[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Will dostrzegł czerwone oznaki na ramionach Temudżeinów i
zrozumiał, dlaczego skuteczność nieprzyjacielskiego ostrzału nagle
tak się poprawiła.
- Tam są wyłącznie kaidżyni! - stwierdził na poły do siebie, na
poły do Horace'a. Jednocześnie uniósł łuk i trzema szybkimi strzałami
opróżnił trzy siodła, nim Horace zaciągnął go przemocą za tarczę. W
miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się uczeń zwiadowcy,
natychmiast świsnęło kilka strzał.
- Oszalałeś? - zawołał Horace, ale w oczach Willa ujrzał tylko
rozpacz i ból.
- Zabijają moich ludzi! - odpowiedział i szarpnął się, chcąc znów
wyjść zza drewnianej osłony. Jednak Horace zdecydowanie
przytrzymał przyjaciela.
- Nie pomożesz nikomu, jeżeli sam też dasz się zabić! -
wrzasnął, a Will opamiętał się w jednej chwili.
- Gotowi! - zawołała Evanlyn. Młody zwiadowca uświadomił
sobie, że dziewczyna powtarza okrzyk już po raz trzeci, jakby
ponaglając go do działania. Wciąż ukryty za tarczą Horace'a, dokonał
oceny sytuacji.
Oddziały najezdzcy, zbrojne w dzidy i szable, już zwarły się z
pierwszym szeregiem skandyjskich obrońców. Na całym prawym
skrzydle wywiązała się zażarta walka, podobnie w centrum, gdzie
uderzył temudżeiński klin; panował tam taki zamęt, iż nie sposób było
stwierdzić, która ze stron zyskuje przewagę. Will odniósł wrażenie -
choć nie miał pewności - że w tej chwili sytuacja jest wciąż
nierozstrzygnięta.
Tymczasem temudżeińscy strzelcy wyborowi, z których
Haz'kam uformował jednostkę specjalną, kłusowali tam i z powrotem
wzdłuż prawego skrzydła. Zachowywali między sobą spore odstępy,
dzięki czemu osłabiali efekt zmasowanej salwy - i wciąż czyhali na
sposobną okazję, by celnymi strzałami wyławiać pojedynczo, jednego
po drugim, skandyjskich łuczników, gdy tylko się wychylą. Will
pojął, że jeśli spróbuje oddać kolejną salwę, straci przy tym połowę
strzelców. Uświadomił sobie ponadto, iż w nowo powstałej sytuacji
ma do dyspozycji tylko jedną prawidłową komendę. Należało ją
wydać. Postanowił więc zrobić, co doń należało. Wychylił się poza
tarczę i krzyknął do łuczników, ustawionych w jednej, mocno już
przerzedzonej linii.
- Strzelać pojedynczo! - wskazał w stronę kłusujących
kaidżynów. - Strzelajcie tylko wtedy, kiedy sami uznacie, iż jesteście
gotowi i mierzcie w poszczególnych łuczników!
Ukrył się znów za tarczą. Lepszej taktyki nie wymyśli.
Przynajmniej Temudżeini stracą przewidywalny i łatwy cel, trudno im
bowiem będzie zgadnąć, który z ludzi Willa akurat zdecyduje się
porzucić osłonę tarczy, by oddać strzał. Oraz kiedy to uczyni... W ten
sposób łucznicy zwiększą swe szanse na przeżycie. Choć, to również
Will wiedział, niezbędna w obecnej chwili taktyka znacząco
zmniejszy skuteczność i celność ostrzału.
Mógł zrobić coś jeszcze. Rzucił okiem w stronę kosza na strzały
i szybko dobył cztery; jedną założył na cięciwę, a trzy pozostałe
przytrzymał palcami lewej, dzierżącej łęczysko dłoni.
- Ujmij tarczę mocno i nie ruszaj się - rzekł do Horace'a, po
czym zbliżył się do przedpiersia nasypu, wciąż ukryty przed
wzrokiem nieprzyjaciela. Wziął głęboki wdech, wyskoczył ponad wał,
wypuścił cztery strzały - jedna po drugiej - i znowu wskoczył do
okopu, kryjąc się za osłoną. Koło uszu obu Aralueńczyków gwizdnęły
groty wystrzelone przez Temudżeinów. Horace odnotował, że dwóch
strzelców padło od strzał Willa, trzeci z pocisków zwiadowcy utkwił
w łydce następnego kaidżyna, dopiero czwarty grot chybił. Gwizdnął
z podziwem. Doprawdy, obserwował imponujący pokaz umiejętności
strzeleckich. Już zbierał się z gratulacjami, gdy spojrzał na przyjaciela
i ujrzał jego twarz, z wyrazem pełnego skupienia, postanowił więc
zachować pochwały na pózniej. Will znów zaczerpnął tchu, założył
następną strzałę, wyskoczył, wystrzelił, powrócił do ukrycia.
Dopiero teraz Horace mógł w pełni docenić zdumiewającą
celność, jakiej nabył jego druh, ćwicząc nieustannie w lasach i na
łąkach pod Zamkiem Redmont. Will pojawiał się na moment i zaraz
potem się krył, wypuszczając w międzyczasie strzały - czasem jedną,
czasami dwie lub trzy - a prawie żadna z nich nie chybiała. Inni
łucznicy z jego oddziału także starali się, jak mogli, lecz żaden z nich
nawet w małym stopniu nie dorównywał młodemu zwiadowcy
prędkością i celnością strzałów. Zresztą, ludzi Willa zaczęło ubywać
coraz bardziej, pozostali więc stawali się z każdą chwilą ostrożniejsi.
Strzelali, bo strzelali, wcale nie celując i czym prędzej uciekali za
tarcze.
- Teraz od drugiej strony - rzucił Will, polecając Horace'owi,
który stał po jego lewej ręce, by przeszedł na prawo. Młody
zwiadowca dał nura pod osłoną przedpiersia i ustawił się po lewej od
Horace'a. Strzelając, starał się nie zachowywać żadnego rytmu, dbał,
żeby pojawiać się w nieregularnych odstępach, tak by Temudżeini nie
wiedzieli, kiedy powinni się go spodziewać. Teraz, jak uznał, zbyt już
przywykli, iż za każdym razem oglądają go po prawej stronie wielkiej
tarczy. Sięgnął po następne cztery strzały, znowu wyszedł zza
zasłony, a gdy się za nią schował, było o dwóch nieprzyjaciół mniej.
Pomysł okazał się słuszny - ani jedna strzała wroga nie padła tam,
gdzie się jeszcze przed chwilą znajdował.
Następnie wynurkował po lewej stronie, oddał kolejny strzał i, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl