[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na jednej trwałoby zbyt długo.
Jeszcze tylko jedno półpiętro powiedziała Connie chcąc dodać mu odwagi.
Graham przyspieszył nagle, jakby chciał sam siebie zaskoczyć, a nawet oszukać.
W okamgnieniu pokonał dziesięć stopni. Kosztowało go to kolejną falę cierpienia, które
z nogi wędrowało już do czaszki, ale nie zatrzymał się. Jedynie nieco zwolnił.
Bollinger stał na południowej klatce schodowej i nasłuchiwał. Nic.
Spojrzał przez poręcz w dół oraz w górę. Widział tylko na przemian występujące
strefy światła i cienia. Nic więcej. Wrócił na korytarz i pobiegł w kierunku północnych
schodów.
29
Billy wjechał na podwórko. Jego pojazd zaznaczył pierwsze ślady na świeżym śnie-
gu.
Podwórko gospodarcze na tyłach Bowertona miało wymiary 6x12 metrów.
Wychodziły nań cztery pary drzwi. Przez jedne z nich, duże, pomalowane na zielono,
dostarczano do budynku meble biurowe i inne rzeczy, których rozmiary nie pozwala-
ły na użycie głównego wejścia. Zapalona nad zielonymi drzwiami lampa sodowa rzuca-
ła zimne, nieprzyjemne światło na kamienne ściany oraz na plastikowe worki ze śmie-
ciami, które miały zostać rano zabrane. Cienie padające na białą płaszczyznę świeżego
śniegu były ostre i złowrogie.
Nigdzie nie było Bollingera.
Billy zaparkował i wyłączył światła pozostawiając silnik na chodzie, przygotowany
do ewakuacji, gdyby były najmniejsze kłopoty. Opuścił boczną szybę na kilka centyme-
trów, by powstrzymać zaparowanie wszystkich okien.
Bollinger nadal nie wychodził na spotkanie. Billy spojrzał na zegarek. 22:02.
Znieg padał spokojnie i równomiernie. Tu, w podwórku osłoniętym ścianami oko-
licznych domów, wiatr nie dawał się tak we znaki, jak na ulicy.
Zwykle w nocy zmotoryzowane patrole policji kontrolowały boczne uliczki i ciemne
podwórka, wypatrując włamywaczy z nie zrabowanym do końca łupem, rabusiów z nie
obrabowanymi do końca ofiarami i gwałcicieli z nie ujarzmionymi jeszcze kobietami.
Ale nie dzisiaj. Nie w taką pogodę. W taką pogodę policjanci mają inne zajęcia, głównie
naprawianie radiowozów po częstych w takiej zawierusze stłuczkach. Pozostali z pew-
nością zaszyją się w swych samochodach gdzieś na spokojnym odludziu, najlepiej w ja-
kimś parku, pijąc kawę czasami wzmocnioną i opowiadając o sporcie oraz kobie-
tach, gotowi pojechać do akcji dopiero na wyrazne wezwanie przez radio.
Billy jeszcze raz spojrzał na zegarek. 22:04.
Będzie czekał jeszcze dokładnie dwadzieścia sześć minut. Ani sekundy krócej, ani se-
kundy dłużej. Tak obiecał Dwightowi.
I znów Bollinger dopadł do szybu, by usłyszeć tylko odgłos zamykanych gdzieś me-
talowych drzwi.
Wychylił się za barierkę i spojrzał w dół. Nic, tylko inne barierki, inne platformy,
inne światła awaryjne i strefy ciemności. Harris i kobieta zniknęli.
113
Był już zmęczony tą zabawą w chowanego, tym bieganiem jak szczeniak od scho-
dów do schodów i od schodów do drabinek. Pot spływał z niego strugami. Czuł, że ko-
szula przykleja się już do pleców. Wyszedł z szybu, dotarł do windy, uruchomił ją i wci-
snął przycisk parteru.
Na parterze zdjął swój ciężki płaszcz i rzucił na podłogę koło wind. Pot spływał mu
po szyi na piersi. Nadal jednak Bollinger nie zdejmował rękawiczek. Grzbietem lewej
dłoni starł pot z czoła, ale niewiele to pomogło, więc wyciągnął ze spodni koszulę i jesz-
cze raz przejechał po czole. Niewidoczny dla kogoś, kto mógłby podejść do głównych
drzwi od ulicy, oparł się o marmurową ścianę przy wnęce z windami tak, że dokładnie
widział oba wyjścia z klatek schodowych. Gdyby Harris i jego towarzyszka pojawili się
tam teraz, przestrzeliłby im na wylot ich pieprzone mózgi. O, tak. Z przyjemnością.
Kuśtykając korytarzem czterdziestego piętra w stronę światła rzucanego przez
otwarte drzwi sekretariatu Wydawnictwa Harrisa, Graham zwrócił uwagę na gablot-
kę alarmu przeciwpożarowego wmontowaną w ścianę. Dlaczego jej wcześniej nie za-
uważył? Nie była przecież taka mała; oprawiona w pomalowaną na czerwono metalową
ramkę kwadratowa szybka miała bok długości co najmniej dwudziestu centymetrów.
Dlaczego wcześniej nie wpadł na ten pomysł?
Connie, która była w przodzie, usłyszała, że się zatrzymał.
Co się stało?
Patrz!
Wróciła do niego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
na jednej trwałoby zbyt długo.
Jeszcze tylko jedno półpiętro powiedziała Connie chcąc dodać mu odwagi.
Graham przyspieszył nagle, jakby chciał sam siebie zaskoczyć, a nawet oszukać.
W okamgnieniu pokonał dziesięć stopni. Kosztowało go to kolejną falę cierpienia, które
z nogi wędrowało już do czaszki, ale nie zatrzymał się. Jedynie nieco zwolnił.
Bollinger stał na południowej klatce schodowej i nasłuchiwał. Nic.
Spojrzał przez poręcz w dół oraz w górę. Widział tylko na przemian występujące
strefy światła i cienia. Nic więcej. Wrócił na korytarz i pobiegł w kierunku północnych
schodów.
29
Billy wjechał na podwórko. Jego pojazd zaznaczył pierwsze ślady na świeżym śnie-
gu.
Podwórko gospodarcze na tyłach Bowertona miało wymiary 6x12 metrów.
Wychodziły nań cztery pary drzwi. Przez jedne z nich, duże, pomalowane na zielono,
dostarczano do budynku meble biurowe i inne rzeczy, których rozmiary nie pozwala-
ły na użycie głównego wejścia. Zapalona nad zielonymi drzwiami lampa sodowa rzuca-
ła zimne, nieprzyjemne światło na kamienne ściany oraz na plastikowe worki ze śmie-
ciami, które miały zostać rano zabrane. Cienie padające na białą płaszczyznę świeżego
śniegu były ostre i złowrogie.
Nigdzie nie było Bollingera.
Billy zaparkował i wyłączył światła pozostawiając silnik na chodzie, przygotowany
do ewakuacji, gdyby były najmniejsze kłopoty. Opuścił boczną szybę na kilka centyme-
trów, by powstrzymać zaparowanie wszystkich okien.
Bollinger nadal nie wychodził na spotkanie. Billy spojrzał na zegarek. 22:02.
Znieg padał spokojnie i równomiernie. Tu, w podwórku osłoniętym ścianami oko-
licznych domów, wiatr nie dawał się tak we znaki, jak na ulicy.
Zwykle w nocy zmotoryzowane patrole policji kontrolowały boczne uliczki i ciemne
podwórka, wypatrując włamywaczy z nie zrabowanym do końca łupem, rabusiów z nie
obrabowanymi do końca ofiarami i gwałcicieli z nie ujarzmionymi jeszcze kobietami.
Ale nie dzisiaj. Nie w taką pogodę. W taką pogodę policjanci mają inne zajęcia, głównie
naprawianie radiowozów po częstych w takiej zawierusze stłuczkach. Pozostali z pew-
nością zaszyją się w swych samochodach gdzieś na spokojnym odludziu, najlepiej w ja-
kimś parku, pijąc kawę czasami wzmocnioną i opowiadając o sporcie oraz kobie-
tach, gotowi pojechać do akcji dopiero na wyrazne wezwanie przez radio.
Billy jeszcze raz spojrzał na zegarek. 22:04.
Będzie czekał jeszcze dokładnie dwadzieścia sześć minut. Ani sekundy krócej, ani se-
kundy dłużej. Tak obiecał Dwightowi.
I znów Bollinger dopadł do szybu, by usłyszeć tylko odgłos zamykanych gdzieś me-
talowych drzwi.
Wychylił się za barierkę i spojrzał w dół. Nic, tylko inne barierki, inne platformy,
inne światła awaryjne i strefy ciemności. Harris i kobieta zniknęli.
113
Był już zmęczony tą zabawą w chowanego, tym bieganiem jak szczeniak od scho-
dów do schodów i od schodów do drabinek. Pot spływał z niego strugami. Czuł, że ko-
szula przykleja się już do pleców. Wyszedł z szybu, dotarł do windy, uruchomił ją i wci-
snął przycisk parteru.
Na parterze zdjął swój ciężki płaszcz i rzucił na podłogę koło wind. Pot spływał mu
po szyi na piersi. Nadal jednak Bollinger nie zdejmował rękawiczek. Grzbietem lewej
dłoni starł pot z czoła, ale niewiele to pomogło, więc wyciągnął ze spodni koszulę i jesz-
cze raz przejechał po czole. Niewidoczny dla kogoś, kto mógłby podejść do głównych
drzwi od ulicy, oparł się o marmurową ścianę przy wnęce z windami tak, że dokładnie
widział oba wyjścia z klatek schodowych. Gdyby Harris i jego towarzyszka pojawili się
tam teraz, przestrzeliłby im na wylot ich pieprzone mózgi. O, tak. Z przyjemnością.
Kuśtykając korytarzem czterdziestego piętra w stronę światła rzucanego przez
otwarte drzwi sekretariatu Wydawnictwa Harrisa, Graham zwrócił uwagę na gablot-
kę alarmu przeciwpożarowego wmontowaną w ścianę. Dlaczego jej wcześniej nie za-
uważył? Nie była przecież taka mała; oprawiona w pomalowaną na czerwono metalową
ramkę kwadratowa szybka miała bok długości co najmniej dwudziestu centymetrów.
Dlaczego wcześniej nie wpadł na ten pomysł?
Connie, która była w przodzie, usłyszała, że się zatrzymał.
Co się stało?
Patrz!
Wróciła do niego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]