[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A co ja z tego będę miał?  zainteresował się.
 Znajdę wyjście z tego piekielnego świata, Jurt. Chodz ze mną i pomóż. . .
albo przynajmniej nie stawaj na drodze. . . a odchodząc zabiorę cię ze sobą.
Roześmiał się.
 Nie jestem pewien, czy jest jakieś wyjście  mruknął.  Chyba że Moce
nas uwolnią.
 W takim razie nie masz nic do stracenia  odparłem.  A może nawet
zobaczysz, jak ginę próbując.
 Czy naprawdę znasz oba typy magii, Wzorca i Logrusu?  zapytał.
 Tak. Ale z Logrusem jestem lepszy.
 Czy mógłbyś wykorzystać je przeciwko ich zródłom?
 To interesujący problem metafizyczny. Nie znam jego rozwiązania i nie
jestem pewien, czy kiedykolwiek je poznam. Niebezpiecznie jest wzywać tu Mo-
ce. Dlatego mam do dyspozycji tylko parę zawieszonych wcześniej zaklęć. Nie
sądzę, żeby zdołały nas stąd wyprowadzić.
 W takim razie co?
75
 Nie jestem pewien. Wiem tylko, że pełny obraz ukaże mi się dopiero wtedy,
kiedy dotrę na koniec tej drogi.
 Do licha. . . Sam nie wiem. To nie jest zdrowa okolica. A z drugiej strony,
co będzie, jeśli tylko tutaj może istnieć coś takiego jak ja? Jeśli znajdziesz bramę,
przestąpię przez nią i rozpłynę się?
 Skoro upiory Wzorca mogą manifestować się w Cieniu, to i ty chyba mo-
żesz. Zjawy Dworkina i Oberona przybyły do mnie, zanim jeszcze się tutaj znala-
złem.
 To pocieszające. Spróbowałbyś na moim miejscu?
 Tu chodzi o twoje życie  przypomniałem.
Parsknął.
 Zrozumiałem. Pójdę z tobą kawałek i zobaczę, co z tego wyniknie. Nie
obiecuję pomocy, ale nie będę ci bruzdził.
Wyciągnąłem rękę, ale on pokręcił głową.
 Nie przesadzajmy  powiedział.  Jeśli moje słowo bez uścisku ci nie
wystarczy, to nie wystarczy też z uściskiem. Prawda?
 Chyba tak.
 A nigdy nie czułem specjalnej chęci, żeby podawać ci rękę.
 Przepraszam, że ci proponowałem. A mógłbyś mi wytłumaczyć, dlaczego?
Od dawna mnie to zastanawia.
Wzruszył ramionami.
 Czy zawsze musi być jakiś powód?
 Alternatywą jest nieracjonalność  odparłem.
 Albo skrytość  dodał odwracając się.
Odszedłem szlakiem. Po chwili Jurt ruszył za mną. Przez długi czas masze-
rowaliśmy w milczeniu. Pewnego dnia nauczę się może trzymać język za zębami
albo wstawać od stołu, kiedy jeszcze wygrywam. Na jedno wychodzi.
Droga przez jakiś czas biegła prosto, chociaż zdawała się znikać niezbyt da-
leko w przedzie. Zrozumiałem dlaczego, kiedy zbliżyliśmy się do tego końcowe-
go punktu: skręcała za niewysokim wzniesieniem. Minęliśmy zakręt i wkrótce
spotkaliśmy następny. Po chwili weszliśmy w serię regularnych zwrotów, szyb-
ko pojmując, że schodzimy stromym zboczem. Posuwaliśmy się w dół, aż nagle
spostrzegłem zawieszony przed nami jaskrawy zygzak. Jurt wyciągnął rękę.
 Co to. . . ?  zaczął dokładnie w chwili, kiedy stało się jasne, że to prowa-
dzący w górę dalszy ciąg naszego szlaku.
Nastąpiła momentalna zmiana orientacji i zrozumiałem, że schodzimy do cze-
goś w rodzaju wielkiej niecki. Powietrze stało się wyraznie chłodniejsze.
Szliśmy dalej. Po pewnym czasie coś zimnego i mokrego dotknęło grzbie-
tu mojej prawej dłoni. Spojrzałem w dół i zdążyłem jeszcze dostrzec topniejący
w szarym mroku płatek śniegu. W chwilę pózniej opadły następne. A jeszcze póz-
niej zobaczyliśmy w dole coś rozległego i jasnego.
76
Ja też nie wiem, co to jest, nadała Frakir do mojego umysłu.
Dzięki, pomyślałem w odpowiedzi. Uznałem, że lepiej nie zdradzać Jurtowi
jej obecności.
W dół. W dół i zakręt. Tam i z powrotem. Z powrotem i tam. Temperatura
ciągle spadała. Migotały płatki śniegu. Nagie skały na stoku zaczęły błyszczeć.
To dziwne, ale nie uświadamiałem sobie, co to jest, dopóki po raz pierwszy
się nie pośliznąłem.
 Lód!  oznajmił głośno Jurt.
Przewróciłby się, gdyby nie złapał jakiegoś głazu.
Nadbiegło jakby odległe westchnienie, narastało, nabierało mocy, zbliżało się.
Kiedy dotarło z potężnym uderzeniem wichury, poznaliśmy, że to wiatr. W dodat-
ku zimny jak tchnienie epoki lodowcowej. Otuliłem się płaszczem. Wiatr podążał
za nami, łagodniejszy, ale nieustępliwy, a my schodziliśmy coraz niżej.
Było potwornie zimno, zanim dotarliśmy do dna, a ścieżkę albo pokrywał
szron, albo była wykuta w lodzie. Wiatr zawodził monotonną, żałosną nutą, niosąc
obłoki śniegu i lodowych odprysków.
 Fatalny klimat  burknął Jurt, szczękając zębami.
 Nie przypuszczałem, że upiory reagują na tak zwyczajne zjawiska.
 Upiory. . . akurat. Czuję się tak samo jak zawsze. Moim zdaniem to, co
posłało mnie ubranego, żebym stanął przeciwko tobie, mogło przewidzieć taką
możliwość. Zresztą. . .  dodał  to miejsce nie jest takie zwyczajne. Chcą nas
gdzieś doprowadzić i właściwie mogliby wskazać jakiś skrót. W tej sytuacji, do-
trzemy na miejsce jako przesyłka uszkodzona.
 Szczerze mówiąc, nie wierzę, żeby Wzorzec albo Logrus dysponował tutaj
taką władzą  stwierdziłem.  Wolałbym raczej, żeby wcale nie wchodzili nam
w drogę.
Nasz szlak prowadził przez lśniącą płaszczyznę  tak płaską i tak lśniącą, aż
poczułem obawę, że to wyłącznie lód. I nie pomyliłem się.
 Będzie ślisko  ocenił Jurt.  Zmienię kształt stóp. Zrobię sobie szersze.
 Zniszczysz buty i nogi ci zmarzną  odparłem.  Lepiej przenieś trochę
masy ciała w dół, żeby obniżyć środek ciężkości.
 Na wszystko masz odpowiedz. . .  zaczął niechętnie.  Ale tym razem
słuszną  dokończył.
Zatrzymaliśmy się na kilka minut. Jurt stał się niższy, bardziej krępy.
 Sam nie będziesz się przekształcał?  zapytał.
 Zaryzykuję z obecnym środkiem ciężkości. W ten sposób mogę się szybciej
poruszać  wyjaśniłem.
 W ten sposób możesz rozbić sobie tyłek.
 Zobaczymy.
Ruszyliśmy przez lód. Utrzymywaliśmy równowagę. Wiatry były silniejsze
tutaj, dalej od zbocza, które zostawiliśmy za sobą. Jednak powierzchnia lodowe-
77
go szlaku nie była tak śliska, jak wydawało się z daleka. Były na niej niewielkie
zmarszczki i nierówności wystarczające, by zapewnić przyczepność. Powietrze
paliło mnie w płucach; płatki śniegu kręciły się w wirach płynących w poprzek
ścieżki niby ekscentryczne dziecięce bąki. Ze szlaku emanowała błękitna poświa-
ta, zabarwiając śnieg, jeśli znalazł się w jej zasięgu. Pokonaliśmy może z pół
kilometra, nim pojawiły się nowe widmowe obrazy. Pierwszy przedstawiał mnie,
rozciągniętego na stosie zbroi w kaplicy; następny to Deirdre pod latarnią, patrzą-
ca na zegarek.
 Co?  zapytał Jurt, kiedy pojawiły się i zniknęły w mgnieniu oka.
 Nie wiedziałem, kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy. I nadal nie wiem
 odpowiedziałem.  Chociaż, kiedy zaczynaliśmy nasz wyścig, myślałem, że
jesteś jednym z nich. Pojawiają się i znikają. . . losowo, jak się wydaje. . . bez
żadnego możliwego do odgadnięcia powodu.
Jako następny pojawił się obraz jadalni, z wazonem kwiatów na stole. Nie
zauważyłem ludzi. Była i zniknęła. . .
Nie. Nie całkiem. Pokój zniknął, ale kwiaty zostały na gładkiej płaszczyznie
lodu. Zatrzymałem się, po czym skręciłem w ich stronę.
Nie wiem, Merlinie, czy możesz schodzić ze ścieżki. . .
Do diabła z tym, odpowiedziałem. Szedłem do bloku lodu; przypominał mi
podobny do Stonehenge krąg menhirów z miejsca, gdzie wkroczyłem do tej kra-
iny. U podstawy widziałem jakieś przypadkowe błyski światła.
Leżało ich kilka  róże w wielu odmianach. Pochyliłem się i wybrałem jedną
z nich. Była niemal srebrna. . .
 A ty co tutaj robisz, drogi chłopcze?  usłyszałem znajomy głos.
Wyprostowałem się natychmiast. Zza lodowego bloku wynurzył się wysoki, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl