[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w ślepym zaułku. Odrzucił ich prośbę, aby mogli udać się do domu i spróbowali przekonać ojca,
namówił ich jednak, by porozmawiali z nim przez megafon. Dobre pół godziny spędził na poucza-
niu ich, co mają mówić. Miał nadzieję, że Charles Martel zechce rozmawiać z synami i poda swe
warunki. Był mile zdziwiony gotowością współpracy ze strony chłopców.
Wreszcie Neilson wziął do ręki megafon, powitał obecnych i zwrócił się w kierunku domu.
Grzmiącym głosem wezwał Charlesa do otwarcia drzwi i porozmawiania z synami.
Opuścił megafon i czekał. W domu nie widać było żadnego ruchu, nie nadbiegł stamtąd ża-
den dzwięk. Szeryf ponowił wezwanie, z tym samym skutkiem. Zakląwszy pod nosem, przekazał
urządzenie Chuckowi i zachęcił go, by teraz on spróbował.
Drżącymi rękami chłopak ujął megafon. Nacisnął guzik i zaczął mówić:
Tato, to ja, Chuck. Jest przy mnie Jean Paul. Słyszysz mnie?
Gdy powtórzył to po raz trzeci, pochlapane farbą drzwi uchyliły się lekko.
Słyszę cię, Chuck! zawołał Charles.
W tej samej chwili Chuck odrzucił megafon i przeskoczył przez zderzaki zaparkowanych przy
sobie wozów patrolowych. Jean Paul podążył w jego ślady. Wszyscy, włącznie ze zwerbowanymi
473
przez szeryfa pomocnikami, wpatrywali się z natężeniem w dom Martela i nie zauważyli, co się
dzieje. Dzięki temu chłopcy zdołali dobiec do podjazdu.
Aapcie ich! Cholera, łapcie ich! krzyknął po chwili Neilson. Przez tłum przeszedł szmer.
Kilku policjantów z Berniem Crawfordem na czele rzuciło się biegiem zza zaparkowanych wozów.
Jean Paul, mimo że młodszy, był bardziej wysportowany i szybko prześcignął starszego brata,
któremu pokonywanie śliskiej drogi sprawiało więcej trudności. W pewnym momencie Chuck po-
tknął się i upadł ciężko na ziemię. Dysząc starał się podnieść, jednak w tej samej chwili Crawford
schwycił go za wystrzępioną wojskową kurtkę. Chłopak usiłował się wyszarpnąć i choć mu się nie
udało, zastępca szeryfa stracił równowagę i przewrócił się, pociągając go za sobą. Kościste pośladki
Chucka wycisnęły z głośnym sapnięciem powietrze z piersi Crawforda.
Sczepieni ze sobą ześliznęli się kilka stóp w dół, podcinając biegnących za nimi zwerbowanych
pomocników. Wszyscy zwalili się na siebie jak w komediowym gagu firnu niemego. Korzystając
z zamętu, Chuck uwolnił się, wydostał z zasięgu rąk prześladowców i pobiegł za Jeanem Paulem.
Crawford na pewien czas stracił oddech, natomiast dwaj pozostali pomocnicy szeryfa konty-
nuowali pościg. Może złapaliby Chucka, gdyby nie Charles, który wystawił dubeltówkę zza drzwi
i wypalił z jednej lufy. Tamci od razu stracili ochotę na jakiekolwiek heroiczne wyczyny i schowali
się za pień jednego z okalających podjazd dębów.
474
Gdy tylko chłopcy dotarli do ganku, Charles otworzył drzwi i obydwaj wpadli do środka. Za-
trzasnął za nimi drzwi, zabezpieczył je i wyjrzał przez okna, by się upewnić, czy nikt inny nie zbliża
się do domu. Uspokojony odwrócił się ku synom.
Chłopcy stali zakłopotani przy drzwiach, ciężko oddychając, zaskoczeni przemianą salonu
w scenografię z filmu fantastyczno-naukowego. Chuck, zagorzały kinoman, widząc zabite okna
zauważył, że pokój wyglądał jak sceneria z filmu o Frankensteinie. Obaj zaczęli się uśmiechać,
spoważnieli jednak, gdy zobaczyli surowy wyraz twarzy ojca.
Miałem nadzieję, że przynajmniej o was nie będę się musiał martwić powiedział Char-
les. Cholera, co was tu przyniosło?!
Myśleliśmy, że potrzebujesz pomocy zaczął nieśmiało Chuck. Wszyscy są przeciw
tobie.
Nie mogłem znieść tego, co ludzie o tobie wygadywali przerwał Jean Paul.
To nasza rodzina dokończył Chuck. Powinniśmy być tutaj, zwłaszcza jeśli możemy
pomóc Michelle.
Jak się ona czuje, tato? spytał Jean Paul.
Charles nie odpowiedział. Jego gniew na chłopców raptownie zniknął. Słowa Chucka zaskoczyły
go w ustach starszego syna, ale przecież chłopak miał rację. Byli rodziną i nie można z niej było
475
wyłączyć obu braci. Nie mówiąc już o tym, że był to najmniej samolubny czyn, na jaki Chuck
kiedykolwiek się zdobył.
Wy małe łobuzy! Charles niespodziewanie się uśmiechnął.
Zaskoczeni nagłą zmianą nastroju ojca, chłopcy zawahali się przez chwilę, po czym rzucili się,
żeby go uściskać.
Charles uświadomił sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz przytulał do siebie synów. Przypa-
trująca im się dotąd z boku Cathryn podeszła, by ich ucałować.
Potem wszyscy zbliżyli się do łóżka Michelle. Charles zbudził ją delikatnie. Uśmiechnęła się do
nich szeroko, a Chuck pochylił się i objął siostrę.
ROZDZIAA SZESNASTY
Neilson nigdy jeszcze nie siedział w limuzynie i nie był wcale pewny, czy mu się w niej spodoba.
Kiedy jednak już zanurkował przez drzwi i usadowił się na pluszowym siedzeniu, poczuł się jak
u siebie w domu: limuzyna wyposażona była w barek. Odmówił koktajlu, tłumacząc się, że jest na
służbie, ale przystał na brandy ze względu na jej rozgrzewające działanie.
Kiedy synom Martela udało się przedostać do domu, szeryf musiał przyznać, że znajduje się
w coraz gorszej sytuacji. Zamiast odbić zakładników, pozwalał, by ich liczba rosła. Miał teraz do
czynienia nie tylko z wariatem, który porwał córkę, ale z całą rodziną zabarykadowaną we własnym
domu. Należało natychmiast coś przedsięwziąć. Ktoś zaproponował, żeby wezwać policję stanową,
ale tego właśnie Neilson chciał uniknąć. Wydawało się to jednak nieuniknione, jeśli nie uda mu się
477
uporać ze sprawą w ciągu najbliższych dwunastu godzin. Postanowił więc porozumieć się z dyrekcją
Instytutu Weinburgera.
Doszedłem do wniosku, że nie mogę odrzucić waszej pomocy, wiedząc, jak bardzo chora jest
dziewczynka powiedział.
Dlatego właśnie przybyliśmy odrzekł doktor Ibanez. Panowie Hoyt i Ferullo są na
pańskie rozkazy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
w ślepym zaułku. Odrzucił ich prośbę, aby mogli udać się do domu i spróbowali przekonać ojca,
namówił ich jednak, by porozmawiali z nim przez megafon. Dobre pół godziny spędził na poucza-
niu ich, co mają mówić. Miał nadzieję, że Charles Martel zechce rozmawiać z synami i poda swe
warunki. Był mile zdziwiony gotowością współpracy ze strony chłopców.
Wreszcie Neilson wziął do ręki megafon, powitał obecnych i zwrócił się w kierunku domu.
Grzmiącym głosem wezwał Charlesa do otwarcia drzwi i porozmawiania z synami.
Opuścił megafon i czekał. W domu nie widać było żadnego ruchu, nie nadbiegł stamtąd ża-
den dzwięk. Szeryf ponowił wezwanie, z tym samym skutkiem. Zakląwszy pod nosem, przekazał
urządzenie Chuckowi i zachęcił go, by teraz on spróbował.
Drżącymi rękami chłopak ujął megafon. Nacisnął guzik i zaczął mówić:
Tato, to ja, Chuck. Jest przy mnie Jean Paul. Słyszysz mnie?
Gdy powtórzył to po raz trzeci, pochlapane farbą drzwi uchyliły się lekko.
Słyszę cię, Chuck! zawołał Charles.
W tej samej chwili Chuck odrzucił megafon i przeskoczył przez zderzaki zaparkowanych przy
sobie wozów patrolowych. Jean Paul podążył w jego ślady. Wszyscy, włącznie ze zwerbowanymi
473
przez szeryfa pomocnikami, wpatrywali się z natężeniem w dom Martela i nie zauważyli, co się
dzieje. Dzięki temu chłopcy zdołali dobiec do podjazdu.
Aapcie ich! Cholera, łapcie ich! krzyknął po chwili Neilson. Przez tłum przeszedł szmer.
Kilku policjantów z Berniem Crawfordem na czele rzuciło się biegiem zza zaparkowanych wozów.
Jean Paul, mimo że młodszy, był bardziej wysportowany i szybko prześcignął starszego brata,
któremu pokonywanie śliskiej drogi sprawiało więcej trudności. W pewnym momencie Chuck po-
tknął się i upadł ciężko na ziemię. Dysząc starał się podnieść, jednak w tej samej chwili Crawford
schwycił go za wystrzępioną wojskową kurtkę. Chłopak usiłował się wyszarpnąć i choć mu się nie
udało, zastępca szeryfa stracił równowagę i przewrócił się, pociągając go za sobą. Kościste pośladki
Chucka wycisnęły z głośnym sapnięciem powietrze z piersi Crawforda.
Sczepieni ze sobą ześliznęli się kilka stóp w dół, podcinając biegnących za nimi zwerbowanych
pomocników. Wszyscy zwalili się na siebie jak w komediowym gagu firnu niemego. Korzystając
z zamętu, Chuck uwolnił się, wydostał z zasięgu rąk prześladowców i pobiegł za Jeanem Paulem.
Crawford na pewien czas stracił oddech, natomiast dwaj pozostali pomocnicy szeryfa konty-
nuowali pościg. Może złapaliby Chucka, gdyby nie Charles, który wystawił dubeltówkę zza drzwi
i wypalił z jednej lufy. Tamci od razu stracili ochotę na jakiekolwiek heroiczne wyczyny i schowali
się za pień jednego z okalających podjazd dębów.
474
Gdy tylko chłopcy dotarli do ganku, Charles otworzył drzwi i obydwaj wpadli do środka. Za-
trzasnął za nimi drzwi, zabezpieczył je i wyjrzał przez okna, by się upewnić, czy nikt inny nie zbliża
się do domu. Uspokojony odwrócił się ku synom.
Chłopcy stali zakłopotani przy drzwiach, ciężko oddychając, zaskoczeni przemianą salonu
w scenografię z filmu fantastyczno-naukowego. Chuck, zagorzały kinoman, widząc zabite okna
zauważył, że pokój wyglądał jak sceneria z filmu o Frankensteinie. Obaj zaczęli się uśmiechać,
spoważnieli jednak, gdy zobaczyli surowy wyraz twarzy ojca.
Miałem nadzieję, że przynajmniej o was nie będę się musiał martwić powiedział Char-
les. Cholera, co was tu przyniosło?!
Myśleliśmy, że potrzebujesz pomocy zaczął nieśmiało Chuck. Wszyscy są przeciw
tobie.
Nie mogłem znieść tego, co ludzie o tobie wygadywali przerwał Jean Paul.
To nasza rodzina dokończył Chuck. Powinniśmy być tutaj, zwłaszcza jeśli możemy
pomóc Michelle.
Jak się ona czuje, tato? spytał Jean Paul.
Charles nie odpowiedział. Jego gniew na chłopców raptownie zniknął. Słowa Chucka zaskoczyły
go w ustach starszego syna, ale przecież chłopak miał rację. Byli rodziną i nie można z niej było
475
wyłączyć obu braci. Nie mówiąc już o tym, że był to najmniej samolubny czyn, na jaki Chuck
kiedykolwiek się zdobył.
Wy małe łobuzy! Charles niespodziewanie się uśmiechnął.
Zaskoczeni nagłą zmianą nastroju ojca, chłopcy zawahali się przez chwilę, po czym rzucili się,
żeby go uściskać.
Charles uświadomił sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz przytulał do siebie synów. Przypa-
trująca im się dotąd z boku Cathryn podeszła, by ich ucałować.
Potem wszyscy zbliżyli się do łóżka Michelle. Charles zbudził ją delikatnie. Uśmiechnęła się do
nich szeroko, a Chuck pochylił się i objął siostrę.
ROZDZIAA SZESNASTY
Neilson nigdy jeszcze nie siedział w limuzynie i nie był wcale pewny, czy mu się w niej spodoba.
Kiedy jednak już zanurkował przez drzwi i usadowił się na pluszowym siedzeniu, poczuł się jak
u siebie w domu: limuzyna wyposażona była w barek. Odmówił koktajlu, tłumacząc się, że jest na
służbie, ale przystał na brandy ze względu na jej rozgrzewające działanie.
Kiedy synom Martela udało się przedostać do domu, szeryf musiał przyznać, że znajduje się
w coraz gorszej sytuacji. Zamiast odbić zakładników, pozwalał, by ich liczba rosła. Miał teraz do
czynienia nie tylko z wariatem, który porwał córkę, ale z całą rodziną zabarykadowaną we własnym
domu. Należało natychmiast coś przedsięwziąć. Ktoś zaproponował, żeby wezwać policję stanową,
ale tego właśnie Neilson chciał uniknąć. Wydawało się to jednak nieuniknione, jeśli nie uda mu się
477
uporać ze sprawą w ciągu najbliższych dwunastu godzin. Postanowił więc porozumieć się z dyrekcją
Instytutu Weinburgera.
Doszedłem do wniosku, że nie mogę odrzucić waszej pomocy, wiedząc, jak bardzo chora jest
dziewczynka powiedział.
Dlatego właśnie przybyliśmy odrzekł doktor Ibanez. Panowie Hoyt i Ferullo są na
pańskie rozkazy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]