[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejsce w sercu Nata.
Naiwna? Gorzej. Dziecinnie głupia!
Twarz Kathryn promieniała szczęściem.
- Och, Nat, nareszcie - zawołała, rzucając się na jego
szyję, nie zauwa\ając śpiącego w jego ramionach dziecka.
Jej okrzyk i gwałtowny ruch spowodowały, \e rozbudzony
William w jednej chwili zalał się łzami.
Nat, mamrocząc jakieś przepraszające wyjaśnienia,
wywinął się zgrabnie z uścisku byłej narzeczonej i odruchowo
rozejrzał za Purdy.
Odszukał ją wzrokiem w chwili, kiedy Ross, obejmując ją
ramieniem, przywitał czułym pocałunkiem.
- Witaj z powrotem! - Spojrzał na nią przeciągle swym
błękitnym spojrzeniem wiecznego chłopca.
O dziwo, Daisy na widok obcej twarzy zareagowała
zupełnie inaczej ni\ jej braciszek. Nat niemal nie wierzył
własnym oczom, widząc ją roześmianą i wyciągającą rączki w
kierunku Rossa. Najwyrazniej jego słynny urok działał na całą
bez wyjątku płeć piękną i wiek nie miał tu nic do rzeczy.
Nat spojrzał bezradnie na płaczącego w jego ramionach
chłopca, który za nic nie chciał się uspokoić.
- Czy mógłbyś na chwilę potrzymać Daisy, Ross? -
zapytała Purdy, wręczając mu dziecko. - Muszę pomóc
Natowi.
Nat z wdzięcznością oddał Williama w jej ręce.
- To ty pewnie musisz być Purdy! - Kathryn spojrzała na
nią z promiennym uśmiechem. - Witaj! Ross zdą\ył ju\
opowiedzieć mi o tobie niemal wszystko.
Purdy uścisnęła jej dłoń i rozejrzała się za jakimś cieniem.
Tak jak podejrzewała, William uspokoił się dość szybko.
Podała mu butelkę z wodą, którą wyciągnęła z torby.
Nie minęła chwila, jak niezmiennie z siebie zadowolona
Kathryn znalazła się ponownie tu\ obok niej. Tym razem, z
Daisy na ręku.
- Ross i Nat poszli po baga\e - wyjaśniła. - To chwilę
potrwa.
Mówiąc to, uśmiechnęła się do Williama, który
bezpiecznie umoszczony w ramionach Purdy, odpowiedział jej
tym samym.
- Przepraszam, William, wiem, \e to moja wina - mówiła
dalej Kathryn, bardziej zwracając się do Purdy ni\ do chłopca.
- Nat zawsze śmieje się, \e najpierw coś zrobię, a dopiero
pózniej pomyślę. Ale byłam taka szczęśliwa, kiedy go
zobaczyłam! Mam mu tyle do powiedzenia! Martwi mnie
tylko to, \e wydaje się czymś zasmucony, wręcz przybity.
Jeszcze nigdy go takim nie widziałam.
- To był męczący lot...
- Tak, wiem, ale odniosłam wra\enie, \e nie tylko o to
chodzi. - Kathryn rzeczywiście wyglądała na zatroskaną. Po
chwili jednak zmieniła temat - Ale, ale. Nie masz pojęcia, jak
Ross cię wychwalał, kiedy czekaliśmy na wasz przylot. Jak
mu ciebie brakowało i jaką to wspaniałą jesteś kucharką. A
wiesz, co mówią o \ołądku i sercu mę\czyzny, prawda?
Kathryn zaśmiała się, Purdy równie\ odpowiedziała jej
uśmiechem.
Właściwie nie było niczego, co mogłaby zarzucić byłej
narzeczonej Nata. Rzeczywiście była piękną kobietą, a do
tego, jak się okazało, wesołą, otwartą i serdeczną. Choć Purdy
pragnęła ją znienawidzić, musiała szczerze przyznać, \e nie
miała do tego najmniejszego powodu. No, mo\e poza jednym:
Nat ją pokochał. Ale za to nie mogła jej winić.
Ross i Nat pojawili się z baga\ami.
- Przepraszamy, \e musiałyście czekać, ale ju\ po
wszystkim. - Nat spojrzał na Purdy z wyraznym bólem w
oczach. - Jeszcze chwila i wszyscy będziemy w domu.
Purdy znów poczuła, \e jej serce przeszywa sztylet. W
domu... powtórzyła w myślach. Nie tak wyobra\ała sobie ten
powrót do domu.
- Myślę, \e lepiej będzie, jeśli ty i Ross pojedziecie
pierwsi - powiedział Nat. - Wezmę Williama.
Purdy, jak pora\ona, zrobiła to, o co ją prosił.
Chciała coś powiedzieć, po\egnać się z dziećmi, ale
jedyne, co mogła, to ucałować ich maleńkie główki.
Nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. O dziwo,
nie potrafiła równie\ płakać, choć wprost rozpadała się z bólu.
Spojrzała bezradnie na Nata.
- Do widzenia, Purdy - powiedział, i nagle dotknął
delikatnie ustami jej policzka. - I dziękuję. Dziękuję za
wszystko.
Odwróciła się i zrobiła kilka kroków, lecz zaraz obejrzała
się ponownie i, spojrzawszy na Nata, zawołała:
- Dasz mi znać, jak się wam układa?
- Mo\esz być spokojna - odkrzyknął.
- W takim razie do widzenia!
Jak na komendę William i Daisy zaczęli protestować
głośnymi krzykami.
Niewiarygodnym wręcz wysiłkiem Purdy zmusiła się, by
nie obejrzeć się za siebie, lecz nad łzami ju\ nie zapanowała.
- Spokojnie - powiedział Ross. - Z pewnością dadzą sobie
radę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie \al.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie \al. Niestety, Purdy
nie mogła powiedzieć, by w jej przypadku była to prawda.
Grangerowie przywitali ją jak starego, powracającego z
dalekiej podró\y członka rodziny - serdecznie i wylewnie.
Tym bardziej \ałowała więc, \e nie mo\e odwdzięczyć im się
tym samym. Za \adne skarby nie potrafiła wykrzesać z siebie
nic więcej poza smutnym uśmiechem. Dodała te\, \e jest
zmęczona podró\ą.
Uczciwie mogła powiedzieć, \e przez kilka następnych
dni robiła wszystko, by jak najszybciej zapomnieć o
ukochanym. Wymazywała z pamięci wydarzenia, a
pierścionek schowała w najgłębszy kąt szuflady. Nie pytała o
Nata i nie szukała sposobności, by czegoś się o nim
dowiedzieć. Nadaremno.
Podobne fiasko poniosła, gdy próbowała obudzić w sobie
dawne uczucie do Rossa.
Minęły niemal dwa tygodnie, zanim dotarły do niej
pierwsze wieści z Mack River.
- Spotkałam w sklepie Bev Martelli - odezwała się przy
stole Joyce Granger wkrótce po tym, jak wróciła z Mathison.
- A kto to taki? - zapytała Purdy z umiarkowanym
zainteresowaniem.
- Jej mą\ pracuje w Mack River - brzmiała odpowiedz.
Purdy poczuła, jak serce zaczyna nagle uderzać gwałtownym,
nieopanowanym rytmem.
- Ach, tak...
- Opowiadała, \e w Mack River nie dzieje się najlepiej.
Podobno Nat Masterman wcią\ ma kłopoty ze znalezieniem
stałej opiekunki do dzieci. Pierwsza wytrzymała trzy dni,
druga niecały tydzień. Biedaczek, podobno ledwie daje sobie
sam ze wszystkim radę. Bev stara mu się jakoś pomagać, ale
sama ma trójkę małych dzieci.
- A... a co z Kathryn? - Purdy nie wierzyła własnym
uszom. - Sądziłam, \e przyjechała, by pomóc Natowi przy
dzieciach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
miejsce w sercu Nata.
Naiwna? Gorzej. Dziecinnie głupia!
Twarz Kathryn promieniała szczęściem.
- Och, Nat, nareszcie - zawołała, rzucając się na jego
szyję, nie zauwa\ając śpiącego w jego ramionach dziecka.
Jej okrzyk i gwałtowny ruch spowodowały, \e rozbudzony
William w jednej chwili zalał się łzami.
Nat, mamrocząc jakieś przepraszające wyjaśnienia,
wywinął się zgrabnie z uścisku byłej narzeczonej i odruchowo
rozejrzał za Purdy.
Odszukał ją wzrokiem w chwili, kiedy Ross, obejmując ją
ramieniem, przywitał czułym pocałunkiem.
- Witaj z powrotem! - Spojrzał na nią przeciągle swym
błękitnym spojrzeniem wiecznego chłopca.
O dziwo, Daisy na widok obcej twarzy zareagowała
zupełnie inaczej ni\ jej braciszek. Nat niemal nie wierzył
własnym oczom, widząc ją roześmianą i wyciągającą rączki w
kierunku Rossa. Najwyrazniej jego słynny urok działał na całą
bez wyjątku płeć piękną i wiek nie miał tu nic do rzeczy.
Nat spojrzał bezradnie na płaczącego w jego ramionach
chłopca, który za nic nie chciał się uspokoić.
- Czy mógłbyś na chwilę potrzymać Daisy, Ross? -
zapytała Purdy, wręczając mu dziecko. - Muszę pomóc
Natowi.
Nat z wdzięcznością oddał Williama w jej ręce.
- To ty pewnie musisz być Purdy! - Kathryn spojrzała na
nią z promiennym uśmiechem. - Witaj! Ross zdą\ył ju\
opowiedzieć mi o tobie niemal wszystko.
Purdy uścisnęła jej dłoń i rozejrzała się za jakimś cieniem.
Tak jak podejrzewała, William uspokoił się dość szybko.
Podała mu butelkę z wodą, którą wyciągnęła z torby.
Nie minęła chwila, jak niezmiennie z siebie zadowolona
Kathryn znalazła się ponownie tu\ obok niej. Tym razem, z
Daisy na ręku.
- Ross i Nat poszli po baga\e - wyjaśniła. - To chwilę
potrwa.
Mówiąc to, uśmiechnęła się do Williama, który
bezpiecznie umoszczony w ramionach Purdy, odpowiedział jej
tym samym.
- Przepraszam, William, wiem, \e to moja wina - mówiła
dalej Kathryn, bardziej zwracając się do Purdy ni\ do chłopca.
- Nat zawsze śmieje się, \e najpierw coś zrobię, a dopiero
pózniej pomyślę. Ale byłam taka szczęśliwa, kiedy go
zobaczyłam! Mam mu tyle do powiedzenia! Martwi mnie
tylko to, \e wydaje się czymś zasmucony, wręcz przybity.
Jeszcze nigdy go takim nie widziałam.
- To był męczący lot...
- Tak, wiem, ale odniosłam wra\enie, \e nie tylko o to
chodzi. - Kathryn rzeczywiście wyglądała na zatroskaną. Po
chwili jednak zmieniła temat - Ale, ale. Nie masz pojęcia, jak
Ross cię wychwalał, kiedy czekaliśmy na wasz przylot. Jak
mu ciebie brakowało i jaką to wspaniałą jesteś kucharką. A
wiesz, co mówią o \ołądku i sercu mę\czyzny, prawda?
Kathryn zaśmiała się, Purdy równie\ odpowiedziała jej
uśmiechem.
Właściwie nie było niczego, co mogłaby zarzucić byłej
narzeczonej Nata. Rzeczywiście była piękną kobietą, a do
tego, jak się okazało, wesołą, otwartą i serdeczną. Choć Purdy
pragnęła ją znienawidzić, musiała szczerze przyznać, \e nie
miała do tego najmniejszego powodu. No, mo\e poza jednym:
Nat ją pokochał. Ale za to nie mogła jej winić.
Ross i Nat pojawili się z baga\ami.
- Przepraszamy, \e musiałyście czekać, ale ju\ po
wszystkim. - Nat spojrzał na Purdy z wyraznym bólem w
oczach. - Jeszcze chwila i wszyscy będziemy w domu.
Purdy znów poczuła, \e jej serce przeszywa sztylet. W
domu... powtórzyła w myślach. Nie tak wyobra\ała sobie ten
powrót do domu.
- Myślę, \e lepiej będzie, jeśli ty i Ross pojedziecie
pierwsi - powiedział Nat. - Wezmę Williama.
Purdy, jak pora\ona, zrobiła to, o co ją prosił.
Chciała coś powiedzieć, po\egnać się z dziećmi, ale
jedyne, co mogła, to ucałować ich maleńkie główki.
Nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. O dziwo,
nie potrafiła równie\ płakać, choć wprost rozpadała się z bólu.
Spojrzała bezradnie na Nata.
- Do widzenia, Purdy - powiedział, i nagle dotknął
delikatnie ustami jej policzka. - I dziękuję. Dziękuję za
wszystko.
Odwróciła się i zrobiła kilka kroków, lecz zaraz obejrzała
się ponownie i, spojrzawszy na Nata, zawołała:
- Dasz mi znać, jak się wam układa?
- Mo\esz być spokojna - odkrzyknął.
- W takim razie do widzenia!
Jak na komendę William i Daisy zaczęli protestować
głośnymi krzykami.
Niewiarygodnym wręcz wysiłkiem Purdy zmusiła się, by
nie obejrzeć się za siebie, lecz nad łzami ju\ nie zapanowała.
- Spokojnie - powiedział Ross. - Z pewnością dadzą sobie
radę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie \al.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie \al. Niestety, Purdy
nie mogła powiedzieć, by w jej przypadku była to prawda.
Grangerowie przywitali ją jak starego, powracającego z
dalekiej podró\y członka rodziny - serdecznie i wylewnie.
Tym bardziej \ałowała więc, \e nie mo\e odwdzięczyć im się
tym samym. Za \adne skarby nie potrafiła wykrzesać z siebie
nic więcej poza smutnym uśmiechem. Dodała te\, \e jest
zmęczona podró\ą.
Uczciwie mogła powiedzieć, \e przez kilka następnych
dni robiła wszystko, by jak najszybciej zapomnieć o
ukochanym. Wymazywała z pamięci wydarzenia, a
pierścionek schowała w najgłębszy kąt szuflady. Nie pytała o
Nata i nie szukała sposobności, by czegoś się o nim
dowiedzieć. Nadaremno.
Podobne fiasko poniosła, gdy próbowała obudzić w sobie
dawne uczucie do Rossa.
Minęły niemal dwa tygodnie, zanim dotarły do niej
pierwsze wieści z Mack River.
- Spotkałam w sklepie Bev Martelli - odezwała się przy
stole Joyce Granger wkrótce po tym, jak wróciła z Mathison.
- A kto to taki? - zapytała Purdy z umiarkowanym
zainteresowaniem.
- Jej mą\ pracuje w Mack River - brzmiała odpowiedz.
Purdy poczuła, jak serce zaczyna nagle uderzać gwałtownym,
nieopanowanym rytmem.
- Ach, tak...
- Opowiadała, \e w Mack River nie dzieje się najlepiej.
Podobno Nat Masterman wcią\ ma kłopoty ze znalezieniem
stałej opiekunki do dzieci. Pierwsza wytrzymała trzy dni,
druga niecały tydzień. Biedaczek, podobno ledwie daje sobie
sam ze wszystkim radę. Bev stara mu się jakoś pomagać, ale
sama ma trójkę małych dzieci.
- A... a co z Kathryn? - Purdy nie wierzyła własnym
uszom. - Sądziłam, \e przyjechała, by pomóc Natowi przy
dzieciach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]