[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak Conradowie, musi się odpowiednio prezento-
wać i zachowywać. I tego staramy się ciebie nau-
czyć. W gruncie rzeczy chodzi o zachowanie pew-
nych pozorów.
Rosie pogardliwie wydęła wargi. Nie znosiła
puszenia się i udawania. Z największą niechęcią
poddawała się rodzinnym nakazom. Zarazem jed-
nak bardzo chciała podobać się Mitchowi. Nie licząc
pamiętnego pocałunku na farmie, nie posunął się
wobec niej do żadnych czułości. Cholerny facet!
Uważa, że nie jestem ,,odpowiednią partią , czy co?
Chciałabym osobiście ubrać cię na bal ciąg-
nęła babcia Marjorie. Jak cię Mitch zobaczy, do
reszty straci głowę. Wiem z dobrego zródła, że
bardzo mu się podobasz. Myślę, że ten bal może się
stać punktem zwrotnym, kiedy Mitch odkryje, że
jesteś kobietą, na którą zawsze czekał.
Mówisz poważnie?
112 Maggie Shayne
Moja droga, babka Mitcha jest moją najlepszą
przyjaciółką. Wiem, co mówię.
Rosie potulnie spuściła głowę.
Co za męka, myślała, poddając się biernie żmud-
nym przygotowaniom do balu. Wciśnięto ją w gor-
set, w którym ledwo mogła oddychać, na ręce
wciągnięto długie białe rękawiczki, a nad jej uczesa-
niem pracowało aż trzech fryzjerów. Ale za to
suknia! Mimo niechęci do wymyślnych strojów
Rosie musiała przyznać, że każdy nosiciel chromo-
somu ,,Y musi ją uznać za ideał kobiecego stroju.
Kiedy wreszcie wszystko było gotowe i mogła
przejrzeć się w lustrze, o mało nie krzyknęła. Suknia
składała się z kilku warstw śnieżnobiałej pianki
przetykanej połyskującą nitką, dzięki gorsetowi
z głębokiego dekoltu wyłaniał się nieoczekiwanie
wypukły biust, a rozłożysta spódnica nadawała
sylwetce i ruchom niezwykłej gracji. Szyja wydawa-
ła się dwa razy dłuższa niż normalnie, zaś z upiętych
wysoko włosów spływały okalające twarz, falujące
loki. Całości dopełniały błyszczące w uszach i na
szyi brylanty.
Czy to naprawdę ja?
Cichy wewnętrzny głos szepnął: nie.
Tak, to ty odrzekła Tara, zaś Phoebe, matka
i babcia Marjorie milcząco jej przytaknęły.
Kołnierzyk koszuli uwierał Mitcha w szyję, sze-
roki pas tamował ruchy, ogoniaste poły fraka maj-
tały się w irytujący sposób, a czarne lakierki rzucały
oślepiające błyski. Obecność wszystkich tych wy-
Księżycowa orchidea 113
fraczonych, wystrojonych ludzi śmiertelnie go mę-
czyła. Rosie wciąż się nie pojawiała. Zaczynał już
podejrzewać, że babka wystawiła go do wiatru.
Aż nagle ukazała się w drzwiach i wszystkie oczy
zwróciły się w jej kierunku. Mitch na jej widok
zaniemówił.
W sali rozległy się ożywione szepty. Mitch za-
uważył, że nie on jeden wpatruje się z zachwytem
w Rosie. Nie da się nikomu ubiec. Rzucił się w jej
kierunku przez salę, a gdy zobaczył gromadzący się
wokół Rosie tłum, zapomniał o dobrych manierach,
które babcia Ida z takim trudem wbijała mu do
głowy, i jął przepychać się łokciami.
Witaj, Mitch!
Ja... ty... Wreszcie się opanował. Wyglądasz
olśniewająco powiedział już normalnym głosem.
Dziękuję.
Zatańczysz ze mną?
Rosie skinęła głową, a on poprowadził ją na
parkiet i wziął w ramiona. Tańcząc z nią, czując jej
bliskość, wdychając zapach jej perfum, powiedział
sobie kolejny raz, że jest gotów na każde poświęce-
nie, byle zdobyć ją na zawsze. Miał zarazem nie-
odparte wrażenie, iż stanowią jedność, że ich serca
biją jednym rytmem.
Cieszę się, że przyszłaś.
Ja też.
Tęskniłem za tobą.
A ja za tobą.
Musimy porozmawiać.
Tak zgodziła się. Musimy porozmawiać.
Po skończonym tańcu Mitch wziął Rosie pod
114 Maggie Shayne
rękę. Wyszli na taras, a z tarasu do różanego ogrodu,
gdzie przechadzały się inne pary. Mitch wyszukał
wolną ławeczkę w ustronnym miejscu i gestem
zaprosił Rosie, by usiadła. Sam zaś stanął naprzeciw
ławki i odchrząknąwszy, oświadczył:
Myślę o pozbyciu się farmy.
Rosie oniemiała.
Mógłbym rozpocząć pracę w rodzinnym kon-
cernie. Będę zarabiał krocie i...
Mitch! wykrzyknęła, zrywając się na równe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
jak Conradowie, musi się odpowiednio prezento-
wać i zachowywać. I tego staramy się ciebie nau-
czyć. W gruncie rzeczy chodzi o zachowanie pew-
nych pozorów.
Rosie pogardliwie wydęła wargi. Nie znosiła
puszenia się i udawania. Z największą niechęcią
poddawała się rodzinnym nakazom. Zarazem jed-
nak bardzo chciała podobać się Mitchowi. Nie licząc
pamiętnego pocałunku na farmie, nie posunął się
wobec niej do żadnych czułości. Cholerny facet!
Uważa, że nie jestem ,,odpowiednią partią , czy co?
Chciałabym osobiście ubrać cię na bal ciąg-
nęła babcia Marjorie. Jak cię Mitch zobaczy, do
reszty straci głowę. Wiem z dobrego zródła, że
bardzo mu się podobasz. Myślę, że ten bal może się
stać punktem zwrotnym, kiedy Mitch odkryje, że
jesteś kobietą, na którą zawsze czekał.
Mówisz poważnie?
112 Maggie Shayne
Moja droga, babka Mitcha jest moją najlepszą
przyjaciółką. Wiem, co mówię.
Rosie potulnie spuściła głowę.
Co za męka, myślała, poddając się biernie żmud-
nym przygotowaniom do balu. Wciśnięto ją w gor-
set, w którym ledwo mogła oddychać, na ręce
wciągnięto długie białe rękawiczki, a nad jej uczesa-
niem pracowało aż trzech fryzjerów. Ale za to
suknia! Mimo niechęci do wymyślnych strojów
Rosie musiała przyznać, że każdy nosiciel chromo-
somu ,,Y musi ją uznać za ideał kobiecego stroju.
Kiedy wreszcie wszystko było gotowe i mogła
przejrzeć się w lustrze, o mało nie krzyknęła. Suknia
składała się z kilku warstw śnieżnobiałej pianki
przetykanej połyskującą nitką, dzięki gorsetowi
z głębokiego dekoltu wyłaniał się nieoczekiwanie
wypukły biust, a rozłożysta spódnica nadawała
sylwetce i ruchom niezwykłej gracji. Szyja wydawa-
ła się dwa razy dłuższa niż normalnie, zaś z upiętych
wysoko włosów spływały okalające twarz, falujące
loki. Całości dopełniały błyszczące w uszach i na
szyi brylanty.
Czy to naprawdę ja?
Cichy wewnętrzny głos szepnął: nie.
Tak, to ty odrzekła Tara, zaś Phoebe, matka
i babcia Marjorie milcząco jej przytaknęły.
Kołnierzyk koszuli uwierał Mitcha w szyję, sze-
roki pas tamował ruchy, ogoniaste poły fraka maj-
tały się w irytujący sposób, a czarne lakierki rzucały
oślepiające błyski. Obecność wszystkich tych wy-
Księżycowa orchidea 113
fraczonych, wystrojonych ludzi śmiertelnie go mę-
czyła. Rosie wciąż się nie pojawiała. Zaczynał już
podejrzewać, że babka wystawiła go do wiatru.
Aż nagle ukazała się w drzwiach i wszystkie oczy
zwróciły się w jej kierunku. Mitch na jej widok
zaniemówił.
W sali rozległy się ożywione szepty. Mitch za-
uważył, że nie on jeden wpatruje się z zachwytem
w Rosie. Nie da się nikomu ubiec. Rzucił się w jej
kierunku przez salę, a gdy zobaczył gromadzący się
wokół Rosie tłum, zapomniał o dobrych manierach,
które babcia Ida z takim trudem wbijała mu do
głowy, i jął przepychać się łokciami.
Witaj, Mitch!
Ja... ty... Wreszcie się opanował. Wyglądasz
olśniewająco powiedział już normalnym głosem.
Dziękuję.
Zatańczysz ze mną?
Rosie skinęła głową, a on poprowadził ją na
parkiet i wziął w ramiona. Tańcząc z nią, czując jej
bliskość, wdychając zapach jej perfum, powiedział
sobie kolejny raz, że jest gotów na każde poświęce-
nie, byle zdobyć ją na zawsze. Miał zarazem nie-
odparte wrażenie, iż stanowią jedność, że ich serca
biją jednym rytmem.
Cieszę się, że przyszłaś.
Ja też.
Tęskniłem za tobą.
A ja za tobą.
Musimy porozmawiać.
Tak zgodziła się. Musimy porozmawiać.
Po skończonym tańcu Mitch wziął Rosie pod
114 Maggie Shayne
rękę. Wyszli na taras, a z tarasu do różanego ogrodu,
gdzie przechadzały się inne pary. Mitch wyszukał
wolną ławeczkę w ustronnym miejscu i gestem
zaprosił Rosie, by usiadła. Sam zaś stanął naprzeciw
ławki i odchrząknąwszy, oświadczył:
Myślę o pozbyciu się farmy.
Rosie oniemiała.
Mógłbym rozpocząć pracę w rodzinnym kon-
cernie. Będę zarabiał krocie i...
Mitch! wykrzyknęła, zrywając się na równe [ Pobierz całość w formacie PDF ]