[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ani myślałem wówczas, że przypatrywanie się tej robocie kiedyś mi się przyda. Nie mia-
łem wprawdzie harfy, ale były gałęzie i struny, a z tego można było gręplarkę sporządzić. W
pół godziny była gotowa. Zamiast na stole, rozłożyłem bawełnę na dużej płycie i zacząłem
trącać w strunę.
Zaledwie jednak trąciłem kilka razy, kiedy ten szelest znany żywo mi przypomniał szczę-
śliwe chwile dzieciństwa. I ja, mężczyzna dwudziestosześcioletni, rozpłakałem się jak dziec-
ko. Długo, długo nie mogłem się utulić. Dom rodzicielski stanął mi w oczach. O, Boże, mój
Boże, jakże te szczęśliwe dni prędko minęły.
O, mój młody przyjacielu, gdy czytasz te wyrazy, jesteś jeszcze szczęśliwy, jak ja niegdyś
byłem. Używasz na łonie drogich rodziców błogich chwil spokoju, jakiego w pózniejszym
czasie nigdy nie zaznasz. Szanujże je, ciesz się każdą godziną i zachowaj w serduszku. A gdy
przyjdziesz do lat moich, wspomniawszy o nich, zawołasz mimo woli: świętą prawdę mówił
Robinson, jakże prędko minęły te dni szczęśliwe.
Ale wróćmy do lampy. Z ugręplowanej waty ukręciłem knot. Pozostało jeszcze tylko po-
starać się o tłuszcz. Nie myśląc, że go kiedyś będę potrzebował, rzucałem na bok kawałki
koziego łoju, jako bardzo nieprzyjemnego w jedzeniu. Jakże mi go teraz żal było. Wynala-
złem wprawdzie w pobliżu dawnej kuchni nieco odpadków, ale były nieświeże, trzeba je było
przetopić.
I oto nowa robota! Musiałem zrobić płaską rynkę do wytapiania łoju, opatrzyć polewą, a
potem dopiero zająć się tłuszczem. Całego dnia wymagało wypalenie. Dwie rynki pękły, aż
trzecia dosyć mi się udała.
61
Trzeba było widzieć, z jakim zadowoleniem zasiadałem wieczorem przy mojej lampce,
wiążąc do pózna sieć. Ale radość niedługo trwała, bo po czterech dniach skończył się zapas
tłuszczu.
A więc cztery dni tylko miałem światło. Trudno, trzeba się tym cieszyć, co jest, ale za to
jeżeli. Boże broń, zostanę na drugą zimę na wyspie, to niezawodnie przysposobię zapas drze-
wa i tłuszczu, ażebym nie potrzebował tak jak w tym roku biedować.
Po niejakim czasie umyśliłem wybrać się naumyślnie przy pierwszym lepszym pogodnym
dniu na orzechy kokosowe, dla spróbowania, czy mi się nie uda z nich wycisnąć oleju. Jako
też w tydzień potem, wziąwszy kosz, poszedłem do miejsca, gdzie rosły obficie. Aby jednak
skorup darmo nie dzwigać, rozbijałem je na miejscu, przy czym opiłem się dużo mleka. Za
powrotem do domu dostałem dreszczy i bólu głowy. Przeraziło mnie to bardzo. Myślałem, że
febra wraca znowu. Rozpaliłem ogień i ugotowałem rosołu, a wypiwszy gorący, okryłem się
dobrze i spociłem. Szczęściem skończyło się na strachu. Widać, że zbytnie użycie mleka ko-
kosowego, a może też wilgoć w lesie, przyprawiły mnie o tę słabość. Postanowiłem unikać jej
jak ognia.
Drugiego dnia rano zabrałem się do fabrykowania oleju. Na gładkim kamieniu tłukłem na-
przód ziarna kokosowe na miazgę, ogrzewałem potem w rynce przy ogniu, mieszając, aby się
nie przypaliły. Nareszcie, umieściwszy w woreczku od zboża i zawiązawszy go sznurkiem,
wygniatałem pomiędzy dwoma rozgrzanymi kamieniami. Tym sposobem otrzymałem prze-
szło pół kwarty tłuszczu. Nieco wsiąkło w worek, a trochę się rozlało. Tak znowu mogłem
przez cztery dni cieszyć się światłem mojej lampy.
Z tym wszystkim siedzenie na ziemi było mi nieznośne, brak stołu i krzesła wciąż odczuć
się dawał, a nie wiedziałem, jak mu zaradzić. O nogi mniejsza, te można było zrobić z gałęzi,
ale skąd wziąć deski, wszakże jej nożem nie wystrugam.
A gdybyś uplótł sobie płyty na stół i krzesło z prętów, koszykarską robotą? Pomysł wcale
niezły, trzeba go tylko wykonać. Natychmiast naciąłem gałązek z drzewa nieco do wierzby
podobnego, zacząłem pleść, a po kilku próbach udało się sklecić upragnioną płytę. Wkopaw-
szy cztery gałęzie równej wysokości w ziemię, umieściłem na nich płytę i przymocowałem ją
spodem włóknem pizangowym.
Teraz należało zrobić stołek przenośny. Namęczyłem się nad nim krwawo, nie umiejąc so-
bie poradzić. Nareszcie wybrawszy cztery równe paliki, powiązałem je poprzeczkami u góry i
dołu. Tak powstało rusztowanie, na którym położyłem płytę.
Mając stół i krzesło, mogłem zasiąść sobie po europejsku przy lampie do wieczerzy i w
istocie niepodobna wypowiedzieć, z jakim ukontentowaniem to robiłem. Ręczę, że Aleksan-
der Wielki nie z większą uciechą siadał na Dariuszowym tronie.
XXV
Wiosna. Wycieczka do letniego mieszkania. Uprawa roli. Pu-
łapka na kozy. Przestrach. Ucieczka. Nocleg na drzewie. Powrót
do domu.
Zaledwie słoty minęły, a już wyspa przybrała się w szatę prześlicznej zieloności, lasy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl