[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pracuje i dlaczego przyszedł tu o tej porze, ale dyżurny już zniknął. Zostałem sam.
Umieściłem listę w stelażu, skierowałem ramkę na pierwszą. pozycję i zacząłem składać
czcionki: Ro oJn.
Cholera. Błąd już w pierwszym słowie. Ręce mi się pociły. Zapowiadała się ciężka zmiana.
Spojrzałem raz jeszcze przez ramię w okno.
Rozdział dwudziesty pierwszy
ANOMALIA ANATOMICZNA
I znów pokój Josi. Objęliśmy się mocno, potem ona odsunęła mnie i zaczęła ściągać odzież.
Przyglądałem się jej, kopnięciami zrzuciwszy buty, ale po chwili zaczęliśmy ścigać się, kto
pierwszy pozbędzie się ubrania. Miała mniej guzików i wygrała. Zdjęła nawet rękawiczki...
Tak, pięć. Nie dbała o to i ja też nie.
Płonąc trzymaliśmy się na stojąco w objęciach.
Za jej plecami były drzwi, prowadzące na podest schodów. Na tych drzwiach wisiał gruby
brązowy gobelin, część izolacji akustycznej pomieszczenia. Przedstawiał skąpo odzianą
kobietę, leżącą przy fontannie. Zpiącą czy na wpół rozbudzoną? Nad nią przelatywał
skrzydlaty xelix, celując, by ugodzić ją śmiertelnie z łuku. Zawahałem się przez ułamek
sekundy. Strzały przyprawiają mnie o niepokój. Pomyślałem o Jehanne-Mar, wskazującej
mnie palcem, i o Objawicielu. Lecz refleksja uleciała tak szybko, jak się pojawiła.
Podprowadziłem Josi do gobelinu. Wsunąłem ramiona między jej uda i podniosłem ją.
Zamknęła oczy, zacisnęła nogi wokół mojej talii i po paru chybionych próbach strzała
wreszcie trafiła w cel. Josi zadygotała, drzwi się zatrzęsły i wraz z nami włączyły do
obrządku, poskrzypując rytmicznie. Josi przynaglała mnie gardłowymi dzwiękami, aż w
końcu złączeni w jedność skończyliśmy razem i moje dłonie rozluzniły twardy uchwyt.
Ześliznęła się w dół, miękko poruszając się między mną a drzwiami. Zauważyłem, że stoi na
gobelinie, który także oddał się namiętności i leżał wyczerpany na podłodze.
Zostawiliśmy go tam i poszliśmy do łóżka. Obserwowałem cudowne, łagodne kołysanie się
jej pośladków. Były na nich nikłe, czerwone ślady - znaki miłości - blednące dowody tego,
jak mocno przycisnąłem ją do drzwi. Miłość wysącza się z ciała, aż w końcu zostaje w
myślach, w pamięci. Te drzwi są zawsze uchylone dla miłych wspomnień.
Nacisnęła guzik na swoim nocnym stoliku i skądś popłynęła muzyka. Usiedliśmy na łóżku.
Objąłem ją ramieniem i słuchaliśmy.
- Opowiedz mi o tej muzyce - szepnąłem.
- Ma tytuł To tylko samotne serce. Napisał to człowiek nazwiskiem Czajkowski, bardzo
dawno temu, bardzo daleko stad.
Zaczęła śpiewać ledwie słyszalnym kontraltem:
- ... Nur wer die Sehnsucht kennt, weiss was Ich leide...
- Co to znaczy?
Pomyślała chwilę:
- Tylko ten, kto rozumie samotność, wie, jak ja cierpię.
Spojrzałem na nią. I kiedy tak patrzyłem, jej twarz zmieniła się. Starała się nad nią panować,
lecz bez skutku. Z jej oczu zaczęła wyciekać vada, spływała po policzkach. Ukryła twarz w
dłoniach, barki zaczęły się jej trząść.
Byłem przerażony.
- Josi! Co się stało?
Starła dłońmi wilgoć. Jej twarz znów była piękna, z wyjątkiem oczu, dziwnie czerwonych.
Uśmiechnęła się blado.
- To nic. Czasami jest mi smutno.
- Ale... ta vada na twarzy. Co to było?
- To łzy, Pol. Płakałam.
- Nie rozumiem... płakałaś...
- To taka anomalia anatomiczna. To jest... jak smutek.
Cóż, to przynajmniej mogłem zrozumieć. Byłem smutny, kiedy myślałem o Gilu. I po akcie
miłosnym powinna być chwila smutku. Czemu, nie wiem.
Ale to było coś innego.
Josi była smutna z powodu odległego, prawie zapomnianego życia, gdzieś, kiedyś.
- Czy przebywałeś kiedyś poza domem? Byłeś gdzieś dalej?
To pytanie zapiekło mnie jak cios bata przez plecy. Ona mówiła mi: Twój świat nie jest moim
światem i chociaż jestem tu od trzydziestu lat, to życie nadal jest mi obce. Nie ma tu nikogo, z
kim mogłabym porozmawiać, nawet ty, Pol, nie jesteś kimś aż takim.
- Nie - powiedziałem spokojnie. - Nigdy.
Chciałem dodać, że wiem, iż żyje wśród obcych, że nikt z nas nie mówi jej językiem i że
rozumiem jej nostalgię. Ale nie mogłem się na to zdobyć.
- Przepraszam Josi.
Za co, niezbyt wiedziałem.
Zauważyłem teraz, że muzyka umilkła. Siedzieliśmy nasłuchując, jakby nadal brzmiała.
- O czym myślisz? - spytała.
- O tym, że masz najpiękniejsze uda ze wszystkich dziewczyn w tej prowincji - pogładziłem
bliżej spoczywającą nogę.
Przyciągnęła mnie do siebie.
Pewnego innego wieczoru grała na lirykordzie. Kiedy wszedłem do jej pokoju, usłyszałem
muzykę, która była niezwykła. Nigdy przedtem nie słyszałem czegoś takiego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
pracuje i dlaczego przyszedł tu o tej porze, ale dyżurny już zniknął. Zostałem sam.
Umieściłem listę w stelażu, skierowałem ramkę na pierwszą. pozycję i zacząłem składać
czcionki: Ro oJn.
Cholera. Błąd już w pierwszym słowie. Ręce mi się pociły. Zapowiadała się ciężka zmiana.
Spojrzałem raz jeszcze przez ramię w okno.
Rozdział dwudziesty pierwszy
ANOMALIA ANATOMICZNA
I znów pokój Josi. Objęliśmy się mocno, potem ona odsunęła mnie i zaczęła ściągać odzież.
Przyglądałem się jej, kopnięciami zrzuciwszy buty, ale po chwili zaczęliśmy ścigać się, kto
pierwszy pozbędzie się ubrania. Miała mniej guzików i wygrała. Zdjęła nawet rękawiczki...
Tak, pięć. Nie dbała o to i ja też nie.
Płonąc trzymaliśmy się na stojąco w objęciach.
Za jej plecami były drzwi, prowadzące na podest schodów. Na tych drzwiach wisiał gruby
brązowy gobelin, część izolacji akustycznej pomieszczenia. Przedstawiał skąpo odzianą
kobietę, leżącą przy fontannie. Zpiącą czy na wpół rozbudzoną? Nad nią przelatywał
skrzydlaty xelix, celując, by ugodzić ją śmiertelnie z łuku. Zawahałem się przez ułamek
sekundy. Strzały przyprawiają mnie o niepokój. Pomyślałem o Jehanne-Mar, wskazującej
mnie palcem, i o Objawicielu. Lecz refleksja uleciała tak szybko, jak się pojawiła.
Podprowadziłem Josi do gobelinu. Wsunąłem ramiona między jej uda i podniosłem ją.
Zamknęła oczy, zacisnęła nogi wokół mojej talii i po paru chybionych próbach strzała
wreszcie trafiła w cel. Josi zadygotała, drzwi się zatrzęsły i wraz z nami włączyły do
obrządku, poskrzypując rytmicznie. Josi przynaglała mnie gardłowymi dzwiękami, aż w
końcu złączeni w jedność skończyliśmy razem i moje dłonie rozluzniły twardy uchwyt.
Ześliznęła się w dół, miękko poruszając się między mną a drzwiami. Zauważyłem, że stoi na
gobelinie, który także oddał się namiętności i leżał wyczerpany na podłodze.
Zostawiliśmy go tam i poszliśmy do łóżka. Obserwowałem cudowne, łagodne kołysanie się
jej pośladków. Były na nich nikłe, czerwone ślady - znaki miłości - blednące dowody tego,
jak mocno przycisnąłem ją do drzwi. Miłość wysącza się z ciała, aż w końcu zostaje w
myślach, w pamięci. Te drzwi są zawsze uchylone dla miłych wspomnień.
Nacisnęła guzik na swoim nocnym stoliku i skądś popłynęła muzyka. Usiedliśmy na łóżku.
Objąłem ją ramieniem i słuchaliśmy.
- Opowiedz mi o tej muzyce - szepnąłem.
- Ma tytuł To tylko samotne serce. Napisał to człowiek nazwiskiem Czajkowski, bardzo
dawno temu, bardzo daleko stad.
Zaczęła śpiewać ledwie słyszalnym kontraltem:
- ... Nur wer die Sehnsucht kennt, weiss was Ich leide...
- Co to znaczy?
Pomyślała chwilę:
- Tylko ten, kto rozumie samotność, wie, jak ja cierpię.
Spojrzałem na nią. I kiedy tak patrzyłem, jej twarz zmieniła się. Starała się nad nią panować,
lecz bez skutku. Z jej oczu zaczęła wyciekać vada, spływała po policzkach. Ukryła twarz w
dłoniach, barki zaczęły się jej trząść.
Byłem przerażony.
- Josi! Co się stało?
Starła dłońmi wilgoć. Jej twarz znów była piękna, z wyjątkiem oczu, dziwnie czerwonych.
Uśmiechnęła się blado.
- To nic. Czasami jest mi smutno.
- Ale... ta vada na twarzy. Co to było?
- To łzy, Pol. Płakałam.
- Nie rozumiem... płakałaś...
- To taka anomalia anatomiczna. To jest... jak smutek.
Cóż, to przynajmniej mogłem zrozumieć. Byłem smutny, kiedy myślałem o Gilu. I po akcie
miłosnym powinna być chwila smutku. Czemu, nie wiem.
Ale to było coś innego.
Josi była smutna z powodu odległego, prawie zapomnianego życia, gdzieś, kiedyś.
- Czy przebywałeś kiedyś poza domem? Byłeś gdzieś dalej?
To pytanie zapiekło mnie jak cios bata przez plecy. Ona mówiła mi: Twój świat nie jest moim
światem i chociaż jestem tu od trzydziestu lat, to życie nadal jest mi obce. Nie ma tu nikogo, z
kim mogłabym porozmawiać, nawet ty, Pol, nie jesteś kimś aż takim.
- Nie - powiedziałem spokojnie. - Nigdy.
Chciałem dodać, że wiem, iż żyje wśród obcych, że nikt z nas nie mówi jej językiem i że
rozumiem jej nostalgię. Ale nie mogłem się na to zdobyć.
- Przepraszam Josi.
Za co, niezbyt wiedziałem.
Zauważyłem teraz, że muzyka umilkła. Siedzieliśmy nasłuchując, jakby nadal brzmiała.
- O czym myślisz? - spytała.
- O tym, że masz najpiękniejsze uda ze wszystkich dziewczyn w tej prowincji - pogładziłem
bliżej spoczywającą nogę.
Przyciągnęła mnie do siebie.
Pewnego innego wieczoru grała na lirykordzie. Kiedy wszedłem do jej pokoju, usłyszałem
muzykę, która była niezwykła. Nigdy przedtem nie słyszałem czegoś takiego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]