[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swoim odbiciu w lustrze, usuwajÄ…c brzytwÄ… pianÄ™.
- Dlaczego?
- Ponieważ jesteś bardzo atrakcyjną kobietą. Bardzo
inteligentną i, choć może to zabrzmieć cynicznie, także
bardzo majętną. Jestem pewien, że wielu mężczyzn...
- Nie twierdzę, że nie otrzymywałam propozycji.
- Aha.
- Gdybym uznaÅ‚a, że przedstawiono mi je ze wzglÄ™­
du na mojÄ… urodÄ™ czy inteligencjÄ™, mogÅ‚abym je rozwa­
żyć. Jednak... - Urwała i zamyśliła się.
- Z pewnością nie każdy mężczyzna, który na ciebie
patrzy, widzi stosy dolarów.
- Zapewne masz racjÄ™. Wydaje mi siÄ™ jednak, że ni­
gdy nie spotkałam mężczyzny, z którym miałabym
ochotę spędzić czas w ten sposób.
Kiedy obejrzaÅ‚ siÄ™, zauważyÅ‚, że jej policzki sÄ… zaró­
żowione.
- W ten sposób? - powtórzył.
- Wiesz, co marana myśli.
Nie dodała nic więcej. On również nie odezwał się
już. W pokoju zapanowała pełna napięcia cisza. Choć
żadne z nich nie wspomniało o tym, wiedzieli dobrze,
że sami znalezli siÄ™ teraz w takiej wÅ‚aÅ›nie sytuacji - tyl­
ko we dwoje w odciętej od świata chacie.
Jake powtarzaÅ‚ sobie do znudzenia, że Rebeka wybra­
ła się tutaj nie dlatego, że to on się jej podobał, lecz ze
względu na to, że potrzebowała jego pomocy.
Starł resztkę kremu do golenia, umył twarz wodą,
a potem spojrzał na dziewczynę.
UKOCHANY Z GÓR 71
- A więc co masz ochotę robić przez resztę dnia?
- Ze zdziwieniem zauważył, że twarz Rebeki pokrył
rumieniec.
Kilka godzin pózniej Jake zerknął na zegarek, potem
na zalegające za oknem ciemności, aż wreszcie spytał
RebekÄ™:
- Czy chcesz, żebym jeszcze raz wyszedł z tobą na
dwór, zanim pójdziemy spać? Jutro rano może uda nam
się stąd wydostać.
' Patrzył, jak Rebeka wstaje z niewielkiego dywanika,
który rozłożył dla niej przed piecykiem, i przeciąga się.
- Mam nadziejÄ™. Nie mogÄ™ uwierzyć, jak szybko mi­
nÄ…Å‚ ten dzieÅ„. Nie pamiÄ™tam już, kiedy ostatni raz mia­
łam okazję tak odpocząć.
Pokazał jej swój księgozbiór i niektóre czasopisma,
opowiedział także o swoim zainteresowaniu wszystkim,
co tajemnicze, a podczas lunchu dyskutowali o swoich
ulubionych książkach.
Przez cały dzień Jake starał się spędzać jak najwięcej
czasu na dworze, starając się być od Rebeki jak najdalej.
Teraz zapadÅ‚ już zmrok. Może wreszcie uda siÄ™ mu tro­
chę przespać?
Zachowywali siÄ™ podobnie jak poprzedniego wieczo­
ru. Jake odprowadził ją z szałasu do chaty i poczekał na
dworze, aż Rebeka położy się do łóżka. Tym razem,
zanim wszedł do środka, zapukał.
SprawdziÅ‚, czy wystarczy im drewna na caÅ‚Ä… noc, a po­
tem rozłożył śpiwór i ułożył się wygodnie na podłodze.
- Dziękuję, Jake.
UniósÅ‚ gÅ‚owÄ™, nie mógÅ‚ jednak zobaczyć jej w cie­
mności.
72 UKOCHANY Z GÓR
- Za co?
- Za to, że jesteÅ› dżentelmenem. Niektórzy wykorzy­
staliby sytuacjÄ™.
- Być może.
- Nie, naprawdę by próbowali.
- Nie rób ze mnie świętego, Rebeko.
Usłyszał jej cichy śmiech.
- Dobranoc, Jake.
- Dobranoc, Rebeko.
UpÅ‚ynęło jednak wiele czasu, zanim zmorzyÅ‚ go wre­
szcie sen.
NastÄ™pnego ranka Jake obudziÅ‚ siÄ™ o brzasku. Zerk­
nÄ…wszy na łóżko stwierdziÅ‚, że Rebeka jeszcze Å›pi. Szyb­
ko wyszedł ze śpiwora i włożył dżinsy. Kiedy miał już
na sobie także koszulÄ™, buty i skarpety, siÄ™gnÄ…Å‚ po kape­
lusz, kurtkę i wyszedł na dwór.
Oszroniona Å‚Ä…ka bÅ‚yszczaÅ‚a w pierwszych promie­
niach słońca. Wciągnął w płuca czyste powietrze
i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. Niebo byÅ‚o bÅ‚Ä™kitne i najwyrazniej za­
czynaÅ‚a siÄ™ odwilż. Przy takiej pogodzie Å›cieżka do ja­
skini wkrótce powinna wyschnąć.
A wtedy będą mogli wydostać się stąd.
Rebeka jeszcze leżała w łóżku, kiedy Jake wrócił, by
nastawić kawę.
- Czy pogoda się poprawiła?
- Tak. Kiedy zjemy śniadanie i spakujemy się, chyba
będziemy mogli ruszać w drogę. - Stał odwrócony do
Rebeki plecami. - Nie patrzę na ciebie, możesz więc
wstać.
SÅ‚yszaÅ‚ szelest poÅ›cieli, a potem cichy odgÅ‚os towa­
rzyszący wkładaniu różnych części garderoby.
UKOCHANY Z GÓR 73
Podświadomie puścił wodze fantazji.
Kiedy Rebeka weszÅ‚a do kuchni,czuÅ‚, że znów przy­
dałby mu się spacer po mroznym powietrzu. Został
jednak w domu i we dwoje przygotowali szybko Å›nia­
danie, a potem równie szybko spakowali się i wygasili
ogień.
Wkrótce szli już w stronÄ™ kanionu. Jake niósÅ‚ ple­
cak i dwie walizki, wciąż upierając się, że Rebeka musi
mieć wolne ręce. Ponieważ ścieżka była bardzo wąska,
musiał dwa razy przebyć tę drogę, by przenieść obie
walizki, ponieważ jedną ręką musiał przytrzymywać się
skały.
Z jakiegoÅ› powodu droga powrotna wydaÅ‚a siÄ™ Rebe­
ce znacznie krótsza, po części dlatego, że wiedziała już,
dokąd idą, a także dlatego, że szli teraz głównie w dół.
Po półgodzinie obolałe mięśnie rozgrzały się i Rebece
zaczęła nawet sprawiać przyjemność wędrówka przez
góry.
Mimo to ucieszyÅ‚ jÄ… widok pickupa, a zirytowaÅ‚o od­
krycie, że Jake nie jest nawet zdyszany po forsownej
wędrówce i dzwiganiu bagaży.
- Mel i Betty bÄ™dÄ… chyba zdziwieni, że zdecydowa­
łem się wrócić z tobą do Seattle - oznajmił, kiedy jechali
już w stronę domu Abbottów.
- Na pewno będą za tobą tęsknić.
- Kto wie, może uda mi się namówić ich na krótkie
odwiedziny.
Jake zaparkowaÅ‚ obok wynajÄ™tego przez RebekÄ™ sa­
mochodu. Potem bardzo sprawnie przeniósł ich rzeczy
do bagażnika, ujął Rebekę pod rękę i poprowadził
w stronÄ™ baru.
Betty powitała ich z rozpromienioną twarzą.
74 UKOCHANY Z GÓR
- Och, dobrze, że podczas burzy nie stało się wam
nic złego. Jest bardzo wcześnie, musieliście chyba wstać
o świcie.
- Niemal - przyznaÅ‚ Jake, siadajÄ…c na barowym stoÅ‚­
ku i zapraszajÄ…c RebekÄ™, by uczyniÅ‚a to samo. - Chcia­
łem poprosić was o przysługę.
Mel wszedÅ‚ do sali, niosÄ…c dwie cynamonowe buÅ‚e­
czki ociekające lukrem. Betty nalała do filiżanek kawę
i postawiła przed nimi nakrycia.
- Zrobimy dla ciebie wszystko, wiesz przecież, Jake.
Uśmiechnął się.
- Nie wiecie jeszcze, o co chcę prosić.
- To nie ma znaczenia - odparł Mel szorstko. Jake
potrząsnął głową.
- Zastanawiałem, się tylko, czy mógłbym zostawić
tutaj samochód. Będziesz musiał przejechać się nim od
czasu do czasu, podładować akumulator, i tak dalej.
Mel zerknął na Rebekę, a potem zapytał niewinnie:
- Wyjeżdżasz dokądś?
Jake milczał, jedząc cynamonową bułkę i pijąc kawę.
- Wracam do Seattle z RebekÄ….
- Przekonała cię? - domyślił się Mel.
- CoÅ› w tym rodzaju.
Abbottowie wymienili spojrzenia, potem oboje
uśmiechnęli się do Rebeki, by w końcu spojrzeć na Ja-
ke'a. W ich oczach dojrzał rozbawienie.
Jake był wręcz zadowolony, że swoją osobą dostarcza
im rozrywki. Co więcej, nie musi niczego wyjaśniać.
- Czy to bÄ™dzie dla was problemem? - zapytaÅ‚ wre­
szcie.
- Ależ skąd - zapewnił go Mel.
- To dobrze. - Jake spojrzał na Rebekę, która mimo
UKOCHANY Z GÓR 75
zjedzonego wcześniej obfitego śniadania zdążyła już
uporać się z podanym jej ciastkiem.
- JesteÅ› gotowa do drogi?
Starannie wytarła usta serwetką.
- Tak - odpowiedziała.
Jake dopił kawę, po czym wszedł za bar, by objąć
Betty.
- Dbaj o siebie, proszę. Będę z wami w kontakcie.
Mel położył dłoń na ramieniu Jake'a.
- Pamiętaj o nas. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl