[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zieleni. - Trzeba znalezć najwyższe drzewo.
Parę minut pózniej omal się o niego nie potknęła. Klęczał przy grubym pniu
otoczonym skarłowaciałymi krzewami i zawzięcie kopał. Syknął cicho, kiedy chciała coś
powiedzieć, i wskazał głową na zachód. Zobaczyła migoczące nieopodal światełka i jakiś
ruch.
Również opadła na kolana i zaczęła kopać. Z każdą chwilą ziemia stawała się coraz
bardziej wilgotna.
- Nie mamy czasu czekać, aby piach opadł na dno. Woda będzie mętna, ale zdatna
do picia - szepnął Alim, napełniając manierkę.
Jego oddech połaskotał Hanę w kark. Zadrżała.
- To najważniejsze - rzekła.
- Idą - ostrzegł Alim. - Pień z drugiej strony drzewa został wydrążony przez
zbieraczy miodu. Pszczół już dawno nie ma. Schowaj się.
R
L
T
- Ale...
- Szybko!
Posłusznie wsunęła się w wydrążony otwór. Alim zakrył go gałęziami, rozrzucił
wkoło liście, zmiótł ślady stóp.
Głosy były coraz bliżej.
Uciekaj, Alim! - zawołała w myślach Hana. Skryj się! Jakby w odpowiedzi na jej
prośbę, zastygł bez ruchu, wytężył słuch, po czym błyskawicznie wdrapał się na
sąsiednie drzewo, przeszedł na drugie, trzecie, następnie zeskoczył gdzieś dalej na
ziemiÄ™.
- Co to? - rozległ się głos w suahili. - Słyszeliście szelest?
Hana wcisnęła się głębiej w otwór. Wstrzymała oddech. Po chwili ktoś wybuchnął
śmiechem, inni się przyłączyli.
- To tylko gałąz. I po co tyle krzyku?
Mężczyzni omietli teren latarką i oddalili się. Minutę pózniej zawarczał silnik.
Dżip odjechał, ale tak jak poprzedniego dnia Hana tkwiła nieruchomo. Czekała. Uda jej
zdrętwiały, w łydce złapał ją skurcz.
- Hano, nabrałem wody. Ruszajmy.
W ciszy szept zabrzmiał niemal jak krzyk. Hana podskoczyła i aż jęknęła z bólu.
Była całkiem sztywna.
- Hano... - ponaglił Alim.
- Nie mogę wykonać najmniejszego ruchu.
Mruknął coś, a po chwili ujrzała jego twarz.
- Zdrętwiałaś?
Skinęła głową.
- Przepraszam.
- Nie żartuj. Daj, pomogę ci.
Zdjął jej buty, skarpety, i rozpoczął delikatny masaż. Najpierw pięta i podbicie,
potem łydki i kolana. Hana ostrożnie wyprostowała jedną nogę, po chwili drugą.
Co za ulga. Ręce Alima, ich dotyk... to była magia, poezja. Hana zamknęła oczy.
Nagle bolesny skurcz zaatakował jej bok. Krzyknęła.
R
L
T
- Cii, Sahar Thurayya. Zaraz będzie dobrze.
Wyciągnąwszy ją z wąskiej dziupli, kontynuował masaż; tym razem skupił się na
stawie biodrowym i kręgosłupie.
Pochyliła się, oparła głowę o ramię Alima.
- Jak dobrze... Jak cudownie - powtarzała.
- Tak, moja Gwiazdo Poranna, jest cudownie - szepnÄ…Å‚ Alim, ugniatajÄ…c kciukami
jej barki i ramiona. - Oddychaj głęboko. I zaufaj mi. Nigdy cię nie skrzywdzę.
- Uwielbiam, jak do mnie mówisz.
- Jesteś moim natchnieniem - szepnął, jakby zdziwiony własnym wyznaniem.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się błogo.
- Naprawdę? - spytała z figlarnym błyskiem w oku. - Mimo że tak cuchnę?
Wybuchnął śmiechem.
- Chyba na skutek inhalacji błotno-papierosowej straciłem zmysł węchu - odrzekł i
pocałował ją w czoło, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. - A od
batonów energetycznych mam rozregulowane kubki smakowe, bo nie czuję na twojej
skórze błota, tylko rodzynki.
To nie może się dziać w rzeczywistości. Na pewno wszystko jej się śni. Leżała na
gorącym piasku, marząc o idealnym mężczyznie. Ten niezwykły człowiek, który ją
obejmował, musi być wytworem jej fantazji.
Należała do dziewczyn, które pózno dojrzewają. Miała dwadzieścia pięć lat, kiedy
zaczęła marzyć o swoim idolu, szejku rajdowcu. Lada moment obudzi się w Shellah-
Akbar, wstanie, sprawdzi, jak siÄ™ majÄ… jej mali podopieczni, przygotuje im lekkostrawne
śniadanie, żeby ich chore brzuszki nie zaprotestowały, potem zajrzy do kobiet i
mężczyzn, którym na skutek głodu wypadają zęby...
Ale jeszcze nie chciała się budzić.
- Alim... - wyszeptała.
Zbliżył usta do jej warg.
- Hano, musimy iść. - Jego oddech był niczym delikatna pieszczota.
- Słucham? - spytała, wciąż pogrążona w marzeniach.
Nagle tuż za kępą krzaków dojrzała światło.
R
L
T
- Chyba nikt nie pilnuje tego dżipa - powiedział. - Może nam się uda... - Podał jej
buty, skarpetki schował do kieszeni, następnie podciągnął ją na nogi. - W porządku?
Zawstydzona - myślała o pocałunkach, a on o ich bezpieczeństwie - skinęła głową i
schyliła się po plecak. Alim w tym czasie zamiótł gałęzią ziemię, usuwając ślady ich
obecności.
Ruszyli. Zgodnie z poleceniem Alima, Hana stawiała nogi dokładnie tam, gdzie on.
Szedł szybko, oddalając się od zródła wody, a zbliżając do zródła światła.
Lada moment nastanie świt. Teren patrolują ludzie wodza.
Nie ma wyjścia: należy podjąć ryzyko.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Nie musiał jej mówić, co ma robić. Kiedy przejął stery, posłusznie wycofała się na
drugÄ… pozycjÄ™.
Kobieta, która przewodzi, gdy trzeba, lecz bez pytania oddaje władzę, gdy wie, że
ktoś inny ma większe doświadczenie? To rzadkość. Hana, piękna, silna, niezwykła,
stanowiła przeciwieństwo jego wysoko urodzonej żony Eliry. Uosabiała radość i
szczęście, na które nie zasługiwał, odkąd na wieczorze kawalerskim tak kretyńsko
założył się z Fadim...
Nie obwiniaj się, szepnął brat, tuż zanim wyzionął ducha. Aatwo powiedzieć!
Zwolnił przy ostatniej kępie drzew. Hana również przystanęła.
- Co teraz? - zapytała. - Szukamy kluczyka czy próbujemy odpalić na krótko?
- Najpierw szukamy. - Rozejrzał się po okolicy.
- Jeśli się o mnie martwisz, to niepotrzebnie. Umiem szybko biegać. Jako dziecko
gnałam ile sił w nogach do wyłamanej sztachety w płocie, kiedy mama goniła mnie z
drewnianą łyżką.
Popatrzył na nią z uśmiechem.
- Wyobrażam to sobie.
- Jak pędzę z wywieszonym językiem?
- Nie, ciebie jako małą buntowniczkę.
Roześmiała się wesoło, a on znów miał ochotę ją pocałować. Ta chęć wzmagała się
z każdą minutą, z każdą sekundą. Najbardziej niesamowite było to, że Hana go pragnęła,
że nie przeraziło jej jego zdeformowane ciało. Kiedy patrzyła na niego w ten szczególny
sposób, z tym błyskiem pożądania w oczach, zapominał o wszystkim i zaczynał marzyć...
Skup się! Musisz uratować Hanę.
- Plecak. - Wyciągnął do niej rękę.
Oddała mu go, potem wzięła kilka głębokich oddechów.
- Biegniemy pochyleni, zygzakiem.
Skinęła głową.
- Powiedz kiedy.
R
L
T
Policzył cicho do trzech i wystrzelił jak z procy. Co kilka kroków zmieniał kieru-
nek. Hana biegła obok, skręcając raz w prawo, raz w lewo, jakby była jego cieniem.
Rozdzielili się przed maską dżipa. Drzwi od strony kierowcy były zamknięte. Alim
zaklął pod nosem. Na szczęście te od strony pasażera były otwarte.
- Kluczyka w stacyjce nie ma.
- Spróbuję zetknąć przewody.
Nie udało się. Hana zaczęła grzebać w schowku na mapy, macać pod tablicą
rozdzielczÄ….
- Musi gdzieś być zapasowy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl