[ Pobierz całość w formacie PDF ]

więc na pewno wszystko bym pokręcił. Ale niewiele brakowało  zaśmiał się cicho woznica 
bardzo niewiele!
Nieznajomy, który miał długie siwe włosy, rysy twarzy piękne i jak na starego człowieka
osobliwie zuchowate i wyraziste oraz czarne, przenikliwe, bystre oczy, rozejrzał się po izbie i
poważnym skinieniem głowy przywitał żonę woznicy.
Strój jego był dziwaczny i staroświecki, zgoła przedpotopowy, całe zaś odzienie miało
barwę brązową. Stary jegomość trzymał w ręce gruby brązowy kij czy też laskę. Gdy stuknął
nią w podłogę, laska otworzyła się i zmieniła w krzesło, na którym to krześle staruszek usiadł
zachowując niezmącony spokój.
 No i proszę!  zwrócił się woznica do żony.  Tak go znalazłem, siedział przy drodze.
Sztywny niczym kamień milowy. I prawie tak głuchy.
 Jak to, John? Siedział pod gołym niebem?
 Pod gołym niebem  odparł woznica.  Akurat się zmierzchało. Powiedział:  Opłata za
przejazd i dał mi osiemnaście pensów. Potem wsiadł na wóz. No i tym sposobem tu trafił. 
Och, zabiera się chyba do wyjścia  rzekł Kropka.
Gdzie tam. Zabierał się, ale do mówienia.
 Mam zaczekać, jeśli łaska, póki się po mnie nie zgłoszą  powiedział łagodnie staruszek.
 Proszę, nie krępujcie się mną.
Co oznajmiwszy, wyciągnął okulary z jednej, książkę zaś z drugiej ogromnej kieszeni sur-
duta i bez pośpiechu wziął się do czytania. Przy czym tyle sobie robił z Boksera, co z oswojo-
nego jagnięcia.
Woznica i jego żona, mocno zakłopotani, wymienili spojrzenia. Nieznajomy podniósł gło-
wę i przenosząc wzrok z Kropki na Johna spytał:
 Czy to twoja córka, zacny człowieku?
 %7łona  odparł John.
 Powiedziałeś siostrzenica?  spytał nieznajomy.
 %7ło-o-ona!  wrzasnął John.
 Doprawdy?  mruknął staruszek.  Nie mylisz się? Bardzo młoda!
Po czym wrócił spokojnie do swej książki, lecz nim zdążył przeczytać dwie linijki, znów
sobie przerwał przemawiając tymi słowy:
 Dziecko też twoje?
John odparł mu gwałtownym skinieniem głowy, które posiadało moc odpowiedzi twier-
dzącej wygłoszonej przez morską tubę.
 Dziewczynka?
 Chło-o-opiec!  ryknął John.
 Też pewnie bardzo młody, co?
Tu pani Peerybingle natychmiast się wtrąciła:
 Dwa miesiące i trzy dni. Szczepiony okrągłe sześć tygodni temu. Doskonale to zniósł,
62
robaczek. Doktor powiada, że jest wyjątkowo udanym dzieckiem. Pod względem rozwoju
dorównuje dzieciom w piątym miesiącu życia. Aż człowieka zdumiewa, jak wszystko rozu-
mie. Pewnie się to panu wyda niemożliwe, ale już próbuje się podnosić.
W tym miejscu zadyszana młodziutka matka, która wykrzykiwała te krótkie zdania stare-
mu jegomościowi prosto do ucha, aż jej śliczna twarzyczka całkiem spąsowiała, podsunęła
mu dziecko pod nos jako dowód niezbity i triumfujący. Tymczasem Tilly Slowboy, która coś
tam pod nosem wyśpiewywała  niby jakieś cudaczne życzenia pomyślności, jęła pląsać z
iście cielęcym wdziękiem wokół nieświadomego tej sceny niemowlęcia.
 Słyszycie? Przyszli po niego!  zawołał John.  Ktoś stoi na progu. Tilly, otwórz drzwi!
Ale zanim Tilly zdołała wykonać polecenie, drzwi otworzyły się od zewnątrz. Były to bo-
wiem drzwi prymitywne, zamykane na zasuwę, którą odsunąć mógł każdy, kto miał na to
ochotę. Ochotę zaś miewało wielu, jako że najrozmaitsi sąsiedzi radzi byli zawsze uciąć sobie
miłą pogawędkę z woznicą, choć on sam nie należał do ludzi rozmownych. A więc drzwi
otworzyły się i do izby wszedł mały, chudy, czerniawy na twarzy człowieczek, którego
płaszcz zrobiony był snadz z worka chroniącego niegdyś jakowąś skrzynię; bo gdy człowie-
czek ów obrócił się, aby zamknąć drzwi, ponieważ zimnem wiało ze dworu, na jego plecach
każdy ujrzeć mógł wielkie czarne inicjały  G i T . A ponadto słowo SZKAO wypisane wy-
raznym pismem.
 Dobry wieczór, John!  ozwał się nowo przybyły.  Dobry wieczór, matuchno! Dobry
wieczór, Tilly! Dobry wieczór, nieznajomy panie! Jak tam niemowlę, matuchno? A Bokser w
dobrym zdrowiu?
 Wszyscy miewamy się wyśmienicie  odparła Kropka.  Zresztą wystarczy ci chyba,
Kalebie, spojrzeć na kochane maleństwo.
 I wystarczy mi też chyba, matuchno, spojrzeć na ciebie  rzekł Kaleb.
Ale niech się wam nie wydaje, że na nią patrzał. Miał zamyślone, wędrujące spojrzenie,
które w zupełnej niezależności od jego słów zdawało się wybiegać zawsze w inny czas i inne
miejsce; to samo można było rzec o jego głosie.
 Albo na Johna  dodał.  Albo nawet na Tilly. I z pewnością na Boksera.
 Co słychać, Kaleb? Dużo masz roboty ostatnimi czasy?  spytał woznica.
 Oj, sporo, sporo  odparł zapytany, przy czym na twarzy jego malowało się roztargnienie
człowieka, który zaprzątnięty jest co najmniej poszukiwaniem kamienia filozoficznego.  Nie
można powiedzieć, sporo. Wielkie mamy teraz zapotrzebowanie na arki Noego. Rad byłbym
staranniej wykonywać postacie, ale przy tych zarobkach żadną miarą nie jest to możliwe.
Większe miałbym ukontentowanie z pracy, gdybym wyrazniej mógł zaznaczać, którzy są
Chamowie, którzy Semowie, a które żony. No i widzisz, jak zacząć od słoni, to przy tych
wymiarach muchy nie mają żadnych widoków. Ale mniejsza o to. Czy masz może dla mnie
jakąś paczuszkę, John?
Woznica wsunął rękę do kieszeni kurty, którą zdjął po przyjściu, i dobył stamtąd maluchną
doniczkę, starannie owiniętą w mech i papier.
 Oto ona  rzekł, z wielką dbałością poprawiając opakowanie.  Nie złamał się ani jeden
listek. Obsypana pączkami.
Mętne oczy Kaleba rozjaśniły się, gdy dziękując woznicy odbierał doniczkę z jego rąk.
 Droga to roślinka, mój Kalebie  ozwał się woznica.  Bardzo droga o tej porze roku.
 Co mi tam! Dla mnie jest tania, ile bądz kosztuje! Masz jeszcze coś, John?
 Tę tam małą skrzyneczkę  odparł woznica.  Wez ją, proszę.
  Do Kaleba Plummera  powiedział mały człowieczek, sylabizując adres.   Uwaga,
kruszec! Kruszec, John? To chyba nie dla mnie.
  Uwaga, kruche!  poprawił go woznica, spojrzawszy mu przez ramię.  Gdzieś ty zo-
baczył  kruszec ?
63
 Och, naturalnie!  zawołał Kaleb.  W porządku. Kruche. Tak, tak. To dla mnie. Swoją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl