[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z czarnego dębu z mosiężnymi okuciami. Pod palcami mistrza wieko odchyliło się. Szkatułka
nie miała zamka. Bo po co? Zatapiający jaw wosku i studni wiedział, że jeśli już ktoś ją
wyłowi, to i poradzi sobie z najwymyślniejszym zamkiem!
Na trawę wysypały się pierścienie i brosze, zabłysły nieoprawne szafiry i szmaragdy.
Wypadł wreszcie zwinięty ściśle w rulon plik kartek grubego papieru i chyba pergaminów,
przewiązany czarną tasiemką.
 Owszem  rzekł w zamyśleniu mistrz  drogocenności jest tu sporo, ale za mało, by tak
za nimi szalał opat bogatego klasztoru... by tak przed wodą zabezpieczał je nieszczęsny
Jędrzej Baldarich-Bałdrzych... Przyjrzyjmy się zatem tym papierom!  to mówiąc rozwiązał
wstążkę i przykucnął przed maską auta, podsuwając rozwinięte papiery tuż pod reflektor.
Czytał przez chwilę w milczeniu, wreszcie zaśmiał się:
 O biedny Jędrzeju Baldarichu-Bałdrzychu! O przestraszony opacie Bernardzie! Mam tu
w ręku pisma, które jednego wygnały z kraju i pozbawiły majątku, a drugiemu spędzały aż do
śmierci sen z powiek! Ale dziś te dokumenty nie mają żadnej wartości!
 Ale co tam jest, proszę pana?!  zakrzyknął chór Urwisów.
 Szczegółowy wykaz oszukańczych transakcji opata. Z podaniem ewentualnych
świadków i datami wydarzeń. Nic po tych notatkach ruinom Przeklętnika, nic ruinom
opactwa. Najwyżej ucieszy się kilku historyków i jakieś muzeum. I te klejnoty też czeka inny
los, niż ten ku jakiemu zostały stworzone. Nie przyozdobią szyi pięknych kobiet, a spoczną w
nudnych gablotach  westchnął.  Smutno mi i płakać się chce. Po co nam było to wszystko?
Dlaczego musiał umrzeć Herakliusz Pronobis? Piękna kobieta ryzykować wolnością?...
Zgarniajcie naszą zdobycz, kochani, i jedzmy stąd! Zaprawdę to miejsce jest przeklęte! A jak
jeszcze pomyślę, że przez nie poszliście dziś na wagary!  Nataniel pogroził palcem ni to
Przeklętnikowi, ni to Urwisom.
ROZDZIAA DWUDZIESTY
MISTRZ NATANIEL  PRZESAUCHUJE PAWAA VOLKSSYRENA "
POZCIG ZA  A8 " NIEZBADANE S DROGI MIAOSIERDZIA "
OSTATNIA ROZMOWA Z PRZECIWNIKIEM " CZY JESTEM WINIEN
ZMIERCI WALDKA " JERZY BATURA KONTRA PAWEA DANIEC
Troska o to, jak wypadnie mój przyszły, a tak chętnie przeze mnie widziany, pracownik w
rozmowie z Natanielem sprawiła, że zameldowałem się w  Zwiątyni dumania królewicza i
żebraka dużo wcześniej przed wyznaczoną godziną spotkania.
 Taak!  przywitał mnie mistrz.  Jak już mówiłem, wierzę w pana Pawła, jednak
porozmawiać, tak od serca, należy przed podjęciem decyzji!...
Zadrżałem, wiedziałem bowiem dobrze, jaką to grozbę ukrywa mistrz pod niewinnymi
słowami  od serca . Ale, z pozoru obojętnie, przytaknąłem. Poplotkowaliśmy trochę o tym i
owym. Wreszcie na ścieżce ukazał się wuj Konstanty i stanąwszy w drzwiach altany
zaanonsował:
 Pan Paweł Daniec.
 Ależ prosić, prosić!  poderwał się Nataniel, złowrogo, tak mi się przynajmniej
zdawało, zacierając ręce.
Po stosownych powitaniach mistrz spytał młodego gościa:
 Czego się pan napije? Kawa, herbata czy...  spojrzał spod oka  może kieliszeczek
czegoś mocniejszego?
 Proszę o herbatę...  Paweł odpowiedział podobnym spojrzeniem  najchętniej zieloną.
Wiem, że w domu takiego konesera napojów  zaakcentował ostatni wyraz  nie powinno jej
zabraknąć. Bo czyż nie powiedział mistrz Lao-tsy:  Twoja wonna zieleń krzepi wątłe ciało i
chłodzi rozgrzany umysł ?  uśmiechnął się do poety.
Aż chciałem krzyknąć:  Brawo! Punkt dla ciebie!
Nataniel chrząknął:
 Tak. Oczywiście. Zielona. Wuju Konstanty, czajniczek zielonej dla pana i dwie kawy
jak zwykle. Nie, ja proszę o szatana!  No, no  pomyślałem.   Szatan o tej porze?
Tymczasem Nataniel wyciągnął ku Pawłowi paczkę ukochanych popularnych:
 Papierosika?
 Dziękuję, nie palę  rozłożył ręce Paweł.  To znaczy od czasu do czasu fajeczkę, to
pamiątka po ojcu, pykam  uprzedził nasze podejrzenia, czy czasem nie bluffuje...
Przez chwilę rozkoszowaliśmy się wonią i smakiem po mistrzowsku przyrządzonych
przez wuja Konstantego napojów, aż wreszcie się zaczęło... Mistrz uniósł w górę palec. I
skupiwszy na nim naszą uwagę zaatakował! Popłynęły z jego ust kalambury, mądrości
rozmaitych narodów, prościutkie na pozór pytania z rozmaitych dziedzin, prośby o
rozstrzygnięcie różnych wątpliwości, wskazanie celów i sensów. To poważne, to znów
żartobliwe. Zmieniał nastroje, w jakich wiódł rozmowę, oraz języki.
Usunąłem się w kąt i tylko bacznie nasłuchiwałem odpowiedzi Pawła, otoczonego
wymową mistrza niczym Wołodyjowski cięciami szabli Bohuna. Nataniel przeskakiwał z
tematu na temat, wznosił się ku niezbadanym wyżynom swego wyjątkowego umysłu i
zawracał nagle ku poczciwej prostocie, kryjącej złote żądło ironii.
Paweł odpowiadał z rzadka. Nieco może zbyt wolno i po chwili jakby zastanowienia.
Jednak jego słowo było zawsze celne, co poznawałem po zachowaniu mistrza, który coraz
częściej i szybszymi łykami zwilżał gardło  szatanem . Potem zaciągał się kolejnym
papierosem, co Paweł kwitował coraz dłuższymi pauzami. Już, już Nataniel myślał, że jego
pytanie pozostanie bez odpowiedzi i triumfalnie zerkał na mnie, gdy rozlegał się z lekka
flegmatyczny głos Pawła i  trafiony poeta z sapnięciem, czyżby irytacji?, podrywał się do
kolejnego ataku, który, ku memu zdumieniu, coraz bardziej przypominał rozpaczliwą obronę!
Paweł dolewał sobie herbaty z podgrzewanego czajniczka. Mistrz dzwonił na wuja
Konstantego po kolejną kawę, krzepił się łyczkiem ulubionej greckiej brandy, której opasła
butelczyna znalazła się nie wiedzieć kiedy na stole.
Bój trwał. Aż wreszcie, po szczególnie udanej ripoście Pawła, Nataniel poderwał się z
fotela:
 Ha! Przegwarzyliśmy już chyba wszystkie tematy, a nie wspomniałem nawet, jak
wielkim jestem miłośnikiem motoryzacji. Może więc, tak dla odmiany, zaprezentuje mi pan,
drogi Pawle, swą syrenę, która, przyznam się, bardzo mnie ciekawi. Ech, te stare auta! Ileż w
nich uroku!
Zrozumiałem, że mistrz przegrał!
 Naprawdę chciałbym wreszcie zobaczyć pański, hm, pojazd  uśmiechnął się niewinnie.
 Jeśli jest choć w połowie tak znakomity jak jego właściciel  skłonił się lekko  to na pewno
będzie na co popatrzeć!
Paweł odetchnął głęboko:
 Obawiam się, że tak. Zapraszam więc panów na oględziny mego samochodu 
zaakcentował lekko ostatnie słowo  i może małą nim przejażdżkę...
Mistrz pośpieszył otwierać furtkę i wyszliśmy z ogrodu.
Jeden zakręt ścieżki przez zarośla, drugi, już ulica i... I stanąłem jak wryty!
Bowiem ujrzałem ją!
Z lśniących karminem, lekko rozchylonych, ponętnych usteczek wybiegały kunsztownie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl