[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zapewne być musi.
 Myślałem już o tym, ale panna Maltas może się
obrazić.
 Nie spostrzeże się w tym zamęcie.
 Idę tedy. Suflera też muszę już sprowadzić. Wtłoczył
się między publiczność równie rozbawioną jak artyści i
wyciągnął kolegę, objaśniając po drodze, co miał czynić.
Zabrał też Michała, który sprzedał właśnie ostatni bilet.
Poczęli we trzech robić porządek. Udało się wreszcie
rozprowadzić na miejsca grono amatorów i wytłumaczyć,
że i co grać mają.
Potem Michał wpełznął do swej budy, Józef na gwałt
dzwonić począł, muzyka ucichła, firanka się rozsunęła i&
scena okazała się pustą.
 Stryj i ciotka! Wychodzić!  zakomenderował
reżyser w desperacji.
Po chwili kłopotliwego zamieszania tych dwoje wypadło
na scenę i jakoś sztuka ruszyła w bieg z biedy możliwy do
patrzenia i słuchania.
101
Józef bieg ten śledził, pilnował, tego i owego na scenę
we właściwej chwili wypędzał, i na swym stanowisku, dla
dogodzenia fantazji Pepi, trwał wiernie i z przejęciem.
Schrypnięty, zziajany, w kostiumie już, pilnował bacznie
sceny, porządku, rekwizytów, nie oglądając się nawet na
Pepi, kiedy schodziła za kulisy.
Wtedy pilnował jej hrabia Iwo.
Na niskim krzesełku siedząc przy niej, podawał
pomarańcze i okiem znawcy przez szkiełko oceniając jej
kształty, wiódł rozmowę urywaną, dwuznaczną, lekką,
swobodną. Podrażniony był nią, zaciekawiony, zajęty. Ona
mniej niż kiedy dawała się pociągnąć, roztargniona była,
kimś innym zajęta, a ten chłód i opór podniecały go do
dalszego ciągu nagle powziętej fantazji.
 Dostanę co za fatygę?  spytał wreszcie, patrząc na
owoc złoty w jej ręce.
 Może pan dla siebie obrać jedną.
 Wolę cząstkę z rąk pani.
 Taak? A ja wolę zjeść całą.
 Lub dać komu innemu.
 Właśnie  odparła poważnie.
W tej chwili Józef wynurzył się zza kulisy.
 Wychodzę na scenę!  rzekł próbując smyczka. 
Pani niedługo po mnie, a potem wielka końcowa scena.
Iwo, dopilnuj tego!
 Dobrze!  odparł hrabia, śledząc uśmiech którym się
powitali, krótki, lekki, a taki wyrazny. Pepi zbliżyła się do
Reniego.
 Jaki pan zmęczony, zgrzany!  rzekła serdecznie. 
A wszystko to dla mojej przyjemności! Masz pan na
ochłodę!
I podała mu zaczętą ćwiartkę pomarańczy.
102
Chłopak wziął owoc, ucałował spiesznie rękę i zniknął
za kulisą. Iwo z cicha gwizdnął.
 To on!  zamruczał.  jże! Ostrożnie, bratku.
Zaśmiał się złośliwie, zawrzała w nim niechęć do kolegi.
Za co? Może za to, że Józef dziedziczył po nim, teraz on
będzie musiał być po nim! Może dlatego, że nie rozumiał,
by ktokolwiek mógł mieć śmiałość jego fantazji stawiać
przeszkodę. On swoją fantazję mieć będzie; on nauczy
błazna rywalizacji; on pokaże, co umie.
Plan był gotów. Ze sceny rozlegały się skrzypce
pieszczone ręką, duszą, sercem chłopaka, co pokochał na
życie! Jak te skrzypki grały!
Dobrze, że hrabia Iwo szturmu już więcej nie
przypuszczał do łask Pepi, bo Pepi dnia tego nie była do
zdobycia dla nikogo oprócz grajka marzyciela. Słuchała, a
serce jej biło i szło ku niemu, czarem melodii zwalczone.
Burza oklasków ogarnęła salę, zagłuszyła pierwsze jego
słowa. Musiał powtórzyć  nie było końca owacji.
Chłopak zaczerwieniony kłaniał się, raczej zdziwiony niż
dumny. Była to natura nieprzystępna próżności.
Dopiero gdy Pepi wyszła i w oczach jej dostrzegł coś
dotąd nie widzianego, omal roli nie zapomniał.
Najwyższym wysiłkiem utrzymał się do końca. Nareszcie
firanka zapadła. Nastąpił chaos. Aktorowie się rozbiegli,
półcień był na scenie. Oni pozostali tylko we dwoje, jak w
chwili zakończenia, trzymając się za ręce.
Chłopak rozkochany przyciągnął ją ku sobie, w
milczeniu wpół objął  a ona z odetchnieniem, jak po
wielkim zmęczeniu, zarzuciła mu ręce na szyję, pogarnęła
mu się do piersi i& pocałowały go te usta, o których
marzył we śnie i na jawie; zabiło do niego to serce za
którego posiadanie oddałby zrenice oczu swoich i krew żył.
103
Może minutę było tej wielkiej ciszy i szczęśliwości;
jedyny jej świadek, Michał, w swojej budzie znieruchomiał
i ze zbytku dyskrecji rękopisem swoim suflerskim się
zakrył.
Wtem zza firanki zrazu kilka głosów, potem
kilkadziesiąt wreszcie cała sala rozległa się wołaniem:
 Reni, Reni, Reni!
Pepi odchyliła się powoli, rozmarzona; on jej ręce
całował, szepcząc pieszczotliwe nazwy.
 Ohydni ludzie!  syknęła zdławionym głosem. 
Każą znowu grać. Zpiesz, zaczekam; tylko muzyki tej już
słuchać nie mogę& duszę mi wyprowadzi!
 Do mojej przyjdzie. Będzie jej dobrze!  szepnął.
Hałas, wołanie, oklaski nie ustawały. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl