[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zanim zdąży on sięgnąć po broń. Sprężyłem się do skoku...
- Minęliśmy się na lądowisku, widocznie przylecieliście panowie wcześniejszym
transportem - usłyszałem nagle. - W rozkazach jednak jest mowa o dwóch kapitanach, czy
któryś mógłby to wyjaśnić?
Odprężyłem się i wysiliłem szare komórki.
- Mógłbym zobaczyć te rozkazy, sir? Dziś jest wyjątkowy dzień, jeśli chodzi o
pomyłki.
Major mruknął coś, ale podał mi kartkę, na której widniała lista nazwisk i stopni.
Tylko dwa z nich nie były odhaczone.
- Tak jak przypuszczałem, pomyłka, sir. - Oddałem mu listę. - Jestem kapitan Drem,
to jest porucznik Hesk, a nie kapitan, jak błędnie napisano.
- No, to w porządku. - Rozpromienił się, naniósł poprawkę i schował wszystko do
kieszeni. - Idziemy.
Poszliśmy zatem.
Przed budynkiem parkowała ciężarówka pełna żandarmów, co stanowiło dość
obrzydliwy i szarpiący nerwy widok. Major wlazł do szoferki, wobec czego nam pozostało
wdrapać się na pakę, i to szybko, bowiem kątem oka dostrzegłem coś, czego z szoferki nie
było widać: dwóch kapitanów żandarmerii, zbliżającycl się od głównego wyjścia.
- Co jest? - warknąłem widząc, że na pace nie ma żadnego oficera. - Zebranie kółka
różańcowego? Odsunąć się, nie pyskować i pomóc wsiąść!
Ledwie wykonano moje polecenia, wóz ruszył zostawiając obu kapitanów w
chmurze kurzu, a ja z ulgą opadłem na ławkę. To był faktycznie męczący dzień.
- Wie pan, gdzie jedziemy, sir? - spytał siedzący obok mnie tykowaty sierżant.
- Zamknijcie siÄ™!
- Dzięki, sir.
Po tej pogawędce w wozie zapadła cisza, która trwała aż do chwili zatrzymania się i
pojawienia przy burcie majora.
- Panie kapitanie, proszę za mrą - polecił. - Reszta z wozu.
- Panie poruczniku, proszę ustawić ludzi - nakazałem Mortonowi, który bezradnie
wytrzeszczył oczy.
- Skąd... Jak... Co... - wykrztusił.
- Każ sierżantowi to zrobić, ośle. To stary wojskowy sposób - szepnąłem i ruszyłem
za majorem, który zatrzymał się przed wejściem do okazałego budynku i podzwaniał właśnie
kluczami, próbując znalezć właściwy.
Nie mając akurat nic innego do roboty, przyjrzałem się pokrywającym ściany
plakatom. A było na co popatrzeć - plakaty były trójwymiarowe i przedstawiały rozmaite
rozebrane panienki we wszelkich atrakcyjnych pozach. Panienki poruszały się, gdy tylko
zmieniałem kąt widzenia, toteż szybko zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Panie kapitanie, niech pan przestanie robić z siebie durnia - przerwał mi major,
toteż z niejakim trudem oderwałem wzrok od plakatów i przeczytałem napis nad wejściem:
REWIA GARNIZONOWA - TYLKO DLA OFICERÓW.
Major znalazł w końcu właściwy klucz i z trzaskiem otworzył drzwi.
- Dziś nie ma przedstawienia - wyjaśnił. - Zajęliśmy lokal na spotkanie o
najwyższym stopniu tajności. Jak tylko technicy sprawdzą, czy nie ma podsłuchu, budynek
ma zostać otoczony i zapieczętowany. Za każdym technikiem ma chodzić żandarm. Liczyć
wchodzÄ…cych i wychodzÄ…cych. Pan jest za to odpowiedzialny. Zrozumiano?
- Tak, sir.
- Sprawdzę osobiście wszystkie drzwi, poza tymi tutaj żadne nie mają prawa być
otwarte. Proszę brać się za robotę, mamy tylko godzinę.
Zasalutowałem, a major zniknął za rogiem. W co ja się wpakowałem! Ale nic,
właśnie podjechała kolejna ciężarówka. Z szoferki wygramolił się sierżant i ruszył w moją
stronÄ™.
- I co my tu mamy, sierżancie?
- Pluton zwiadu elektronicznego, sir - zameldował. - Dostaliśmy rozkaz, aby...
- Pewnie, że dostaliście - przerwałem mu łagodnie. - Wyładujcie sprzęt i róbcie
swoje.
- Tak, sir!
Wróciłem do naszych żandarmów ustawionych elegancko w dwuszereg i wskazałem
na Mortona.
- Panie poruczniku, proszę pilnować głównego wejścia. Nikt bez mojej zgody nie ma
prawa wejść ani wyjść.
Morton, sierota boża, zaczął się rozglądać, gdy dotarło doń w końcu, czego chcę.
Zasalutował, omal nie potknął się o własne nogi i pognał wykonać rozkaz. Ja zaś przyjrzałem
się uważnie starszemu sierżantowi sztabowemu, stojącemu na skrzydle oddziału. Szpakowaty, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl