[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielokrotnie podczas walki? Nawet wtedy nikt go nie pokonał?
- Nie, ale...
- Wybacz mój sceptycyzm, Shentobie, ale trudno mi pojąć, w jaki sposób
wykombinowałeś, patrząc z tego poddasza, jak pokonać czempiona, skoro nie
udało to się żadnemu z zawodników.
Nawet jeśli demon poczuł się urażony, to nie pokazał tego po sobie.
Właściwie to całkowicie zignorował sarkazm chłopaka i przyjął jego uwagę
jako komplement, dlatego znowu wypiął pierś i uśmiechnął się szeroko.
- Masz rację, Treyu Laporte. Shentob nie jest taki głupi, jak mówią. Ani
bezużyteczny. On obserwuje, jak inni walczą z Abbadonem, i widzi, co robią
nie tak.
Trey westchnął i rzekł:
- Może lepiej wyłuszcz mi całą swoją teorię.
Shentob pokazał na otwory w suficie.
- Ci zawodnicy - ostatnie słowo bardziej wypluł, niż powiedział, kręcąc
głową z pogardą - są głupi. Głupi, bo widzą demona wielkiego jak Abaddon i
wyobrażają sobie, co on im może zrobić, dlatego myślą, że jedynym spo-
sobem pokonania go jest zwiększyć swoją postać i siłę. Bum! - Demon klasnął
w dłonie. - Atakują Abaddona najmocniej, jak mogą, a on to przyjmuje. Tak!
Nawet bez zbroi - Niszczyciel nie nosi zbroi - Abaddon przyjmuje ich ciosy. I
śmieje się z nich. Zmieje się, a potem miażdży ich jak robaki.
- Bez zbroi?
Shentob pokręcił głową.
- Nie potrzebuje żadnej, mając taką skórę. Nie czuje bólu!
- Wspaniale - rzekł Trey i odrzuciwszy głowę do tyłu, zdesperowany
utkwił spojrzenie w suficie. -Jakiego rodzaju demonem jest Abaddon?
Shentob wzruszył ramionami.
- Nie wiesz? - zapytał zaniepokojony chłopak.
- To dziwoląg. Wyjątek. Shentob zgaduje, że Abaddon powstał w wyniku
spapranego zaklęcia przywołania. - Przewrócił oczami. - Och, zdarza się.
Czarodziej albo czarodziejka próbuje przywołać albo stworzyć demona i
popełnia błąd. Jeśli błąd nie jest duży, magia działa, ale pojawia się istota
cienia jedyna w swoim rodzaju. Taki jednorazowy osobnik.
Mały demon popatrzył na Treya, a na jego ustach pojawił się przebiegły
uśmiech.
- Ale Shentob wie, że Abaddon ma słaby punkt. Wyjątkowa słabość u
wyjątkowego demona.
- Pięta achillesowa - rzekł Trey.
- %7łe jak? Co to za jeden ten Achilles? Zawodnik?
- Nie, on... och, nieważne. - Chłopak czekał, aż służący zacznie mówić
dalej, ale wyglądało na to, że demon się nie spieszy. - Więc co to jest?
- Co co jest?
- Ten słaby punkt Abaddona. - Trey miał dziwne wrażenie, że Shentob
dobrze się bawi.
Istota cienia wyszczerzyła zęby w uśmiechu i porozumiewawczo
zmrużyła oko.
- Wprawdzie Abaddon nie nosi zbroi, ale... Demon uniósł palec i zrobił
dramatyczną pauzę. - Ale nosi szeroki pas. Ogromną rzecz ze złota, która
zakrywa mu środkową część tułowia. - Służący kiwnął głową i zatoczył
palcem koło przed swoim brzuchem. - Niektórzy twierdzą, że ukrywa pod
nim dawną ranę. Inni mówią, że to tylko wyraz próżności - na przedzie ma
dużą ozdobną twarz, całkiem podobną do jego własnej.
Na zewnątrz rozległ się ryk, a Shentob wstał i podszedł szybko do
najbliższego wizjera. Po chwili znowu odwrócił się do Treya.
- Jeden z zawodników stracił rękę. - Wywrócił oczami i znowu usiadł
obok chłopaka.
Trey czekał cierpliwie.
- Zacząłeś opowiadać o pasie Abaddona?
- Och, tak! W pasie są dwie dziury. Mniej więcej tu i tu. - Demon jeszcze
raz pokazał na swój brzuch i umiejscowił obie dziury na tej samej wysokości
oddalone od siebie o szerokość dłoni. - Dziwne miejsce na dziury, nie sądzisz,
Treyu Laporte?
Chłopak tylko wzruszył ramionami i nic nie powiedział, ponieważ
domyślał się, że każda jego reakcja rozproszyłaby Shentoba.
- Abaddon nigdy nie odniósł rany w walce. Niektórzy mówią, że jego po
prostu nie da się zranić.
- Nie dodajesz mi pewności siebie, Shentobie.
Demon zachichotał i pokazał na chłopaka.
- Ale Shentob widział Abaddona rannego. O tak, poważnie rannego.
Służący zamilkł i spoglądał na chłopaka z iskierką przewrotności w oku.
- Przez te dziury? - zapytał Trey. - Widziałeś, jak ktoś zranił Abaddona w
tym miejscu?
Mały demon podskoczył i klasnął w dłonie uradowany.
- Nie ktoś, coś! Ale jak! Czempion mocno ranny. I tylko stary Shentob to
widział. - Zgiął palec, przywołując chłopaka do siebie, i wyszeptał: - To był
wypadek. I tam się wydarzył. - Demon pokazał palcem na wizjer. - Był taki
demon, który przygotowywał place do walki. Zamiatał je i sprawdzał, czy...
ciecz rozlana poprzedniego dnia została zasypana świeżym piaskiem. Robił to
z samego rana, nim wstali inni. Któregoś dnia tenże demon, zajęty pracą, nie
zauważył, że Abaddon nadchodzi z tyłu, i kij jego miotły wpasował się w
jedną z tych dziur. - Shentob zakrył usta rękami, by zdusić chichot, jakby
znowu zobaczył tamtą scenę oczyma wyobrazni. - Abaddon zwalił się jak
ugodzony toporem rzezniczym i ryczał z bólu, trzymając się za brzuch. Hałas
był tak duży, że obudził pozostałych zawodników. Powychodzili ze swoich
kwater, by zobaczyć, skąd pochodzi ten zgiełk. Zamiatacz chciał im wyjaśnić,
w czym rzecz, lecz Abaddon zerwał się na nogi i po prostu urwał mu głowę,
dosłownie. Pozostali zawodnicy za bardzo się bali, aby zadawać jakiekolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
wielokrotnie podczas walki? Nawet wtedy nikt go nie pokonał?
- Nie, ale...
- Wybacz mój sceptycyzm, Shentobie, ale trudno mi pojąć, w jaki sposób
wykombinowałeś, patrząc z tego poddasza, jak pokonać czempiona, skoro nie
udało to się żadnemu z zawodników.
Nawet jeśli demon poczuł się urażony, to nie pokazał tego po sobie.
Właściwie to całkowicie zignorował sarkazm chłopaka i przyjął jego uwagę
jako komplement, dlatego znowu wypiął pierś i uśmiechnął się szeroko.
- Masz rację, Treyu Laporte. Shentob nie jest taki głupi, jak mówią. Ani
bezużyteczny. On obserwuje, jak inni walczą z Abbadonem, i widzi, co robią
nie tak.
Trey westchnął i rzekł:
- Może lepiej wyłuszcz mi całą swoją teorię.
Shentob pokazał na otwory w suficie.
- Ci zawodnicy - ostatnie słowo bardziej wypluł, niż powiedział, kręcąc
głową z pogardą - są głupi. Głupi, bo widzą demona wielkiego jak Abaddon i
wyobrażają sobie, co on im może zrobić, dlatego myślą, że jedynym spo-
sobem pokonania go jest zwiększyć swoją postać i siłę. Bum! - Demon klasnął
w dłonie. - Atakują Abaddona najmocniej, jak mogą, a on to przyjmuje. Tak!
Nawet bez zbroi - Niszczyciel nie nosi zbroi - Abaddon przyjmuje ich ciosy. I
śmieje się z nich. Zmieje się, a potem miażdży ich jak robaki.
- Bez zbroi?
Shentob pokręcił głową.
- Nie potrzebuje żadnej, mając taką skórę. Nie czuje bólu!
- Wspaniale - rzekł Trey i odrzuciwszy głowę do tyłu, zdesperowany
utkwił spojrzenie w suficie. -Jakiego rodzaju demonem jest Abaddon?
Shentob wzruszył ramionami.
- Nie wiesz? - zapytał zaniepokojony chłopak.
- To dziwoląg. Wyjątek. Shentob zgaduje, że Abaddon powstał w wyniku
spapranego zaklęcia przywołania. - Przewrócił oczami. - Och, zdarza się.
Czarodziej albo czarodziejka próbuje przywołać albo stworzyć demona i
popełnia błąd. Jeśli błąd nie jest duży, magia działa, ale pojawia się istota
cienia jedyna w swoim rodzaju. Taki jednorazowy osobnik.
Mały demon popatrzył na Treya, a na jego ustach pojawił się przebiegły
uśmiech.
- Ale Shentob wie, że Abaddon ma słaby punkt. Wyjątkowa słabość u
wyjątkowego demona.
- Pięta achillesowa - rzekł Trey.
- %7łe jak? Co to za jeden ten Achilles? Zawodnik?
- Nie, on... och, nieważne. - Chłopak czekał, aż służący zacznie mówić
dalej, ale wyglądało na to, że demon się nie spieszy. - Więc co to jest?
- Co co jest?
- Ten słaby punkt Abaddona. - Trey miał dziwne wrażenie, że Shentob
dobrze się bawi.
Istota cienia wyszczerzyła zęby w uśmiechu i porozumiewawczo
zmrużyła oko.
- Wprawdzie Abaddon nie nosi zbroi, ale... Demon uniósł palec i zrobił
dramatyczną pauzę. - Ale nosi szeroki pas. Ogromną rzecz ze złota, która
zakrywa mu środkową część tułowia. - Służący kiwnął głową i zatoczył
palcem koło przed swoim brzuchem. - Niektórzy twierdzą, że ukrywa pod
nim dawną ranę. Inni mówią, że to tylko wyraz próżności - na przedzie ma
dużą ozdobną twarz, całkiem podobną do jego własnej.
Na zewnątrz rozległ się ryk, a Shentob wstał i podszedł szybko do
najbliższego wizjera. Po chwili znowu odwrócił się do Treya.
- Jeden z zawodników stracił rękę. - Wywrócił oczami i znowu usiadł
obok chłopaka.
Trey czekał cierpliwie.
- Zacząłeś opowiadać o pasie Abaddona?
- Och, tak! W pasie są dwie dziury. Mniej więcej tu i tu. - Demon jeszcze
raz pokazał na swój brzuch i umiejscowił obie dziury na tej samej wysokości
oddalone od siebie o szerokość dłoni. - Dziwne miejsce na dziury, nie sądzisz,
Treyu Laporte?
Chłopak tylko wzruszył ramionami i nic nie powiedział, ponieważ
domyślał się, że każda jego reakcja rozproszyłaby Shentoba.
- Abaddon nigdy nie odniósł rany w walce. Niektórzy mówią, że jego po
prostu nie da się zranić.
- Nie dodajesz mi pewności siebie, Shentobie.
Demon zachichotał i pokazał na chłopaka.
- Ale Shentob widział Abaddona rannego. O tak, poważnie rannego.
Służący zamilkł i spoglądał na chłopaka z iskierką przewrotności w oku.
- Przez te dziury? - zapytał Trey. - Widziałeś, jak ktoś zranił Abaddona w
tym miejscu?
Mały demon podskoczył i klasnął w dłonie uradowany.
- Nie ktoś, coś! Ale jak! Czempion mocno ranny. I tylko stary Shentob to
widział. - Zgiął palec, przywołując chłopaka do siebie, i wyszeptał: - To był
wypadek. I tam się wydarzył. - Demon pokazał palcem na wizjer. - Był taki
demon, który przygotowywał place do walki. Zamiatał je i sprawdzał, czy...
ciecz rozlana poprzedniego dnia została zasypana świeżym piaskiem. Robił to
z samego rana, nim wstali inni. Któregoś dnia tenże demon, zajęty pracą, nie
zauważył, że Abaddon nadchodzi z tyłu, i kij jego miotły wpasował się w
jedną z tych dziur. - Shentob zakrył usta rękami, by zdusić chichot, jakby
znowu zobaczył tamtą scenę oczyma wyobrazni. - Abaddon zwalił się jak
ugodzony toporem rzezniczym i ryczał z bólu, trzymając się za brzuch. Hałas
był tak duży, że obudził pozostałych zawodników. Powychodzili ze swoich
kwater, by zobaczyć, skąd pochodzi ten zgiełk. Zamiatacz chciał im wyjaśnić,
w czym rzecz, lecz Abaddon zerwał się na nogi i po prostu urwał mu głowę,
dosłownie. Pozostali zawodnicy za bardzo się bali, aby zadawać jakiekolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]