[ Pobierz całość w formacie PDF ]

była sytuacja wyższej konieczności), kiedy pojawił się kolejny kryzys i znów świeciłam się
jak kula dyskotekowa. Uznałam, że życie wśród wampirów to jeden nieustający kryzys.
 Porozmawiamy pózniej  powiedział złowieszczo Eric.
 Dzięki za samochód  powiedziałam.
Eric spojrzał na mnie. Wydawało mi się, że ma malinkę na szyi. Otworzyłam usta i zaraz
je zamknęłam. Lepiej nie komentować.
100
 Nie lubię mieć uczuć  powiedział chłodno Eric i wyszedł.
To niewątpliwie było trudne wyjście z sytuacji.
Tłum. Puszczyk 1
101
Rozdział 11
Już świtało, kiedy wyszłam z rezydencji króla Mississippi. W stosunku do poprzedniego
wieczoru trochę się ociepliło, a niebo było ciemne nie z powodu ustępującej nocy, ale dlatego
że zbierało się na deszcz. Pod pachą miałam niewielki tobołek ze swoimi rzeczami. W jakiś
sposób moja torebka i czarny, aksamitny szal (w który teraz owinęłam czarne szpilki)
powróciły zeszłej nocy z baru. W torebce był klucz do mieszkania Alcide a, ten, który mi
pożyczył, więc byłam pewna, że w razie potrzeby znajdę kryjówkę. W drugim ręku miałam
koc, który zabrałam z łóżka. Wcześniej je pościeliłam, więc ten brak nie powinien być bardzo
widoczny na pierwszy rzut oka.
Wśród rzeczy, które pożyczył mi Bernard, brakowało jakiegoś ciepłego okrycia. Kiedy
wyszłam, przywłaszczyłam sobie granatową, ciepłą kurtkę, która wisiała na balustradzie.
Poczułam się bardzo winna. Nigdy niczego nie ukradłam. A teraz zabrałam koc i kurtkę. Moje
sumienie żywo protestowało.
Kiedy się zastanowiłam, do czego mogę być zmuszona, żeby się stąd wydostać, zabranie
kurtki i koca wydało się dość niewinne. Kazałam sumieniu się zamknąć.
Przekradłam się przez ogromną kuchnię i otworzyłam tylne drzwi, a moje nogi zaczęły się
ślizgać w kapciach o gumowanych spodach, dołączonych przez Bernarda do pakunku, który
dla mnie przyniósł. Skarpetki i kapcie były o wiele lepsze niż chwiejące się szpilki.
Do tej pory nie widziałam nikogo. Wyglądało na to, że wybrałam idealny czas. Niemal
wszystkie wampiry leżały bezpieczne w swoich trumnach, łóżkach, w ziemi czy gdziekolwiek
do licha leżały w ciągu dnia. Niemal wszystkie wilkołaki z bliżej nieznanych powodów nie
wróciły jeszcze z hulanki, która miała miejsce poprzedniej nocy, albo już ją odsypiały. Ale ja
drżałam z napięcia, bo w każdej chwili moje szczęście mogło się skończyć.
Za rezydencją faktycznie znajdował się niewielki basen, przykryty na zimę czarnym,
wodoodpornym płótnem. Jego brzegi były o wiele szersze niż rzeczywista powierzchnia
basenu. W niewielkim domku przy basenie nie paliło się ani jedno światło. Cicho przeszłam
alejką wyłożoną nierównymi kamiennymi płytami, a kiedy przelazłam przez dziurę w gęstym
żywopłocie, znalazłam się na trawniku przed dawną stajnią. To był duży budynek, pokryty
białymi deskami, z oknami na drugim piętrze (tym, na którym Bubba zauważył mieszkania).
Pomyślałam, że to najbardziej wymyślny garaż, jaki widziałam, zwłaszcza że miejsca na
samochody nie miały drzwi, a tylko otwarte, łukowate sklepienia. Mogłam naliczyć cztery
auta zaparkowane w środku, od limuzyny aż do jeepa. Obok, po prawej, zamiast piątego łuku
była solidna ściana, a w niej drzwi.
Bill, pomyślałam, Bill. Moje serce łomotało. Z przejmującym uczuciem ulgi zauważyłam
lincolna zaparkowanego niedaleko wyjścia. Otworzyłam drzwi po stronie kierowcy, przez co
zapaliło się światło nad lusterkiem. Na szczęście w okolicy nie było nikogo, kto mógłby to
zauważyć. Wrzuciłam swoje rzeczy na siedzenie pasażera i przymknęłam drzwi. Znalazłam
wyłącznik i zgasiłam światło. Straciłam jedną cenną chwilę, patrząc na tablicę rozdzielczą, bo
byłam tak podekscytowana i zdenerwowana, że ciężko było mi się skupić. Potem podeszłam
do tyłu pojazdu i otworzyłam bagażnik.
Był wielki  ale nie czysty, podobnie jak wnętrze samego samochodu. Pomyślałam, że Eric
mógł pozbierać większe przedmioty i wyrzucić je do śmietnika, tak, że na podłodze pozostały
jedynie bibułki do papierosów, plastikowe torebeczki i trochę białego proszku. Hmmm. Cóż,
w porządku. To nie może być ważne. Zauważyłam też, że Eric wrzucił tu dwie butelki True
Blooda. Przesunęłam je w jedno miejsce. Bagażnik był brudny, to prawda, ale nie znalazłam
w nim niczego, co mogłoby powowdować dyskomfort Billa.
Wzięłam głęboki wdech i przycisnęłam koc do piersi. Wcześniej owinęłam w niego kołek,
który zranił mnie tak boleśnie. To była jedyna broń, jaką dysponowałam, więc pomijając jego
102
obrzydliwy wygląd (nadal był pobrudzony moją krwią i innymi tkankami), wyjęłam go z
kosza na śmieci i przyniosłam ze sobą. W końcu wiedziałam z całą pewnością, że nadawał się
do tego, aby kogoś poważnie zranić.
Niebo rozjaśniło się o ton, ale kiedy poczułam krople deszczu na twarzy, nabrałam
pewności, że ciemności będą panować jeszcze przez jakiś czas. Poszłam do garażu. Skradanie
się wokół niego musiało wyglądać podejrzanie, ale nie mogłam tak po prostu wejść przez
drzwi. %7łwir powodował, że zachowanie ciszy było niemal niemożliwe, ale starałam się lekko
stawiać kroki.
Przyłożyłam ucho do drzwi, nasłuchując najuważniej jak potrafiłam. Niczego nie
wyczułam. Przynajmniej wiedziałam, że nie ma tam żadnych ludzi. Powoli nacisnęłam
klamkę, pchnęłam drzwi i weszłam do środka.
Podłoga była drewniana i pokryta plamami. Wokół unosił się okropny zapach. Wiedziałam
od razu, że Russell już wcześniej wykorzystywał to pomieszczenie do tortur. Bill był na
środku pokoju, przywiązany srebrnymi łańcuchami do krzesła o prostym oparciu.
Po tym, jak przez ostatnie dni odczuwałam skomplikowane emocje i przebywałam w
nieznanym sobie otoczeniu  poczułam, jakby w końcu świat nagle nabrał ostrości.
Wszystko było jasne. Bill tu jest. Uratuję go. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl