[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najwyrazniej się ze mnie nabijając. Ojciec Dominik się za tobą wstawił.
Zarejestrujemy cię oficjalnie, blachę dostaniesz, broń wedle potrzeb. Damy
zaopatrzenie i służbowe mieszkanie.
Z perspektywą podróży do Strefy Północnej? Zarzuciłem na ramię pas
ładownicy. Powtarzam jeszcze raz: odpowiedz brzmi nie !
To już jak chcesz. Ilja porozumiał się wzrokiem z Dominikiem i rozłożył
ręce. Nie to nie, twoja sprawa.
Do widzenia. Skierowałem się ku drzwiom, nikt nie próbował mnie
zatrzymywać. Ani w willi, ani na zewnątrz. Otworzyli mi nawet furtkę. Czyżby się
udało?
Zatrzymałem się za bramą, otarłem pot z czoła, rozejrzałem się. Ciemno. I
znów zaczął padać śnieg. Psa by w taką pogodę nie wygonił, a mnie czekała do
Kiryła droga przez cały Fort. I nie wiadomo nawet, czy jest w domu i czy da
przenocować, jak nie, będę musiał zasuwać na północny koniec miasta. Cholera, ale
śnieg, i jeszcze mróz chwycił potężny! Co to za pogoda?
Nad głową skrzypiała żałobnie kołysana podmuchami wiatru latarnia, która z
niepojętego kaprysu sekciarzy oświetlała ulicę, i od biegających po śniegu promieni
uczyniło mi się jakoś nieswojo. Zupełnie jakbym, odchodząc od ogrodzenia w
ciemność, odcinał sobie drogę powrotu. Taka bzdura, a jak nieprzyjemnie...
Zlekceważyłem pozostały po rozmowie absmak. Jednakowoż prawdziwy ze
mnie zuch, przecież wszystkich posłałem na koniec w diabły. Podniosłem kołnierz
swetra, poprawiłem szalik i ruszyłem w stronę Czerwonego Prospektu. Postanowiłem
iść przez podwórza, bo gdybym miał iść Bulwarem Południowym, zrobiłbym spore
koło.
Kiedy doszedłem do skrzyżowania, kątem oka dostrzegłem jakiś ruch po
drugiej stronie ulicy. Wzdrygnąwszy się z zaskoczenia, o mały włos byłbym
wypuścił z dłoni wyjęty pistolet wijąc się między powoli opadającymi
śnieżynkami, pełzła w moją stronę plama pierwotnej ciemności. Od czarnych jak
antracyt cieni, zdających się bezdennymi ślepiami wyrwanego z lodowego piekła
Mrozu, wiało mrożącym krew w żyłach chłodem. Cofnąłem się mimo woli.
Rozejrzałem się szybko i zamarłem: zgęstki ciemności zbliżały się ze wszystkich
stron. Prawie ze wszystkich. Mogłem jeszcze wrócić do rezydencji sekty. Na razie...
Odrzuciłem paranoiczną myśl, że może to sztuczki Dominika, rzuciłem się z
powrotem. Tylko czy mnie wpuszczą? Dobra, jakby co, przeskoczę przez ogrodzenie.
Nie miałem wyjścia, w razie potrzeby gotów byłbym się czepiać zębami.
Mój bieg nie odbił się żadnym widocznym przyśpieszeniem ruchów ciemności,
ale kiedy znalazłem się przy furtce i zacząłem bębnić co sił, nagle zgęstki znalazły się
tuż obok. Kołysząca się nad głową latarnia nieco zmniejszyła przerażenie i w mojej
głowie zaświtała myśl, żeby się bronić, aktywując wokół siebie tarcze ochronne.
Zaraz jednak zrozumiałem, że to na nic jedno spojrzenie na czarne plamy
wystarczyło, by stało się jasne, że dadzą radę pokonać każdą magiczną przeszkodę.
Do tego w czarodziejskim wzroku rozlewająca się na ulicy nieprzenikniona czerń
zdawała się tylko jedną połą płaszcza nadchodzącego księcia ciemności.
Co oni tam, zasnęli czy jak?!!! Z jakiegoś powodu obawiałem się wołać o
pomoc, zupełnie jakby krzyk mógł stać się sygnałem do ataku dla otaczającej mnie
watahy. Waliłem nogą w drewno, mając już nadzieję tylko na cud.
Jakieś podświadome czucie nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że ani
powracające zdolności magiczne, ani pistolet nie dają najmniejszej szansy na ratunek.
A przez płot nie przeskoczę wysoki, cholera, w dodatku na wierzchu sterczą
betonowe szpice. No, otwierajcie!
Plamy ciemności przybliżyły się jeszcze bardziej i światło latarni obmyło
skupiające się cienie. Ze zdumienia jęknąłem, nie wierząc w to, co widzę rozcięta
promieniem ciemność roztopiła się w mgnieniu oka. Wystrzeliły z niej macki
wijącego się mroku i drgały przez jakiś czas, kłute spadającymi z nieba śnieżynkami,
ale szybko znikły bez śladu.
A latarnia wciąż tak samo obrzydliwie skrzypiała mi nad głową. Skrzyp,
skrzyp, promień lampy w tę i z powrotem. Skrzyp, skrzyp, promień światła tam i
siam. A ciemność, a właściwie ten, kto ukrywał się pod nią, poddała się. Kiedy za
moimi plecami otworzyły się drzwi, po czarnych plamach nic nie zostało.
Sekciarz, który otworzył, nie powiedział ani słowa, wskazał tylko willę, na
której ganku czekał na mnie Mścisław. W milczeniu minąłem go, nie otrząsając się
ze śniegu, przeszedłem przez hol i wziąłem stojącą przed Ilją herbatę. Na szczęście
Liniew był na tyle zdziwiony moim powrotem, że nawet nie próbował protestować.
Dziesięć minut. Dominik zatrzasnął wieczko zegarka kieszonkowego.
A ja, prawdę mówiąc, zwątpiłem przyznał Ilja, kręcąc głową.
Myślałem, że przyjdzie mi okólnik rozsyłać o aspołecznym typie kręcącym się po
Forcie ze spluwą w kieszeni.
Zignorowałem ten szyderczy dialog i zacząłem siorbać gorącą herbatę,
ryzykując poparzeniem. I komu przyszło do głowy dołożyć do niej bergamoty? Co za
świństwo! Ale mnie przynajmniej rozgrzało.
Przemyślałeś czy co? nie wytrzymał Grigorij.
Nie, po prostu przyszedł się zagrzać przedstawił swoją wersję Mścisław.
Tak bardzo chciał wejść, że o mało drzwi nie wyłamał.
Dopiłem herbatę i nadal się nie odzywając, zwaliłem się na kanapę. Tak,
herbata to dobra rzecz. Przynajmniej krew trochę rozniosła ciepło po ciele. Zacząłem
powoli odmarzać. Zdjąłem czapkę.
Co to było? spytałem wprost Dominika.
Powinieneś wiedzieć lepiej odparł z uśmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
najwyrazniej się ze mnie nabijając. Ojciec Dominik się za tobą wstawił.
Zarejestrujemy cię oficjalnie, blachę dostaniesz, broń wedle potrzeb. Damy
zaopatrzenie i służbowe mieszkanie.
Z perspektywą podróży do Strefy Północnej? Zarzuciłem na ramię pas
ładownicy. Powtarzam jeszcze raz: odpowiedz brzmi nie !
To już jak chcesz. Ilja porozumiał się wzrokiem z Dominikiem i rozłożył
ręce. Nie to nie, twoja sprawa.
Do widzenia. Skierowałem się ku drzwiom, nikt nie próbował mnie
zatrzymywać. Ani w willi, ani na zewnątrz. Otworzyli mi nawet furtkę. Czyżby się
udało?
Zatrzymałem się za bramą, otarłem pot z czoła, rozejrzałem się. Ciemno. I
znów zaczął padać śnieg. Psa by w taką pogodę nie wygonił, a mnie czekała do
Kiryła droga przez cały Fort. I nie wiadomo nawet, czy jest w domu i czy da
przenocować, jak nie, będę musiał zasuwać na północny koniec miasta. Cholera, ale
śnieg, i jeszcze mróz chwycił potężny! Co to za pogoda?
Nad głową skrzypiała żałobnie kołysana podmuchami wiatru latarnia, która z
niepojętego kaprysu sekciarzy oświetlała ulicę, i od biegających po śniegu promieni
uczyniło mi się jakoś nieswojo. Zupełnie jakbym, odchodząc od ogrodzenia w
ciemność, odcinał sobie drogę powrotu. Taka bzdura, a jak nieprzyjemnie...
Zlekceważyłem pozostały po rozmowie absmak. Jednakowoż prawdziwy ze
mnie zuch, przecież wszystkich posłałem na koniec w diabły. Podniosłem kołnierz
swetra, poprawiłem szalik i ruszyłem w stronę Czerwonego Prospektu. Postanowiłem
iść przez podwórza, bo gdybym miał iść Bulwarem Południowym, zrobiłbym spore
koło.
Kiedy doszedłem do skrzyżowania, kątem oka dostrzegłem jakiś ruch po
drugiej stronie ulicy. Wzdrygnąwszy się z zaskoczenia, o mały włos byłbym
wypuścił z dłoni wyjęty pistolet wijąc się między powoli opadającymi
śnieżynkami, pełzła w moją stronę plama pierwotnej ciemności. Od czarnych jak
antracyt cieni, zdających się bezdennymi ślepiami wyrwanego z lodowego piekła
Mrozu, wiało mrożącym krew w żyłach chłodem. Cofnąłem się mimo woli.
Rozejrzałem się szybko i zamarłem: zgęstki ciemności zbliżały się ze wszystkich
stron. Prawie ze wszystkich. Mogłem jeszcze wrócić do rezydencji sekty. Na razie...
Odrzuciłem paranoiczną myśl, że może to sztuczki Dominika, rzuciłem się z
powrotem. Tylko czy mnie wpuszczą? Dobra, jakby co, przeskoczę przez ogrodzenie.
Nie miałem wyjścia, w razie potrzeby gotów byłbym się czepiać zębami.
Mój bieg nie odbił się żadnym widocznym przyśpieszeniem ruchów ciemności,
ale kiedy znalazłem się przy furtce i zacząłem bębnić co sił, nagle zgęstki znalazły się
tuż obok. Kołysząca się nad głową latarnia nieco zmniejszyła przerażenie i w mojej
głowie zaświtała myśl, żeby się bronić, aktywując wokół siebie tarcze ochronne.
Zaraz jednak zrozumiałem, że to na nic jedno spojrzenie na czarne plamy
wystarczyło, by stało się jasne, że dadzą radę pokonać każdą magiczną przeszkodę.
Do tego w czarodziejskim wzroku rozlewająca się na ulicy nieprzenikniona czerń
zdawała się tylko jedną połą płaszcza nadchodzącego księcia ciemności.
Co oni tam, zasnęli czy jak?!!! Z jakiegoś powodu obawiałem się wołać o
pomoc, zupełnie jakby krzyk mógł stać się sygnałem do ataku dla otaczającej mnie
watahy. Waliłem nogą w drewno, mając już nadzieję tylko na cud.
Jakieś podświadome czucie nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że ani
powracające zdolności magiczne, ani pistolet nie dają najmniejszej szansy na ratunek.
A przez płot nie przeskoczę wysoki, cholera, w dodatku na wierzchu sterczą
betonowe szpice. No, otwierajcie!
Plamy ciemności przybliżyły się jeszcze bardziej i światło latarni obmyło
skupiające się cienie. Ze zdumienia jęknąłem, nie wierząc w to, co widzę rozcięta
promieniem ciemność roztopiła się w mgnieniu oka. Wystrzeliły z niej macki
wijącego się mroku i drgały przez jakiś czas, kłute spadającymi z nieba śnieżynkami,
ale szybko znikły bez śladu.
A latarnia wciąż tak samo obrzydliwie skrzypiała mi nad głową. Skrzyp,
skrzyp, promień lampy w tę i z powrotem. Skrzyp, skrzyp, promień światła tam i
siam. A ciemność, a właściwie ten, kto ukrywał się pod nią, poddała się. Kiedy za
moimi plecami otworzyły się drzwi, po czarnych plamach nic nie zostało.
Sekciarz, który otworzył, nie powiedział ani słowa, wskazał tylko willę, na
której ganku czekał na mnie Mścisław. W milczeniu minąłem go, nie otrząsając się
ze śniegu, przeszedłem przez hol i wziąłem stojącą przed Ilją herbatę. Na szczęście
Liniew był na tyle zdziwiony moim powrotem, że nawet nie próbował protestować.
Dziesięć minut. Dominik zatrzasnął wieczko zegarka kieszonkowego.
A ja, prawdę mówiąc, zwątpiłem przyznał Ilja, kręcąc głową.
Myślałem, że przyjdzie mi okólnik rozsyłać o aspołecznym typie kręcącym się po
Forcie ze spluwą w kieszeni.
Zignorowałem ten szyderczy dialog i zacząłem siorbać gorącą herbatę,
ryzykując poparzeniem. I komu przyszło do głowy dołożyć do niej bergamoty? Co za
świństwo! Ale mnie przynajmniej rozgrzało.
Przemyślałeś czy co? nie wytrzymał Grigorij.
Nie, po prostu przyszedł się zagrzać przedstawił swoją wersję Mścisław.
Tak bardzo chciał wejść, że o mało drzwi nie wyłamał.
Dopiłem herbatę i nadal się nie odzywając, zwaliłem się na kanapę. Tak,
herbata to dobra rzecz. Przynajmniej krew trochę rozniosła ciepło po ciele. Zacząłem
powoli odmarzać. Zdjąłem czapkę.
Co to było? spytałem wprost Dominika.
Powinieneś wiedzieć lepiej odparł z uśmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]