[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a oni uważają, że tak. Jeśli Valerie pojechała do Londynu usunąć ciążę, musiała
znaleźć się w jakiejś klinice. A wiemy dokładnie, kiedy pojechała. Mogła zmienić
nazwisko, adres i Bóg wie, co jeszcze, ale chłopcy z Londynu to prawdziwe zu-
chy, dowiedzą się wszystkiego. Jeśli pojechała do kliniki, nawet jakiejś podejrza-
nej, mamy ją. A jeżeli niczego nie wyśledzą, będziemy musieli pomyśleć. Jestem
optymistą: w końcu nie miała przy sobie pieniędzy, to wiemy na pewno, a ktoś
musiał wybulić sporą sumkę. Jeśli się tego dowiemy, pójdzie już łatwo, po nitce
do kłębka.
Morse znowu usiadł. Nie potrafił przekonać nawet samego siebie.
— Mam wrażenie, sir, że panu wcale nie zależy, aby ją znaleźć.
Oczy Morse’a przygasły. Lewis niestety miał rację.
— Nie dałbym złamanego szeląga, że ją kiedykolwiek odnajdziemy. A może
znaleźliśmy? Może mieszkała u Maguire’a? Nie sądzę, żeby tak było, ale jeże-
li — to co? Może była jedną ze striptizerek, które oglądaliśmy? Pamięta pan tę
w masce, z dużymi cycami? I co z tego? Wie pan, ta sprawa zaczyna mnie okrop-
nie nudzić i jeżeli w rezultacie nieszczęsnego Phillipsona wyleją z pracy, ja się
wycofuję.
— Nie może się pan teraz wycofać, sir. To do pana niepodobne. Morse patrzył
posępnie na bibułę leżącą na stole.
— To nie moja działka, panie Lewis. To nie zabrzmi najlepiej, ale czuję się
dobrze, gdy jest ciało, śmierć z nienaturalnych przyczyn. A tu nie ma ciała.
— Jest za to żywy człowiek — powiedział Lewis.
Morse kiwnął głową.
— Właśnie.
Wstał z miejsca i podszedł do drzwi. Sierżant nadal siedział za biurkiem.
— O co chodzi, panie Lewis?
— Ciągle się zastanawiam, gdzie ona jest? Przecież musi gdzieś być i gdyby-
śmy wiedzieli gdzie, moglibyśmy tam pojechać i ją znaleźć. Nie lubię przegrywać.
Mam jedno życzenie: abyśmy ją odnaleźli.
Morse odszedł od drzwi i ponownie usiadł za biurkiem.
— Nigdy nie pomyślałem o tym w ten sposób. Byłem tak przekonany, że ona
nie żyje, iż nawet nie pomyślałem o niej jako o żywej istocie. Ale ma pan racje.
Gdzieś jest. I w tym momencie coś robi. — Jego szare oczy zaczęły nabierać
blasku, a Lewis poczuł się lepiej.
— To prawdziwe wyzwanie, nie sądzi pan, sir?
— Taaak. Może rzeczywiście to nie najgorsza robota — ściganie takiej młodej
kokoty.
93
— Spróbujemy?
— Chyba powinniśmy.
— Skąd zaczniemy poszukiwania?
— A jak pan, do licha, myśli? Pewnie siedzi w jakimś luksusowym mieszkaniu
i skubie sobie brwi.
— Ale gdzie to mieszkanie?
— W Londynie, oczywiście. EC4, zgadza się? W promieniu kilku mil od EC4
— daję za to głowę.
— Na drugim liście był inny stempel.
— A, rzeczywiście. A jaki?
Lewis zmarszczył brwi.
— Nie pamięta pan? W1.
— W1. Na pana miejscu nie zawracałbym sobie głowy tym drugim listem.
— Jak to?
— Widzi pan, napisałem go sam.
Rozdział 17
Ogrom nieszczęścia i dzikiego żalu,
Który skazańca duszę tak rozdzierał,
Który zaś wreszcie ten gorzki krzyk wydarł,
Najlepiej chyba ja pojąłem teraz:
Bo kto żył więcej niźli jednym życiem,
Więcej niż raz też będzie umierać.
(Oscar Wilde, „Ballada o więzienu w Reading”)
Było ich ponad dwustu. Stanowczo za dużo. Gdyby każdy mógł mówić choć-
by minutę, zebranie trwałoby dwie godziny! Acum nie zamierzał zabierać głosu.
Większość delegatów stanowili starsi panowie i panie, którzy, wnioskując z uwag
i pytań, jakie zadawali, co roku wypuszczali całe zastępy utalentowanych lingwi-
stów, kontynuujących oxfordzką tradycję swoich nauczycieli.
Czuł się zmęczony ponad pięciogodzinną jazdą poprzedniego dnia, a atmosfe-
ra sztucznego intelektualizmu nie sprzyjała powstawaniu autentycznego esprit de
corps. Analizując kanon tekstów literackich szóstej klasy, pani kurator cytowała
Racine’a i Acum zaczął się zastanawiać, ile to ma wspólnego z problemami szkoły
średniej. Nie mógł sobie poradzić z garstką uczniów szóstej klasy, którzy na egza-
minie podstawowym uzyskali wymaganą trójczynę. A zwykle i tak po powrocie
z wakacji zapominali wszystko, czego zdołał ich nauczyć w poprzedniej klasie.
Nie wiedział, czy w innych szkołach jest inaczej i czy powinien siebie winić za
taki stan rzeczy.
Na szczęście popołudniowa dyskusja na temat eksperymentu Nuffielda w na-
uczaniu francuskiego bardziej mu odpowiadała, bo był lepiej zaznajomiony z te-
matem. Pani kurator, ciągle ilustrując swe wywody cytatami z Racine’a, podkre- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
a oni uważają, że tak. Jeśli Valerie pojechała do Londynu usunąć ciążę, musiała
znaleźć się w jakiejś klinice. A wiemy dokładnie, kiedy pojechała. Mogła zmienić
nazwisko, adres i Bóg wie, co jeszcze, ale chłopcy z Londynu to prawdziwe zu-
chy, dowiedzą się wszystkiego. Jeśli pojechała do kliniki, nawet jakiejś podejrza-
nej, mamy ją. A jeżeli niczego nie wyśledzą, będziemy musieli pomyśleć. Jestem
optymistą: w końcu nie miała przy sobie pieniędzy, to wiemy na pewno, a ktoś
musiał wybulić sporą sumkę. Jeśli się tego dowiemy, pójdzie już łatwo, po nitce
do kłębka.
Morse znowu usiadł. Nie potrafił przekonać nawet samego siebie.
— Mam wrażenie, sir, że panu wcale nie zależy, aby ją znaleźć.
Oczy Morse’a przygasły. Lewis niestety miał rację.
— Nie dałbym złamanego szeląga, że ją kiedykolwiek odnajdziemy. A może
znaleźliśmy? Może mieszkała u Maguire’a? Nie sądzę, żeby tak było, ale jeże-
li — to co? Może była jedną ze striptizerek, które oglądaliśmy? Pamięta pan tę
w masce, z dużymi cycami? I co z tego? Wie pan, ta sprawa zaczyna mnie okrop-
nie nudzić i jeżeli w rezultacie nieszczęsnego Phillipsona wyleją z pracy, ja się
wycofuję.
— Nie może się pan teraz wycofać, sir. To do pana niepodobne. Morse patrzył
posępnie na bibułę leżącą na stole.
— To nie moja działka, panie Lewis. To nie zabrzmi najlepiej, ale czuję się
dobrze, gdy jest ciało, śmierć z nienaturalnych przyczyn. A tu nie ma ciała.
— Jest za to żywy człowiek — powiedział Lewis.
Morse kiwnął głową.
— Właśnie.
Wstał z miejsca i podszedł do drzwi. Sierżant nadal siedział za biurkiem.
— O co chodzi, panie Lewis?
— Ciągle się zastanawiam, gdzie ona jest? Przecież musi gdzieś być i gdyby-
śmy wiedzieli gdzie, moglibyśmy tam pojechać i ją znaleźć. Nie lubię przegrywać.
Mam jedno życzenie: abyśmy ją odnaleźli.
Morse odszedł od drzwi i ponownie usiadł za biurkiem.
— Nigdy nie pomyślałem o tym w ten sposób. Byłem tak przekonany, że ona
nie żyje, iż nawet nie pomyślałem o niej jako o żywej istocie. Ale ma pan racje.
Gdzieś jest. I w tym momencie coś robi. — Jego szare oczy zaczęły nabierać
blasku, a Lewis poczuł się lepiej.
— To prawdziwe wyzwanie, nie sądzi pan, sir?
— Taaak. Może rzeczywiście to nie najgorsza robota — ściganie takiej młodej
kokoty.
93
— Spróbujemy?
— Chyba powinniśmy.
— Skąd zaczniemy poszukiwania?
— A jak pan, do licha, myśli? Pewnie siedzi w jakimś luksusowym mieszkaniu
i skubie sobie brwi.
— Ale gdzie to mieszkanie?
— W Londynie, oczywiście. EC4, zgadza się? W promieniu kilku mil od EC4
— daję za to głowę.
— Na drugim liście był inny stempel.
— A, rzeczywiście. A jaki?
Lewis zmarszczył brwi.
— Nie pamięta pan? W1.
— W1. Na pana miejscu nie zawracałbym sobie głowy tym drugim listem.
— Jak to?
— Widzi pan, napisałem go sam.
Rozdział 17
Ogrom nieszczęścia i dzikiego żalu,
Który skazańca duszę tak rozdzierał,
Który zaś wreszcie ten gorzki krzyk wydarł,
Najlepiej chyba ja pojąłem teraz:
Bo kto żył więcej niźli jednym życiem,
Więcej niż raz też będzie umierać.
(Oscar Wilde, „Ballada o więzienu w Reading”)
Było ich ponad dwustu. Stanowczo za dużo. Gdyby każdy mógł mówić choć-
by minutę, zebranie trwałoby dwie godziny! Acum nie zamierzał zabierać głosu.
Większość delegatów stanowili starsi panowie i panie, którzy, wnioskując z uwag
i pytań, jakie zadawali, co roku wypuszczali całe zastępy utalentowanych lingwi-
stów, kontynuujących oxfordzką tradycję swoich nauczycieli.
Czuł się zmęczony ponad pięciogodzinną jazdą poprzedniego dnia, a atmosfe-
ra sztucznego intelektualizmu nie sprzyjała powstawaniu autentycznego esprit de
corps. Analizując kanon tekstów literackich szóstej klasy, pani kurator cytowała
Racine’a i Acum zaczął się zastanawiać, ile to ma wspólnego z problemami szkoły
średniej. Nie mógł sobie poradzić z garstką uczniów szóstej klasy, którzy na egza-
minie podstawowym uzyskali wymaganą trójczynę. A zwykle i tak po powrocie
z wakacji zapominali wszystko, czego zdołał ich nauczyć w poprzedniej klasie.
Nie wiedział, czy w innych szkołach jest inaczej i czy powinien siebie winić za
taki stan rzeczy.
Na szczęście popołudniowa dyskusja na temat eksperymentu Nuffielda w na-
uczaniu francuskiego bardziej mu odpowiadała, bo był lepiej zaznajomiony z te-
matem. Pani kurator, ciągle ilustrując swe wywody cytatami z Racine’a, podkre- [ Pobierz całość w formacie PDF ]