[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic mnie nie obchodzi, że już szukałaś i nie znalazłaś. Poszukaj jeszcze
raz. Miały być przekazane do działu prawnego dziś rano. Jeżeli nie możesz
znalezć...
- Na miłość boską, daj mi ten telefon. - Caitlyn wyciągnęła rękę, a kiedy
jej podał aparat, powiedziała: - Cześć, Georgio, tu Caitlyn. - Starsza pani
- 56 -
S
R
natychmiast zaczęła opowiadać o zepsutych kserokopiarkach, chorej sekretarce i
trzech listach, które musi wysłać jeszcze przed końcem dnia. - Nie denerwuj się,
dobrze? Wszystko będzie zrobione. Po pierwsze, musisz zanieść te kontrakty do
działu prawnego. Kontrakty z Petersonem są w teczce, bo sama je tam
włożyłam. Wszystko w porządku, zobacz jeszcze raz, ale się nie spiesz. Ja
zaczekam.
- Ta kobieta jest zupełnie niekompetentna - mruknął Jefferson, wkładając
ręce do kieszeni. Wyglądał jak król, który musi komuś odciąć głowę.
- Nie jest, tylko przez ciebie się denerwuje.
- A ja przez nią oszaleję.
- Bo jesteś taki nie... Georgio! - Uśmiechając się, Caitlyn skinęła do
Jeffersona. - Dobrze, znalazłaś. Nie, nie martw się. Po prostu zanieś je sama do
działu prawnego. Jest jeszcze dużo czasu. Proszę bardzo. Mnie też było miło z
tobą porozmawiać. - Zamknęła telefon i oddała go Jeffersonowi, mówiąc: -
Kryzys zażegnany.
- Tylko dlatego, że ty się włączyłaś.
- Ty też mogłeś to zrobić. - Odwróciła się i dalej szła wąską uliczką. Od
czasu do czasu zatrzymywała się przed jakąś wystawą. Zerknęła na niego. - Po
prostu nie umiesz rozmawiać z ludzmi.
- Słucham?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Ty wydajesz rozkazy, Jefferson, nie rozmawiasz.
- Jestem szefem.
- Wyobraz sobie, że wszyscy o tym wiedzą.
- Z wyjątkiem ciebie.
- Już nie jesteś moim szefem - przypomniała, ale poczuła w głębi jakieś
maleńkie ukłucie żalu. Postanowiła jednak cieszyć się słońcem na twarzy i
chłodnym wiatrem od oceanu.
- 57 -
S
R
- A powinienem być - mruknął i skrócił krok, żeby iść obok niej. - Nie
powinnaś odchodzić, Caitlyn. Ten telefon dowodzi, że trzymasz rękę na pulsie
wszystkich spraw w firmie.
Musiała przyznać, że miło było to usłyszeć. Każdy lubi być doceniony.
Szkoda tylko, że musiała odejść, żeby ją zauważył.
- Należysz do mnie, Caitlyn. Stanęła przed sklepem jubilerskim.
- Co takiego?
- Słyszałaś. Należysz do mnie. I do Lyon Shipping.
Idiotka, powiedziała do siebie w duchu, odwracając się od wystawy.
Oczywiście, że mówił o pracy. Nie chodziło mu o to, że ją chciał dla siebie. Czy
przyzna się do tego, czy nie, znalazł się na tej wyspie, bo brakowało mu
wypróbowanej asystentki. Po prostu starał się ściągnąć ją z powrotem do pracy.
Może się starać, ale nic z tego. Ona nie wróci do starego życia.
Teraz była nową, ulepszoną Caitlyn.
Jefferson przyglądał się jej twarzy i obserwował błyskawiczne zmiany
nastrojów. Uśmiechnął się do siebie, gdyż nagle poczuł się na pewniejszym
gruncie. Rozmowa z Georgią go wykończyła, a sposób, w jaki Caitlyn bez
wysiłku załatwiła sprawę, upewnił go, że potrzebuje jej z powrotem, a nie robi
postępów. Teraz jednak miał pewien pomysł.
- Na co patrzysz?
- Na to. - Postukała palcem w szybę. Złote kolczyki błyszczały w słońcu
kropelkami szmaragdu i topazu.
Wiedział natychmiast, co musi zrobić. Co powinien był zrobić od
momentu przyjazdu na tę nieszczęsną wyspę. Chciał ją uwodzić, a nie
denerwować. Trzeba było od razu wytoczyć najcięższe działa. Ale nigdy nie jest
za pózno, żeby zacząć.
- Chodz. - Schwycił ją za ramię i mimo protestów wciągnął do sklepu.
Kilka minut pózniej byli znów na ulicy. Kolczyki wisiały na uszach
Caitlyn i mrugały do niego, gdy poruszała głową.
- 58 -
S
R
- Nie powinieneś był ich kupować - stwierdziła, dotykając pięknych,
chłodnych kamieni, jakby były żywe i wymagały pieszczoty. - A ja nie
powinnam ich przyjąć.
- Dlaczego nie?
- Bo są za drogie.
- Jeżeli się upierasz, żeby odejść, uznaj je za premię.
- Ale dostałam już...
Rozzłościł się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Nic mnie nie obchodzi, że już szukałaś i nie znalazłaś. Poszukaj jeszcze
raz. Miały być przekazane do działu prawnego dziś rano. Jeżeli nie możesz
znalezć...
- Na miłość boską, daj mi ten telefon. - Caitlyn wyciągnęła rękę, a kiedy
jej podał aparat, powiedziała: - Cześć, Georgio, tu Caitlyn. - Starsza pani
- 56 -
S
R
natychmiast zaczęła opowiadać o zepsutych kserokopiarkach, chorej sekretarce i
trzech listach, które musi wysłać jeszcze przed końcem dnia. - Nie denerwuj się,
dobrze? Wszystko będzie zrobione. Po pierwsze, musisz zanieść te kontrakty do
działu prawnego. Kontrakty z Petersonem są w teczce, bo sama je tam
włożyłam. Wszystko w porządku, zobacz jeszcze raz, ale się nie spiesz. Ja
zaczekam.
- Ta kobieta jest zupełnie niekompetentna - mruknął Jefferson, wkładając
ręce do kieszeni. Wyglądał jak król, który musi komuś odciąć głowę.
- Nie jest, tylko przez ciebie się denerwuje.
- A ja przez nią oszaleję.
- Bo jesteś taki nie... Georgio! - Uśmiechając się, Caitlyn skinęła do
Jeffersona. - Dobrze, znalazłaś. Nie, nie martw się. Po prostu zanieś je sama do
działu prawnego. Jest jeszcze dużo czasu. Proszę bardzo. Mnie też było miło z
tobą porozmawiać. - Zamknęła telefon i oddała go Jeffersonowi, mówiąc: -
Kryzys zażegnany.
- Tylko dlatego, że ty się włączyłaś.
- Ty też mogłeś to zrobić. - Odwróciła się i dalej szła wąską uliczką. Od
czasu do czasu zatrzymywała się przed jakąś wystawą. Zerknęła na niego. - Po
prostu nie umiesz rozmawiać z ludzmi.
- Słucham?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Ty wydajesz rozkazy, Jefferson, nie rozmawiasz.
- Jestem szefem.
- Wyobraz sobie, że wszyscy o tym wiedzą.
- Z wyjątkiem ciebie.
- Już nie jesteś moim szefem - przypomniała, ale poczuła w głębi jakieś
maleńkie ukłucie żalu. Postanowiła jednak cieszyć się słońcem na twarzy i
chłodnym wiatrem od oceanu.
- 57 -
S
R
- A powinienem być - mruknął i skrócił krok, żeby iść obok niej. - Nie
powinnaś odchodzić, Caitlyn. Ten telefon dowodzi, że trzymasz rękę na pulsie
wszystkich spraw w firmie.
Musiała przyznać, że miło było to usłyszeć. Każdy lubi być doceniony.
Szkoda tylko, że musiała odejść, żeby ją zauważył.
- Należysz do mnie, Caitlyn. Stanęła przed sklepem jubilerskim.
- Co takiego?
- Słyszałaś. Należysz do mnie. I do Lyon Shipping.
Idiotka, powiedziała do siebie w duchu, odwracając się od wystawy.
Oczywiście, że mówił o pracy. Nie chodziło mu o to, że ją chciał dla siebie. Czy
przyzna się do tego, czy nie, znalazł się na tej wyspie, bo brakowało mu
wypróbowanej asystentki. Po prostu starał się ściągnąć ją z powrotem do pracy.
Może się starać, ale nic z tego. Ona nie wróci do starego życia.
Teraz była nową, ulepszoną Caitlyn.
Jefferson przyglądał się jej twarzy i obserwował błyskawiczne zmiany
nastrojów. Uśmiechnął się do siebie, gdyż nagle poczuł się na pewniejszym
gruncie. Rozmowa z Georgią go wykończyła, a sposób, w jaki Caitlyn bez
wysiłku załatwiła sprawę, upewnił go, że potrzebuje jej z powrotem, a nie robi
postępów. Teraz jednak miał pewien pomysł.
- Na co patrzysz?
- Na to. - Postukała palcem w szybę. Złote kolczyki błyszczały w słońcu
kropelkami szmaragdu i topazu.
Wiedział natychmiast, co musi zrobić. Co powinien był zrobić od
momentu przyjazdu na tę nieszczęsną wyspę. Chciał ją uwodzić, a nie
denerwować. Trzeba było od razu wytoczyć najcięższe działa. Ale nigdy nie jest
za pózno, żeby zacząć.
- Chodz. - Schwycił ją za ramię i mimo protestów wciągnął do sklepu.
Kilka minut pózniej byli znów na ulicy. Kolczyki wisiały na uszach
Caitlyn i mrugały do niego, gdy poruszała głową.
- 58 -
S
R
- Nie powinieneś był ich kupować - stwierdziła, dotykając pięknych,
chłodnych kamieni, jakby były żywe i wymagały pieszczoty. - A ja nie
powinnam ich przyjąć.
- Dlaczego nie?
- Bo są za drogie.
- Jeżeli się upierasz, żeby odejść, uznaj je za premię.
- Ale dostałam już...
Rozzłościł się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]