[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie.
- Czy to się stało po śmierci waszego ojca? - spytał Walker.
- Czy wcześniej, kiedy zaczął ją gwałcić?
Dłoń Davisa drgnęła. Alkohol liznął bursztynowymi płomieniami
boki kieliszka. Starszy pan twardo spojrzał na
Walkera.
Walker uśmiechnął się łagodnie.
- Słyszałem, \e ten Rosjanin naprawdę doskonale posługuje
się no\em. Robi to wolno. Bardzo, bardzo wolno.
- Wszystko się zaczęło, kiedy ojciec ją zgwałcił - wychrypiał
Davis. - Zawsze była trochę stuknięta, ale potem...
- Potrząsnął głową.
- Czy byłeś świadkiem śmierci swojego ojca?
- Nie.
- A mama?
Davis zawahał się, pomyślał o rosyjskim zabójcy i odparł
szorstko:
- Tak.
- Tiga?
Davis zamknął oczy.
- Tak. Dobry Bo\e, tak. To ją załamało.
- Która z nich pociągnęła za spust?
- Czy to ma jakieś znaczenie? Ojciec nie \yje!
- Czy wiesz, która z nich go zabiła? - powtórzył Walker
spokojnie.
- Nie... nie mam pewności. Tiga krzyczała, \e to jej wina
i \e wszystko przez Błogosławiony Kufer, przez te martwe
małe dziewczynki w kufrze i \e musi je pogrzebać, \eby
nigdy więcej nie sprawiały kłopotu. Miałem osiem lat
i nigdy w \yciu, ani wcześniej, ani pózniej, nie byłem tak
potwornie przera\ony. Kiedy mama poszła wezwać szeryfa,
wróciłem do łó\ka, naciągnąłem kołdrę na głowę i wyszedłem
spod niej dopiero wtedy, gdy zrobiło się jasno.
Szeryfowi powiedziałem, \e w ten sposób spędziłem całą
noc - w łó\ku, z kołdrą naciągniętą na głowę. Z Tigi równie\
niczego nie udało mu się wyciągnąć. Dostała jakieś tabletki,
dlatego mówiła bez ładu i składu. Mama zadbała
o wszystko. Po okolicy krą\yły jakieś plotki, ale umarły
śmiercią naturalną, gdy Billy'ego McBride'a przyłapano
w łó\ku z \oną pastora. Ludzie znalezli sobie nowy temat
do gadania.
Obijacz poruszył się i sapnął. Po chwili się obudził
i szturchnął kolano Davisa, zaniepokojony pobrzmiewającym
w głosie pana poruszeniem. Davis niemal bezwiednie
podrapał ogara po długich uszach, pragnąc go uspokoić.
Obijacz warknął, po czym z powrotem poło\ył się na podłodze.
- A zatem to Tiga zabrała Błogosławiony Kufer - powiedział
Walker.
- Nie wiem.
- Na pewno wiesz - mruknął Walker łagodnie. - Twoja
matka zdemolowała dom, prowadząc poszukiwania. Tiga tego
nie robiła. Ty równie\, poniewa\ wiedziałeś, \e twoja
siostra zabrała go na bagna.
- Nie mam pojęcia, gdzie jest ta cholerna rzecz! - Davis
wypił du\y łyk bourbona, zakaszlał i odchrząknął. - Czy sądzisz,
\e wchodziłbym w konszachty z Salem, gdybym miał
Błogosławiony Kufer?
- Nie. Nie znalazłeś go równie\ przed laty.
- Skąd wiesz? - spytał Davis. - Nigdy nikomu o tym nie
mówiłem.
- Nikt nie natrafił na \aden ślad świadczący o tym, \e ty
albo twoja matka zaczęliście nagle wydawać więcej pieniędzy,
ni\ mo\na było wyjaśnić. Prawdę mówiąc, byliście bardzo
Strona 212
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
biedni po sprzeda\y przez mamę rubinowej broszki -
urodzinowego prezentu Tigi od ojca, prawda?
Davis przytaknął i zaklął ze znu\eniem.
- Był to jedyny rodzinny klejnot, który w dniu śmierci
taty nie znajdował się w Błogosławionym Kufrze.
- I nigdy nie widziałeś \adnej innej bi\uterii? - spytał
Walker.
- Nigdy - odparł Davis ponuro. - Przenigdy.
- Tiga ani razu nie pojawiła się z jakimś rubinowym
świecidełkiem?
Davis roześmiał się niepewnie. Odchylił do tyłu głowę
i opró\nił kryształowy kieliszek, a potem spojrzał na Walkera
jasnymi, przera\onymi oczami.
- Mój ty Bo\e, pomylona siostra z garścią pełną rubinów?
Do diabła, nie, to byłoby zbyt rozsądne. Ona jest
stuknięta. Wywiozła Błogosławiony Kufer gdzieś tam... -
"
pustym kieliszkiem wskazał za okna - ...w ten labirynt mokradeł,
zakopała go, nawet nie próbując zapamiętać gdzie.
- To znaczy, \e ją o to pytałeś - zauwa\ył Walker.
- Pytałem, namawiałem, krzyczałem, groziłem. - Davis
ostro\nie poło\ył palce tu\ nad nasadą nosa i rozmasował to
miejsce, pragnąc pozbyć się nie ustępującego bólu głowy. -
Bez skutku. Patrzyła na mnie tymi swoimi smutnymi, pełnymi
rozpaczy oczyma i zaczynała mówić jak dziewczynka,
potem krzyczała i zaciskała ręce na swoich ustach, mówiąc:
 Za nic w świecie nie wolno ci krzyczeć. Absolutnie. Dobre
dziewczynki nie krzyczą".
Faith wbiła paznokcie w dłonie. Nawet tego nie poczuła.
Davis burknął szorstko i zamknął oczy.
- Przestałem pytać. Nie mogłem znieść myśli, \e w ten
sposób ka\ę jej wracać w tamte czasy, kiedy \ył ojciec,
a ona... - Głos mu się załamał. - Jezu Chryste, jak mę\czyzna
mo\e zrobić coś takiego własnej córce?
Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Nigdy jej nie było. Nigdy
nie będzie.
Faith na granicy pola widzenia dostrzegła niewyrazny
ruch, dlatego odwróciła głowę w stronę drzwi wychodzących
na korytarz. Walker zacisnął na jej dłoni palce w milczącym
ostrze\eniu. Nie chciał, \eby w tym momencie coś
odwróciło uwagę Davisa.
- Teoretycznie piorun nie uderza dwukrotnie w to samo
miejsce - zauwa\ył Walker z południowym akcentem. -
Chcielibyśmy zamknąć w twoim sejfie naszyjnik Mel i zostawić
go tam do dnia ślubu.
Davis chętnie by się roześmiał, gdyby tak bardzo nie bolała
go warga.
- Do jasnej cholery, zagwarantuję wam, \e Jeff go nie
otworzy. Ja równie\. Spartaczone włamanie mamy ju\ za
sobą.
- No proszę. - Walker wstał i wyciągnął rękę. - Mo\e
w takim razie otworzysz sejf i popatrzysz, jak wkładamy do
niego naszyjnik. Obijacz, rusz swój leniwy tyłek.
Szturchnięty ogar poderwał się na równe nogi. Obrzucił
Walkera pełnym urazy spojrzeniem, po czym przesunął się
bli\ej kominka.
Obolały Davis wstał, korzystając z pomocy Walkera i jego
laski, po czym dokuśtykał do sejfu. Gdy wystukiwał
szyfr, Walker honorowo odwrócił się plecami i oddalił o kilka
kroków. Zarówno Faith, jak i Walker pilnowali się, by nie
spojrzeć w stronę drzwi, gdzie - jak mieli nadzieję - nasłuchiwał
duch z krwi i kości.
- Jest otwarty - powiedział Davis.
Walker sięgnął do kieszeni d\insów i wyjął owinięty w irchę
naszyjnik.
- Przez cały czas miałeś go w kieszeni? - spytał Davis
zaszokowany.
- Mniej więcej.
Strona 213
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
Walker ostro\nie wyjął naszyjnik z opakowania ochronnego.
Zalśniły złote ogniwa, przywodząc na myśl skrzydlate
anioły. Rubiny błysnęły jak \ywe, skupiając światło i zamieniając
je w jedwabistą, roz\arzoną czerwień.
Trzynaście ogniw, trzynaście dusz-
Davis wciągnął powietrze w płuca z gwizdem przypominającym
syk bólu.
- Na Boga! Jest tak piękny jak klejnoty, które nosili moi
przodkowie.
- Du\o piękniejszy - przyznał Walker. - Dlatego, \e zaprojektowała
go Faith.
Faith rozpaczliwie chciała obejrzeć się przez ramię, \eby
sprawdzić, kto podsłuchuje ich rozmowę, jeśli w ogóle ktoś
tam jest. Patrzyła jednak, jak Walker przekazuje naszyjnik.
Davis wziął go z czcią, wło\ył do sejfu i zamknął
drzwiczki.
- Wkurza mnie, \e muszę go zamknąć. Tylko raz w \yciu
widziałem piękniejszy klejnot.
- Serce Północy - uściślił Walker.
Davis przytaknął. Zerknął w stronę Faith.
- Zrobiłaś dla Mel piękny naszyjnik. Szkoda, \e nie będzie
mogła go zatrzymać.
- Czy FBI ma zamiar wykorzystać go jako dowód? -
spytała Faith.
- Gówno ich obchodzą rosyjskie kamienie szlachetne.
Federalnym zale\y tylko na Salu.
- Dostaną go, i to dzięki tobie - przypomniała.
Skrzywił się i zmienił pozycję, pragnąc zagłuszyć ból,
który przy ka\dym uderzeniu serca przeszywał całe ciało.
- Taak. Mam nadzieję, \e porządnie skopią temu złośliwemu
draniowi tyłek. Naprawę porządnie. Natomiast wracając
do naszyjnika, no có\, przypuszczam, \e coś do powiedzenia
na jego temat będzie miała pani Joy. Podejrzewam,
\e rzeczy, które dostawałem od Tarasowa, pochodzą,
z muzeum albo jakichś innych zbiorów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl