[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rye przeklinał upartą krowę takimi słowami, że nawet kamień by się zarumienił.
- Boss Mac? Jest pan tam? - wołał Lassiter.
- A gdzie, u diabła, siedzę od godziny? - warknął niezadowolony, że znów ktoś mu
przeszkadza. Zaniedbał tyle spraw od czasu, kiedy zaczął spotykać się z Lisą, że teraz
pracownicy przychodzili co chwila, pytając o rzeczy, które powinny być załatwione dawno
temu.
- Pan wciąż zajmuje się tą głupią krową? - spytał Lassiter.
- Nie, do cholery. Robię przybranie na stół z bibułki.
Lassiter zajrzał do boksu akurat w chwili, kiedy długi, lepki, daleki od czystości ogon
krowy uderzył Rye'a prosto w twarz. Następnie kowboj z szacunkiem słuchał, jak Rye
opisywał ze wszystkimi detalami przodków krowy, jej osobiste przymioty, poziom
inteligencji i miejsce, gdzie będzie się znajdowała po śmierci. Przez cały czas przemywał
antybiotykiem niezliczone rany, jakie krowa porobiła sobie, usiłując z uporem przejść przez
ogrodzenie z drutu kolczastego.
- Widać, że rzeczywiście postanowiła wyjść z tego pastwiska, prawda? - zauważył
Lassiter.
- Czy ty chcesz czegoś ode mnie, czy tylko sobie strzępisz język?
- Właśnie dzwoniła pana siostra - powiedział Lassiter szybko. - Pana ojciec przyjeżdża
razem z nią, chyba że będzie miał jakieś posiedzenie i nie zdąży na samolot. Gdyby tak się
stało, to pan ma pojechać po niego do miasta. Ojciec pana przywozi ze sobą kilka osób, coś
około ośmiu. Panna Cindy próbowała go namówić, żeby zrezygnował z tego pomysłu, ale jak
sądzę, nic z tego nie wyszło. Przyjeżdża, jak amen w pacierzu.
Rye zamknął oczy i zacisnął zęby, żeby się uspokoić. - Wspaniale - powiedział w
końcu. - Po prostu cudownie. - Nagle uśmiechnął się złośliwie. - Wyobrażam sobie minę jego
panienki, kiedy zobaczy, że parkiet do tańca to klepisko w stodole, a zamiast sprzętu stereo
przygrywa zespół amatorski.
- Tak, to warto zobaczyć - przytaknął Lassiter, oddychając z ulgą. - Kiedy pana ojciec
był tu ostatnio? - Dziesięć lat temu.
- Przez ten czas trochę się tu zmieniło.
- Brud to zawsze brud, a świeże krowie gówno tak samo przylepia się do butów.
- Takie rzeczy nigdy się nie zmienią.
Rye przemył ostatnią ranę na prawym boku krowy i przeszedł do lewego.
- Chyba lepiej będzie dać sobie z tym spokój i upiec dzisiaj tę diablicę - zaproponował
Lassiter.
- Połamalibyśmy sobie na niej zęby.
Lassiter zaśmiał się. Wiedział, że Rye darzy sentymentem tę starą, zezowatą krowę,
gdyż ocieliła się zaraz po tym, jak kupił to rancho. Prawie co roku rodziła zdrowe dwojaczki i
Rye mawiał, że przynosi mu szczęście.
Za wielkimi, otwartymi szeroko wrotami do obory ktoś właśnie żołądkował się,
szukając Bossa Maca. - Zobacz, co się tam dzieje polecił Rye, uchylając się przed następnym
ciosem krowiego ogona.
Lassiter wrócił w ciągu minuty.
- Shorty pyta, jak duży dół ma wykopać pod rożen.
- Co? Na litość boską, przecież on jest z Teksasu.
- Nie, z Oklahomy. T o syn maklera. Ale i tak udało się nam go niezle wychować. Po
Jimie najlepiej sobie radzi z końmi.
- Powiedz mu, że dół ma być taki duży, żeby zmieścił się w nim młody wół - rzekł
Rye, wzdychając.
Potrząsając głową, wrócił do swojej pracy. Zanim skończył, przeszkadzano mu chyba
ze sześć razy. Wyglądało na to, że kiedy trzeba jednocześnie wykonywać codzienny obrządek
na rancho i czynić przygotowania do zabawy, nikt nie jest w stanie poradzić sobie bez niego
dłużej niż przez dziesięć minut. W końcu wyprostował się, przeciągnął zesztywniałe mięśnie i
podszedł do wielkiego zlewu, żeby spłukać z rąk brud i ślady lekarstwa. Rozciągając bolące
plecy, pomyślał z tęsknotą o Lisie. Ale chociaż niezliczoną ilość razy próbował jakoś
przyśpieszyć dzisiejszą pracę, nie mógł w żaden sposób znalezć tyle czasu, żeby pojechać na
łąkę i wziąć ją jeszcze raz w ramiona. Wrócił do boksu, by rzucić' okiem na krowę, i odkrył,
że zdążyła już zrobić mu prezent. Nie chciał ryzykować, że w rany wda się infekcja, chwycił
więc za widły, znów klnąc pod nosem.
- Rye? Jesteś tutaj?
W pierwszej chwili pomyślał, że coś mu się śni.
A potem zobaczył ją stojącą w szerokim przejściu i zaglądającą do kolejnych boksów.
- Lisa? Co ty tu, u diabła, robisz?
Odwróciła się szybko na dzwięk jego głosu. Uśmiech zastygł na jej twarzy, kiedy
ujrzała jego minę, i zacisnęła kurczowo palce na papierowej torbie, którą trzymała w ręce.
- Wiem, że jesteś bardzo zajęty, i nie chcę, żebyś miał jakieś przykrości od Bossa
Maca - zaczęła pośpiesznie. - Mam coś dla ciebie i koniecznie chciałam ci to dać, więc
przyjechałam na chwilę i... - urwała i wcisnęła mu w ręce torbę. - Proszę.
Był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek powiedzieć. Ciszę przerwał Wyrazny głos
Jima, dobiegający zza drzwi.
- Boss Mac? Halo, Boss Mac? Gdzie pan jest?
- Tutaj! - odkrzyknął Rye odruchowo.
Lisa pobladła. Nic dziwnego, że Rye tak zareagował na jej widok. Przeszkadza mu w
pracy, a Boss Mac jest gdzieś w pobliżu. Tyle słyszała o jego gwałtownym usposobieniu,
więc rozejrzała się przestraszona.
- Shorty chce wiedzieć, jak głęboko położyć warstwę węgla, a Devil właśnie zgubił
podkowę i poza tym Lassiter przysłał mnie, żebym panu powiedział, że dzwonił doktor i
mówił, że musi jeszcze zbadać jedną klacz, co ma kolkę i dopiero potem przyjedzie poz-
szywać tę głupią krowę - mówił Jim, wchodząc do obory.
Nagłe przejście z pełnego słońca do mrocznego wnętrza sprawiło, że zaczął mrugać
powiekami, wpół oślepiony. - Gdzie do cholery... Aha, tu pan jest. Shorty przysięga, że
widział tego gniadego wałacha, co go pan dał Lisie, przywiązanego za oborą. Chce pan,
żebym sprawdził?
- Nie - odpowiedział krótko Rye.
- Na pewno? A jeśli Nosy ją zrzucił albo... - trajkotanie Jima urwało się nagle, kiedy
zobaczył Lisę stojącą tuż przy Rye'u. - Och, Boże. Ale ja mam niewyparzoną gębę. Bardzo
pana przepraszam.
Lisa nie słyszała, czy Rye coś odpowiedział. Stała jak sparaliżowana, wstrząśnięta
dokonanym właśnie odkryciem.
- Ty jesteś... - Słowa uwięzły jej w gardle.
- Tak - powiedział twardym głosem.
Wciąż patrzyła na niego osłupiała, usiłując jakoś zebrać roztrzęsione myśli.
- Boss Mac, tak mi przykro - wymamrotał Jim. - Ja przecież nie chciałem panu popsuć
zabawy.
Rye stał bez ruchu. Całą uwagę skupił wyłącznie na Lisie, czekając na pojawienie się
błysku wyrachowania w jej oczach. Tymczasem jej twarz wyglądała, jakby odpłynęła z niej
cała krew.
 Ja przecież nie chciałem popsuć panu zabawy . Nie zauważyła nawet, że kowboj
pośpiesznie wyszedł z obory, myślała tylko o tym, co Rye do niej powiedział, kiedy spotkali
się po raz pierwszy.  No, mała, ty rzeczywiście jesteś inna. Jeśli zgodzisz się na bransoletkę z
brylantami zamiast pierścionka, to możemy spędzić przyjemnie parę chwil . Teraz wreszcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl