[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dlaczego? - zapytał.
Na to pytanie odpowiedz miałam przygotowaną.
- No, powinien pan nas wziąć, bo ten tu Hank, on jest naprawdę zmyślny w rękach.
Jest mechanikiem i wszystko potrafi wyreperować. Więc jakby pan miał czołg czy coś, i to się
zepsuje, to Hank się przyda jak nikt. A ja? Cóż, może nie wyglądam, ale jestem bardzo
szybka. W walce wolałby mnie pan mieć po właściwej stronie, słowo daję.
Henderson zrobił znudzoną minę. Pochylił się, żeby oderwać kawałek kurczaka od
kości i wsadzić go do ust. Podczas tej czynności przypominał pisklaka. Tyle że miał wąsy.
- Nie o to mnie chodzi - odezwał się. - Chcę wiedzieć, dlaczego nienawidzicie
czarnych i %7łydów?
- No... - Na to pytanie nie byłam przygotowana. Pośpiesznie zastanowiłam się nad
odpowiedzią. - Bo wszyscy wiedzą - zaczęłam - %7łydzi wymyślili całą hecę z tym
holocaustem, a czarnuchy nie nadają się do żadnej roboty.
To chyba nie była dobra odpowiedz, bo Jim odwrócił ode mnie wzrok. Wpatrywał się
teraz w Roba. Już wcześniej widziałam ten rodzaj spojrzenia. W ten sposób mały facet patrzy
na dużego faceta, zanim wpakuje mu głowę w żołądek.
- A ty? - zwrócił się Henderson do Roba. - Pozwolisz, żeby baba gadała za ciebie?
Mężczyzni przy stołach zarechotali. Nawet kobiety stojące za plecami mężów z
dzbanami czegoś, co wyglądało na mrożoną herbatę, uznały tę kretyńską seksistowską uwagę
za śmieszną.
Wiedziałam, że teraz Rob przechodzi test. Ja go nie zdałam. To nie ulegało
wątpliwości. Choćby, dlatego, że Czerwona Kurtka nadal nie opuszczał broni, czekając na
rozkaz szefa, żeby rozwalić nam głowy. Chigger na pewno z lubością zlizałby nasze
rozpryśnięte mózgi z podłogi stodoły.
Rob musiał nas ratować. Musiał przekonać Hendersona, że jesteśmy parą
obiecujących zwolenników supremacji białej rasy.
Nie wierzyłam, że powiedzie mu się lepiej niż mnie. Ten pomysł nie podobał mu się
od początku. Byłam pewna, że chce się tylko stąd wydostać, a jeśli bez Setha, to trudno.
Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy Rob powiedział, co następuje:
- Urodzić się białym - oświadczył - to zaszczyt i przywilej. Nadszedł czas, żeby
wszyscy biali mężczyzni i kobiety stanęli w jednym szeregu, aby chronić więz, jaką tworzy
wspólnota krwi i wiary. Obowiązkiem każdego Amerykanina jest bronić naszego dobra - a
nie dobra Meksykanów, Wietnamczyków, Afgańczyków albo innych mieszkańców krajów
Trzeciego Zwiata. Czas odebrać Amerykę narkomanom i pasożytom na zasiłkach...
Jeśli przykuł moją uwagę tą paplaniną, to co dopiero, jeśli chodzi o uwagę Jima
Hendersona, nie wspominając już o reszcie Prawdziwych Amerykanów. Można by usłyszeć,
jak spada szpilka, w takim skupieniu go słuchali.
- Najwyższy czas - ciągnął Rob - chronić nasze granice przed nielegalnymi
imigrantami i zakazać prawnie mieszania ras. Musimy skończyć z akcją afirmatywną i
małżeństwami osobników tej samej płci. Musimy chronić amerykański przemysł i własność
przed przechodzeniem w ręce Japończyków, Arabów i %7łydów. Ameryka musi należeć do
Amerykanów...
Przy jednym stole zerwały się oklaski. Po chwili inne stoły przyłączyły się do owacji
na stojąco. Wśród tych wiwatów wpatrywałam się w mojego chłopaka z niedowierzaniem.
Gdzie on się tego nauczył? Nigdy przedtem nie słyszałam, żeby mówił podobne rzeczy.
Czyżby Claire miała rację? Czy wszystkie wsioki są takie same?
Oklaski umilkły jak nożem uciął, kiedy Jim Henderson podniósł się na nogi.
Wszystkie oczy skierowały się na niskiego mężczyznę, naprawdę nie wyższego ode mnie,
który taksował Roba wzrokiem, gładząc się w zamyśleniu po wąsach. W stodole ponownie
zapadła cisza. Tylko Chigger wylizywał zapamiętale pusty już talerz.
Wreszcie Henderson wycelował w Roba palec i rozkazał:
- Dać chłopakowi kurczaka!
Znów wybuchły wiwaty, gdy jedna z kobiet postawiła przed Robem talerz smażonego
kurczaka. Nie wierzyłam własnym oczom. Kurczak. Częstowali Roba kurczakiem! Prawdziwi
Amerykanie postanowili przygarnąć go do swego łona.
A może wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałam? Może Rob już przedtem do nich
należał?
Nie wierzyłam w to. Naprawdę nie. Tylko że... cóż, dziwne, że tak dobrze wiedział, co
powiedzieć, żeby przekonać tych pomyleńców o naszym oddaniu ich sprawie.
Rob uśmiechał się nieśmiało, gdy mu klaskano. Nie mogłam się powstrzymać, więc
zapytałam szeptem:
- Skąd wytrzasnąłeś to końskie łajno?
- Telewizja publiczna - odparł również szeptem. - Czy możesz zabrać tego kurczaka,
zanim zacznę haftować?
Złapałam talerz w momencie, gdy Roba pochłonął tłum zachwyconych zwolenników
supremacji białej rasy, którzy poklepywali go po plecach i częstowali tabaką. Stałam jak
idiotka z talerzem stygnącego kurczaka, nie mogąc się nadziwić własnej głupocie. Jasne, że
Rob nie był jednym z nich.
Przeraziło mnie jednak, jak łatwo mi przyszło uwierzyć, że mógłby być. Jak głęboko
tkwią w człowieku przesądy! Wsioki i miastowi, czarni i biali... dorasta się, słysząc różne
rzeczy, i ciężko przyjąć do wiadomości, że może być inaczej.
Ciężko, ale to nie znaczy, że nie można. Choćby taki Rob. W niczym nie przypominał
stereotypowego wsioka, pożerającego smażonego kurczaka, dyskutując jednocześnie nad
wyższością białej rasy. Rob nawet nie lubił smażonego kurczaka.
Kto wie, jak długo stałabym tam, podziwiając geniusz swojego chłopaka, gdyby jakiś
głos nie odezwał się z boku:
- No, dziewucho. Daj tego kurczaka jakiemuś mężczyznie i idz do kuchni po więcej.
Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę o ziemistej cerze i w chustce na długich jasnych
włosach wpatrującą się we mnie gniewnym wzrokiem.
- No dalej - powiedziała, popychając mnie w stronę stołów. - Zanieś.
Zaniosłam. Postawiłam kurczaka przed pierwszym mężczyzną, jaki się nawinął -
facetem, który miał mniej zębów niż tatuaży - a potem wyszłam za kobietą bocznymi
drzwiami...
W mrozną noc.
- Dalej - warknęła, kiedy zatrzymałam się raptownie, zaskoczona zimnem. - Musimy
wziońć tłuczone ziemniaki.
Szłam za nią, myśląc: No, przynajmniej będę miała szansę rozejrzeć się za Sethem.
Wiedziałam, że jest gdzieś na terenie obozu. Wiedziałam, że nie jest związany ani
zakneblowany, tylko zamknięty w małym pokoju o drewnianych ścianach. To nie znaczyło,
że przestał się bać. Czułam jego strach.
Kobieta w chustce otworzyła drzwi domu. Tam odbywało się całe gotowanie;
wskazywały na to zapachy, które uderzyły mnie w nozdrza, gdy tylko przekroczyłam próg.
Kurczak, ziemniaki, chleb... zestaw aromatów mogący zwalić z nóg taką głodną dziewczynę,
jak ja.
Kiedy weszłyśmy do kuchni - gdzie tłoczyły się inne kobiety o bladych twarzach i
długich włosach - i próbowałam zwinąć bułkę, kobieta w chustce trzepnęła mnie po ręce.
- Nie jemy - oświadczyła szorstko - dopóki mężczyzni nie skończom!
Oho, miałam ochotę powiedzieć. To całkiem wygodne. Dla facetów. Co jest z takimi
kobietami jak ta w chustce? Dlaczego zgadzają się na podobne traktowanie? Wolałabym nie
mieć żadnego faceta niż takiego, który pozwalałby mi jeść, gdy sam skończy.
Nie chciałam skompromitować się w oczach Prawdziwych Amerykanów, więc
odłożyłam bułkę i zapytałam:
- Czy jest tu gdzieś łazienka?
Kobieta w chustce wskazała na korytarz z mocno niezadowoloną miną. Pewnie
podejrzewała, że chcę się wykręcić od roboty w kuchni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl