do opowiedzenia. Opowieść moja
wzbudziła w nim wielkie współczucie:
- Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz? Rozumiem doskonale twoją rozpacz z powodu tak
nieustannych prześladowań i napaści Diabła Morskiego, rozumiem tym bardziej, że sam w czasach mej
młodości byłem jego ofiarą i doznałem odeń przeróżnych krzywd i zniewag. W pierwszej chwili, gdy
stary marynarz oznajmił" przynależność listu diabelskiego do ciebie, powziąłem zamiar utopienia cię w
morzu, lecz teraz po pilnym i uważnym wysłuchaniu twojej opowieści przychodzę do przekonania, że
jesteś tak samo nieszczęśliwy, jak ja niegdyś byłem. Możesz więc śmiało pozostać na naszym okręcie,
proszę cię tylko o jedno, a mianowicie - abyś od czasu do czasu opowiadał mi o Diable Morskim
wszystko, co masz do opowiedzenia.
- Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa! - odparłem z ukłonem.
I rzeczywiście, stosując się zbyt może pilnie do swego przyrzeczenia co rano i co wieczór opowiadałem
kapitanowi wszystkie moje z Diabłem Morskim zajścia, tak iż po pewnym czasie kapitan, dziwnym
obrzucając mię spojrzeniem, rzekł surowo:
- Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz? - mam dla ciebie współczucie, a chociaż mógłbym i
dziś jeszcze utopić cię w morzu, pozwalam ci jednak i nadal pozostać na okręcie, proszę cię wszakże o
jedno, a mianowicie: abyś przestał opowiadać mi o Diable Morskim wszystko, co masz do opowiadania.
- Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa! - odparłem z ukłonem. I rzeczywiście zaprzestałem
odtąd swoich opowiadań.
Marynarze widząc przychylność, którą mi kapitan przy każdej sposobności okazywał, nabrali do mnie
zaufania, a nawet - po pewnym czasie - zawarli ze mną ścisłą przyjazń. Nigdy dotąd nie spędzałem na
okręcie czasu tak przyjemnie i tak swobodnie.
Lecz obecność listu diabelskiego w mojej kieszeni nie przeminęła bez skutku. Wiedziałem zresztą, iż
prędzej czy pózniej musi spaść na nas klęska. I klęska spadła w chwili najmniej przez wszystkich
spodziewanej.
Pewnego dnia okręt nasz znajdował się w pobliżu wyspy nieznanego nazwiska. Zauważyliśmy nagle, iż
okręt bez przyczyny widomej ociężał i pogrążył się w wodzie głębiej niż zazwyczaj.
Kapitan z garstką marynarzy zszedł na spód okrętu, aby zbadać tajemniczą przyczynę tak nagłej
zmiany.
Po chwili wrócił na pokład blady jak kreda.
- yle z nami! - rzekł do załogi. - Nieprzeliczona zgraja pił osaczyła nasz okręt i już go w kilku miejscach
przedziurawiła. Przesłaniamy dziury, jak i czym możemy, ale walka jest bardzo trudna. O ile bowiem
łatwo sobie z jedną piłą poradzić, o tyle trudno z gromadą.
Rozumiałem najzupełniej trwogę kapitana. Piła jest to ryba potworna, obdarzona w miejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]