[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Myślałam, że jest pan Arabem - odparła zaskoczona Paula.
-I o to chodzi. - Kierowca znów się uśmiechnął i włączył sil-
nik. - Siedziałem tutaj tak długo, że wyglądam jak prawdziwy
Arab. Opalenizna i ubranie pomagają mi wtopić się w tutejszą
scenerię, poza tym mówię płynnie po arabsku.
-Poznaj Philipa Cardona - odezwał się Tweed. - Od początku
podejrzewałem, że Marin i Philip to jedna i ta sama osoba. Kie-
dyś dla mnie pracował i był świetny, niewielu potrafiło mu do-
równać. Ale potem przeżył osobistą tragedię.
-Moja żona zginęła - wytłumaczył Cardon, sprawdzając w lu-
sterku wstecznym, czy drugi citroen jedzie za nimi. - To było
przed wielu laty, ale wspomnienia o tym wciąż mnie czasem nę-
kają - dodał pozornie obojętnym głosem. - Jej urodziny, rocznica
naszego ślubu, dzień jej śmierci.
Nagle podniósł głos i szybko zawołał:
- Macie zapięte pasy? Zaraz będę musiał przyśpieszyć i nagle
zahamować.
Spokojnie jechał dalej, a Paula zaczęła oglądać przez okna uli-
ce Marsylii. Nie zrobiły na niej zbyt dobrego wrażenia: niskie,
brzydkie domy pomalowane na biało i małe sklepiki na parterach.
Dzieci zajęte rozrywaniem opon na kołach wraków samochodów.
- Zaraz wjedziemy na główną ulicę miasta - poinformował
Cardon. - Raczej nie przypomina Pól Elizejskich.
Rzeczywiście, pomyślała Paula. Wszędzie walało się pełno
śmieci, a artykuły zalegające w sklepikach wyglądały niewiele
lepiej. Cardon wskazał coś ruchem głowy.
- Widzicie ten kantor po prawej? Niedawno jakiś Ameryka-
nin chciał wymienić w nim trochę dolarów na euro. Najpierw po-
szedł do tamtego biura podróży, ale tam mu powiedzieli, że nigdy
nie trzymają u siebie gotówki, bo to zbyt niebezpieczne. Wskaza-
li mu kantor po drugiej stronie ulicy, kilka metrów dalej i ostrze-
gli, żeby bardzo uważał. Amerykanin rusza do kantoru, nagle
139
ktoś wbija mu nóż w plecy i zabiera portfel, przyjeżdża karetka,
zabiera go do szpitala, ale on umiera po drodze. Marsylia wita.
-Czarujące - skomentowała Paula.
-Już dojeżdżamy do hotelu, jeszcze pięćset metrów. Jak to
miło choć na chwilę zapomnieć o kilometrach. Uwaga! Trzymaj-
cie się!
Paula spojrzała do tyłu, gdzie zobaczyła goniące ich czarne
renault z przydymionymi szybami. Ani śladu drugiego citroena.
Cardon przycisnął gaz i samochód wyrwał się do przodu, jakby
startował w wyścigach Le Mans. Paula złapała mocno za uchwyt
na drzwiach, ale nie mogła się oprzeć pokusie i jeszcze raz spoj-
rzała do tyłu. Renault wciąż siedziało im na ogonie, zauważyła
również drugiego citroena, który zbliżał się doń od tyłu.
- Teraz! - krzyknął Cardon.
Zahamował gwałtownie i czarne renault nabiło się na gigantycz-
ny zderzak ich samochodu. Jednocześnie z drugiej strony starano-
wał go i zgniótł w harmonijkę samochód Marlera. Tweed i Paula
nie odnieśli obrażeń tylko dzięki pasom bezpieczeństwa. Spojrzała
do tyłu. Zgniecione pomiędzy ich samochodami renault zmieniło
się nie do poznania, wydawało się znacznie mniejsze. Przednia szy-
ba rozsypała się na tysiąc kawałków, a w środku nikt się nie ruszał.
Marler cofnął się trochę, wyskoczył z samochodu, zajrzał do wnę-
trza rozbitego renault i podbiegł do Tweeda, który otworzył okno.
Nie patrząc na Tweeda, rzucił kilka słów do Cardona:
-Nie żyją. W środku pełno broni automatycznej. Co robimy?
-Jedziemy dalej.
Citroen ruszył na pełnych obrotach i Paula usłyszała chrobot
zderzaka uwalniającego się ze zgniecionej chłodnicy renault. Po-
tem skręcili w następną ulicę i Tweed po raz drugi w życiu zoba-
czył stary port Marsylii.
Vieux Port, dawna przystań miasta, miał kształt ostrygi za-
pchanej mrowiem jachtów, od małych motorówek po całe pływa-
jące pałace. Tweed z trudem rozpoznawał to miejsce.
-Gdzie są wszystkie kutry? Z hotelu widziałem rano, jak wy-
pływały na połów.
-Już tu nie cumują - wytłumaczył Cardon. - Muszą teraz ko-
rzystać z innego portu. Vieux Port, czyli stary port, jest teraz
tylko
dla bogaczy. Można tu zobaczyć bardzo drogie jachty.
Po chwili Cardon skręcił w stromą uliczkę i zatrzymał się
przed wejściem do hotelu górującego nad portem.
140
-Czy policja nie zacznie szukać sprawców, kiedy zobaczy to
zniszczone renault?
-A gdzie. - Cardon uśmiechnął się ponuro. - Jak zobaczą
w środku czterech Arabów, od razu pomyślą, że to porachunki
gangów. Zabiorą tylko wrak, żeby nie szpecił przemijającej
świetności Canebiere.
-Przemijającej świetności? - Paula nie zrozumiała.
-Kiedyś na Canebiere znajdowały się drogie sklepy, do któ-
rych przyjeżdżały na zakupy nawet wielkie damy z Paryża. A
teraz,
jak cała Marsylia, Canebiere zamieniła się w śmierdzący slums.
Tweed dostał ten sam pokój, w którym mieszkał przed laty
w czasie swojej ostatniej wizyty w Marsylii. Oglądał właśnie pa-
noramę miasta, kiedy do jego drzwi zapukała Paula. Zaprosił ją
do środka i razem zaczęli podziwiać wspaniały widok za oknem.
-Może to nie Ritz, ale da się tu mieszkać. Oddajesz się wspo-
mnieniom?
-Powinienem był to przewidzieć. Wszystko się zmienia i to
nie zawsze na lepsze. Kiedy ostatnio tu mieszkałem, uwielbia-
łem przyglądać się kutrom wychodzącym rano w morze, a potem
ich powrotowi wieczorem. Co to był za widok. Teraz zniszczyli
to
wszystko. Spójrz tylko na te koszmarne pudła. Kiedyś takich nie
budowali.
Ręką wskazał na stojące wokół portu szkaradne biurowce
i bloki mieszkalne. Miasto straciło swój niepowtarzalny klimat
i upodobniło się do dziesiątek innych metropolii. Również tutaj
nieubłaganie parł do przodu tak zwany postęp.
- Zastanawiam się, dlaczego Cardon wybrał właśnie to miej-
sce - głośno myślała Paula.
- Według Marlera nalegał, żebyśmy mieszkali w tym hotelu.
Przerwało im pukanie do drzwi, które Paula zamknęła za sobą
na klucz. Z pistoletem w dłoni Tweed podszedł do nich i zapytał,
kto to. Okazało się, że przyszedł do nich Philip Cardon, który te-
raz zupełnie nie przypominał Araba. Miał na sobie szykowny kre-
mowy garnitur i rozpiętą koszulę.
-Co się stało z twoim arabskim kostiumem? - zapytała. -Teraz
wyglądasz wspaniale.
-Kiedy odstawiłem was do hotelu, przebrałem się w pobli- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl