[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bokiem. Toczyła spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej. Wszystkie miały rozdziawione usta,
wszystkie wykrzywiał agonalny skurcz.
Coś ją chwyciło. Kolana się pod nią ugięły, powietrze uszło z jej piersi, nim zdołała krzyknąć.
Ale chwycił ją człowiek, chwyciła ją ludzka ręka. Ręka wyrastała z uwięzionego w ścianie tułowia.
Zobaczyła twarz. Twarz znajomą. Carter Burke.
- Ripley... - Niemal zwierzęcy jęk. - Pomóż mi. Czuję... Tu, w środku. Rusza się...
Patrzyła na niego; wszelkie odmiany strachu nie znaczyły już dla niej nic. Nikt na to nie
zasługiwał.
- Masz.
Konwulsyjnie zacisnął palce na granacie, który wcisnęła mu w dłoń. Odbezpieczyła go i
ruszyła spiesznie dalej. Wokoło dudnił głos stacji. Pobrzmiewała w nim teraz wyrazna nutka
ostrzeżenia.
- Zostało jedenaście minut na dotarcie do strefy bezpiecznej.
Jeśli wierzyć namiernikowi, była teraz o krok od celu. Niedaleko z tyłu rozerwał się granat.
Podmuch omal nie zwalił jej z nóg. Eksplozji granatu zawtórował o wiele potężniejszy wybuch
gdzieś w głębi stacji procesora. Budynek zadygotał w posadach, zaczęła wyć syrena. Detektor
prowadził Ripley w stronę najbliższego rogu. Spięta do nieprzytomności, zastygła w bezruchu.
Strzałka namiernika wskazująca odległość od celu osiadła na zerze.
Na podłodze leżała bransoletka Newt. Była rozdarta. Wbudowany w nią moduł nadawczy
mrugał smutnym jasnozielonym okiem. Ripley oparła się bezwładnie o ścianę.
Koniec. Wszystko skończone.
Newt zatrzepotała powiekami, otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Tkwiła kokonie, w jakiejś
wspartej słupami niszy. Nisza znajdowała się tuż obok skupiska jajowatych tworów. Rozpoznała je
natychmiast. Były to jaja obcych. Zanim krwiożercze bestie zdołały wymordować lub uprowadzić
wszystkich kolonistów, zdesperowanym niedobitkom naukowców z Acherona udało się zdobyć
kilka okazów do celów badawczych.
Ale tamte jaja były puste, otwarte na czubku. Te zaś były pełne i zamknięte.
Jajo przytwierdzone najbliżej niszy wyczuło niespokojne ruchy dziecka. Drgnęło i jego czubek
zaczął się otwierać jak ohydny kwiat. W środku pulsowało coś wilgotnego i skórzastego. Osłupiała
z przerażenia Newt patrzyła, jak z jaja wysuwają się długie, pająkowate nogi z wyraznymi zgrubie-
niami stawów. Wysuwały się niespiesznie, jedna po drugiej. Dziewczynka wiedziała, co zaraz
nastąpi i zareagowała tak, jak w tej sytuacji mogła, jak umiała - przerazliwie krzyknęła.
Usłyszała ją Ripley. Zlokalizowała zródło krzyku i popędziła w tamtą stronę.
Ogarnięta paraliżującą, ohydną fascynacją, Newt obserwowała pulsującego twarzołapa. Wylazł
na brzeg jaja i znieruchomiał. Zdawał się ustalać swoją pozycję i zbierać siły przed skokiem. Naraz
obrócił się w stronę dziewczynki i przykucnął, podwijając mięsisty ogon. W tym momencie do
komory wpadła Ripley. Zacisnęła palec na spuście i jednym pociskiem rozniosła ohydztwo na
strzępy.
Rozbłysk wystrzału oświetlił sylwetkę dorosłego osobnika stojącego w pobliżu. Wykonał
błyskawiczny obrót i rzucił się na intruza. Dwie krótkie serie ze strzelby impulsowej odrzuciły go
pod ścianę. Ripley podchodziła coraz bliżej i z morderczym wyrazem twarzy opróżniała
magazynek. Obcy leżał na grzbiecie, wstrząsały nim agonalne drgawki. Ripley dobiła go
miotaczem płomieni.
Gdy zajął się ogniem podbiegła do Newt. %7ływicowate nici, z jakich zrobiony był kokon, nie
zdążyły jeszcze stwardnieć i Ripley zdołała poluzować je ma tyle, by dziewczynka mogła się
wyczołgać.
- Szybko. - Stanęła tyłem do Newt i ugięła kolana. - Wskakuj.
Dziewczynka oplotła jej biodra nogami zarzuciła rączki na szyję.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - szepnęła cichutko.
- Zawsze do ciebie przyjdę, Newt. Dopóki żyję. Dobra. Zwiewamy stąd. Trzymaj się mocno,
bardzo mocno. Nie będę mogła ci pomóc, bo muszę mieć wolne ręce.
Poczuła na karku lekki ucisk - dziewczynka skinęła głową.
- Rozumiem. Nie martw się. Nie spadnę.
Ruch po prawej stronie. Odruchowo spaliła wszystkie jaja koło niszy i dopiero wtedy stawiła
czoła atakującym bestiom. Jedna z nich, żywi pochodnia, omal jej nie dopadła, ale dwie serie
pocisków rozerwały ją na kawałki. Ripley schyliła głowę, przeszła pod błyszczącym cylindrycznym
nawisem zaczęła uciekać. Komorę wypełnił przerazliwy, nieludzki krzyk. Zagłuszył dudnienie
maszyn, ryk syreny i skrzekliwe wrzaski atakującej hordy.
Gdyby przed wejście a do komory Ripley zadarła głowę, gdyby nie patrzyła przed siebie,
zobaczyłaby ją wcześniej. Z drugiej strony dobrze się stało, bo mimo całej determinacji mogłaby
stchórzyć. Nad komorą lęgową, w rudawej mgle stojące hen, wysoko pod sufitem, niczym lśniący,
owadopodobmy Budda górowała monstrualnej wielkości królowa. Jej uzbrojona w kły czaszka była
wcieleniem najczystszej grozy. Sześć kończyn, dwie nogi i cztery szponiaste ramiona wspierały się
groteskowi o rozdęty odwłok. Odwłok był wypełniony jajami i przypominał olbrzymi podłużny wór
spoczywający w czymś w rodzaju membrownowatego hamaka, podtrzymywanego przez
skomplikowaną plątaninę rur i przewodów. Całość wyglądała tak, jakby na licznych podporach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl