[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krzyż, bielutkich niczym koloratka. Układał je starannie wokół piuski jak sztywną aureolę. I tylko
grabarz znał jego sekret. Dramatyczne przedstawienie nad grobem przebiegało za każdym razem
tak samo, aż po podnoszące napięcie pauzy podczas recytacji Psalmu dwudziestego trzeciego,
traktującego o podążaniu ciemną doliną. Pan jest moim pasterzem... ".
Aż wreszcie fragment z Księgi Koheleta:
- Wszystko ma swój czas - mówił ksiądz - i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy
pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co
zasadzono, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas szukania i czas tracenia,
czas miłowania i czas nienawiści*... (* Wg Biblii Tysiąclecia, wyd. IV.)
I czas przejścia na drugi brzeg, dodał w myślach Charlie.
Gdy wielebny Shattuck skończył, wystąpił Don Woodfin, komendant jednostki straży
pożarnej z Revere. Był to ponury mężczyzna z wielkimi wąsami, łączącymi niczym solidny most
dwa zapadnięte policzki. Galowy hełm tkwił na kościstej czaszce jak kapelusz na wieszaku.
- W naszej historii liczącej sto dziewiętnaście lat - zaczął komendant - sześć razy zdarzyła
się nieszczęśliwa śmierć w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Dzisiaj zebraliśmy się,
by pożegnać siódmego strażaka, który stracił życie na służbie. - Pochylił głowę. - Dziękujemy Ci,
Panie, za to, że był między nami ten wspaniały człowiek. Jesteśmy Ci wdzięczni za jego
poświęcenie pracy, za jego oddanie ratowaniu życia, za to, z jaką śmiałością stawiał czoło
niebezpieczeństwu.
W pierwszym rzędzie siedziała kobieta z małym chłopcem w objęciach. Oboje płakali.
- Prosimy, byś utulił w bólu jego rodzinę - ciągnął strażak. - Niech ich podtrzymują na
duchu wspomnienia oraz nadzieja, współczucie przyjaciół i świadomość dobrze spełnionego
obowiązku. Prosimy Cię, Panie, także, byś prowadził tych, którzy ciągle na nowo podejmują walkę
z żywiołem, byś dał im siłę i abyś ich chronił. Amen.
Charlie zauważył mężczyznę natychmiast, gdy ten podszedł do drzewa. Ubrany był
w granatowy mundur i wydawał się zatopiony w myślach. Otaczała go słaba poświata, mówiąca
wyraznie: oto zmarły na swoim pogrzebie.
- Widzisz mnie? - spytał po chwili.
- Tak - szepnął Charlie.
- Ty też umarłeś?
- Nie, jeszcze nie.
Strażak podrapał się po karku.
- Jakbym cię skądś znał... - powiedział zachrypniętym głosem. Na twarzy miał ślady łez.
- Zaraz, ty przecież jesteś St. Cloud, prawda? Charlie St. Cloud. - Zdjął bluzę od munduru
i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając wytatuowane wizerunki Dziewicy z Dzieciątkiem. - Ja się
nazywam Florio. Pamiętasz mnie?
- Przykro mi... - uśmiechnął się Charlie. - Kiepsko u mnie z pamięcią.
Przy grobie komendant rozpoczął modlitwę strażaków. Florio założył ręce na piersiach,
schylił głowę.
Gdy wzywa mnie powinność, Panie,
Gdzie pożoga szaleje,
Zezwól ocalić żywe stworzenie,
Czy młode jest, czy stare.
Komendant wycofał się, a Charlie podszedł do grobu. Zwolnił hamulec podnośnika i trumna
zaczęła dostojnie zjeżdżać w dół. Przeczytał napis na płycie nagrobnej.
FLORIO FERRENTE
M%7ł, OJCIEC, STRA%7łAK
1954-2004
Wtedy sobie przypomniał: to właśnie Florio ocalił mu życie.
* * *
Trumna lekko stuknęła o dno grobu. Charlie wyciągnął pasy i wetknął je pod sztuczną
trawę. Znowu wycofał się pod morwę, a żałobnicy kolejno rzucali róże na drewniane wieko.
- Mój Boże... Tak mi przykro, że pana nie poznałem...
- Nie przejmuj się. Sporo czasu minęło... No i nie byłeś wtedy w najlepszej formie.
- Co się panu stało? Nic nie wiedziałem...
- Zostaliśmy wezwani do pożaru w domu wielorodzinnym - zaczął strażak. - Wyważyliśmy
drzwi, uratowaliśmy kobietę z córką. Dziewczynka krzyczała, że w mieszkaniu zostały jej kot
i pies. No to wróciłem po zwierzaki i akurat wtedy dach się zawalił. - Uśmiechnął się niewesoło.
- I to wszystko, koniec historii. - Podrapał się po mocno zarysowanej szczęce. - Wszystko przez
kota i psa. Ale wiesz co? Gdybym miał decydować drugi raz, zrobiłbym to samo. - Rozejrzał się po
równo przystrzyżonym trawniku. - Widziałeś je może? Przysiągłbym, że szalały tutaj z jakimś
zwariowanym beagle'em.
- Wcale bym się nie zdziwił - przyznał Charlie. - Jakiś czas mogą się trzymać blisko pana.
Strażacy ocierali łzy rękawami. Niektórzy przyklękli w cichej modlitwie. Wreszcie do grobu
podeszła kobieta z dzieckiem na rękach.
- Moja żona, Francesca. I nasz synek - powiedział Florio. - Tyle lat staraliśmy się o dziecko
i wreszcie się udało. Niech ich Bóg błogosławi. Nie ma wspanialszej kobiety na tym świecie,
a mały to cała moja radość. - Głos mu się załamał. - Bóg jeden wie, co ja bez nich zrobię...
- Jeszcze za wcześnie o tym myśleć - powiedział Charlie. - Niech pan sobie da trochę czasu.
Patrzyli, jak kobieta odchodzi, mija innych żałobników i wsiada do limuzyny. Potem Florio
przyglądał się, gdy Charlie zasypywał grób. Aopata za łopatą. Z prochu powstałeś i w proch się
obrócisz.
- Często myślałem o tobie przez te wszystkie lata - odezwał się strażak po chwili. - Zawsze
ogromnie żałowałem, że nie zdołałem uratować twojego brata. Nie mogłem się z tym pogodzić. No
i zastanawiałem się, jak ci się ułożyło. Czy się ożeniłeś, czy masz dzieci... Co zrobiłeś z bezcennym
darem życia?
Charlie wpatrywał się w ziemię.
- Nie mam żony ani dzieci. Pracuję tutaj i jestem ochotnikiem w remizie.
- Tak? Też zostałeś strażakiem?
- Zdobyłem uprawnienia paramedyka. Pomagam kilka nocy w miesiącu. Robiłbym więcej,
ale nie mogę za daleko stąd odejść.
- Ratowałem ludzi ponad ćwierć wieku. Widziałem niejedno, ale tylko dwoje ożyło tak jak
ty. - Zamilkł na jakiś czas. - To był palec boży, synu. Bóg cię uratował, bo miał w tym jakiś cel.
Jesteś ważnym elementem w bożym planie. Myślałeś o tym kiedyś?
Przez dłuższy czas Charlie w milczeniu sypał ziemię do grobu. Myślał o tym, tak,
oczywiście. Dzień w dzień zastanawiał się, dlaczego to Sam odszedł, nie on. Czymże Bóg się
kierował? Co zamyślał?
Wreszcie Florio ponownie przerwał ciszę.
- Nie przejmuj się, synu. Czasami trzeba poczekać na odpowiedz. Ale na pewno ją
usłyszysz. Zorientujesz się, kiedy nadejdzie twój czas. A potem będziesz wolny.
Dziesięć
Kąciki oczu i ust skleiły jej kryształki soli. Starła je niecierpliwie. Kiedy to ostatnio była
w podobnym stanie? Jak dotąd żaden sztorm nie zostawił jej takich śladów. Takie same twarde białe
plamy zastygły jej na twarzy po pogrzebie ojca. Matka otarła jej oczy. Azy stanowią przypomnienie,
że płacz od tysięcy lat idzie w parze z żywiołem oceanu.
Męczył ją koszmarny ból głowy i cała była poobijana. Czarne i fioletowe siniaki pojawiły
się na rękach, nogach, biodrach. Nie one jednak były najważniejsze. Najbardziej liczyło się to, że
znowu stała na lądzie i to dokładnie tam, gdzie chciała: na cmentarzu Waterside, przy ojcu.
Usiadła w cętkowanym cieniu klonu, tuż przy grobie. Trawnik był mokry, ale to jej nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
krzyż, bielutkich niczym koloratka. Układał je starannie wokół piuski jak sztywną aureolę. I tylko
grabarz znał jego sekret. Dramatyczne przedstawienie nad grobem przebiegało za każdym razem
tak samo, aż po podnoszące napięcie pauzy podczas recytacji Psalmu dwudziestego trzeciego,
traktującego o podążaniu ciemną doliną. Pan jest moim pasterzem... ".
Aż wreszcie fragment z Księgi Koheleta:
- Wszystko ma swój czas - mówił ksiądz - i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy
pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co
zasadzono, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas szukania i czas tracenia,
czas miłowania i czas nienawiści*... (* Wg Biblii Tysiąclecia, wyd. IV.)
I czas przejścia na drugi brzeg, dodał w myślach Charlie.
Gdy wielebny Shattuck skończył, wystąpił Don Woodfin, komendant jednostki straży
pożarnej z Revere. Był to ponury mężczyzna z wielkimi wąsami, łączącymi niczym solidny most
dwa zapadnięte policzki. Galowy hełm tkwił na kościstej czaszce jak kapelusz na wieszaku.
- W naszej historii liczącej sto dziewiętnaście lat - zaczął komendant - sześć razy zdarzyła
się nieszczęśliwa śmierć w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Dzisiaj zebraliśmy się,
by pożegnać siódmego strażaka, który stracił życie na służbie. - Pochylił głowę. - Dziękujemy Ci,
Panie, za to, że był między nami ten wspaniały człowiek. Jesteśmy Ci wdzięczni za jego
poświęcenie pracy, za jego oddanie ratowaniu życia, za to, z jaką śmiałością stawiał czoło
niebezpieczeństwu.
W pierwszym rzędzie siedziała kobieta z małym chłopcem w objęciach. Oboje płakali.
- Prosimy, byś utulił w bólu jego rodzinę - ciągnął strażak. - Niech ich podtrzymują na
duchu wspomnienia oraz nadzieja, współczucie przyjaciół i świadomość dobrze spełnionego
obowiązku. Prosimy Cię, Panie, także, byś prowadził tych, którzy ciągle na nowo podejmują walkę
z żywiołem, byś dał im siłę i abyś ich chronił. Amen.
Charlie zauważył mężczyznę natychmiast, gdy ten podszedł do drzewa. Ubrany był
w granatowy mundur i wydawał się zatopiony w myślach. Otaczała go słaba poświata, mówiąca
wyraznie: oto zmarły na swoim pogrzebie.
- Widzisz mnie? - spytał po chwili.
- Tak - szepnął Charlie.
- Ty też umarłeś?
- Nie, jeszcze nie.
Strażak podrapał się po karku.
- Jakbym cię skądś znał... - powiedział zachrypniętym głosem. Na twarzy miał ślady łez.
- Zaraz, ty przecież jesteś St. Cloud, prawda? Charlie St. Cloud. - Zdjął bluzę od munduru
i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając wytatuowane wizerunki Dziewicy z Dzieciątkiem. - Ja się
nazywam Florio. Pamiętasz mnie?
- Przykro mi... - uśmiechnął się Charlie. - Kiepsko u mnie z pamięcią.
Przy grobie komendant rozpoczął modlitwę strażaków. Florio założył ręce na piersiach,
schylił głowę.
Gdy wzywa mnie powinność, Panie,
Gdzie pożoga szaleje,
Zezwól ocalić żywe stworzenie,
Czy młode jest, czy stare.
Komendant wycofał się, a Charlie podszedł do grobu. Zwolnił hamulec podnośnika i trumna
zaczęła dostojnie zjeżdżać w dół. Przeczytał napis na płycie nagrobnej.
FLORIO FERRENTE
M%7ł, OJCIEC, STRA%7łAK
1954-2004
Wtedy sobie przypomniał: to właśnie Florio ocalił mu życie.
* * *
Trumna lekko stuknęła o dno grobu. Charlie wyciągnął pasy i wetknął je pod sztuczną
trawę. Znowu wycofał się pod morwę, a żałobnicy kolejno rzucali róże na drewniane wieko.
- Mój Boże... Tak mi przykro, że pana nie poznałem...
- Nie przejmuj się. Sporo czasu minęło... No i nie byłeś wtedy w najlepszej formie.
- Co się panu stało? Nic nie wiedziałem...
- Zostaliśmy wezwani do pożaru w domu wielorodzinnym - zaczął strażak. - Wyważyliśmy
drzwi, uratowaliśmy kobietę z córką. Dziewczynka krzyczała, że w mieszkaniu zostały jej kot
i pies. No to wróciłem po zwierzaki i akurat wtedy dach się zawalił. - Uśmiechnął się niewesoło.
- I to wszystko, koniec historii. - Podrapał się po mocno zarysowanej szczęce. - Wszystko przez
kota i psa. Ale wiesz co? Gdybym miał decydować drugi raz, zrobiłbym to samo. - Rozejrzał się po
równo przystrzyżonym trawniku. - Widziałeś je może? Przysiągłbym, że szalały tutaj z jakimś
zwariowanym beagle'em.
- Wcale bym się nie zdziwił - przyznał Charlie. - Jakiś czas mogą się trzymać blisko pana.
Strażacy ocierali łzy rękawami. Niektórzy przyklękli w cichej modlitwie. Wreszcie do grobu
podeszła kobieta z dzieckiem na rękach.
- Moja żona, Francesca. I nasz synek - powiedział Florio. - Tyle lat staraliśmy się o dziecko
i wreszcie się udało. Niech ich Bóg błogosławi. Nie ma wspanialszej kobiety na tym świecie,
a mały to cała moja radość. - Głos mu się załamał. - Bóg jeden wie, co ja bez nich zrobię...
- Jeszcze za wcześnie o tym myśleć - powiedział Charlie. - Niech pan sobie da trochę czasu.
Patrzyli, jak kobieta odchodzi, mija innych żałobników i wsiada do limuzyny. Potem Florio
przyglądał się, gdy Charlie zasypywał grób. Aopata za łopatą. Z prochu powstałeś i w proch się
obrócisz.
- Często myślałem o tobie przez te wszystkie lata - odezwał się strażak po chwili. - Zawsze
ogromnie żałowałem, że nie zdołałem uratować twojego brata. Nie mogłem się z tym pogodzić. No
i zastanawiałem się, jak ci się ułożyło. Czy się ożeniłeś, czy masz dzieci... Co zrobiłeś z bezcennym
darem życia?
Charlie wpatrywał się w ziemię.
- Nie mam żony ani dzieci. Pracuję tutaj i jestem ochotnikiem w remizie.
- Tak? Też zostałeś strażakiem?
- Zdobyłem uprawnienia paramedyka. Pomagam kilka nocy w miesiącu. Robiłbym więcej,
ale nie mogę za daleko stąd odejść.
- Ratowałem ludzi ponad ćwierć wieku. Widziałem niejedno, ale tylko dwoje ożyło tak jak
ty. - Zamilkł na jakiś czas. - To był palec boży, synu. Bóg cię uratował, bo miał w tym jakiś cel.
Jesteś ważnym elementem w bożym planie. Myślałeś o tym kiedyś?
Przez dłuższy czas Charlie w milczeniu sypał ziemię do grobu. Myślał o tym, tak,
oczywiście. Dzień w dzień zastanawiał się, dlaczego to Sam odszedł, nie on. Czymże Bóg się
kierował? Co zamyślał?
Wreszcie Florio ponownie przerwał ciszę.
- Nie przejmuj się, synu. Czasami trzeba poczekać na odpowiedz. Ale na pewno ją
usłyszysz. Zorientujesz się, kiedy nadejdzie twój czas. A potem będziesz wolny.
Dziesięć
Kąciki oczu i ust skleiły jej kryształki soli. Starła je niecierpliwie. Kiedy to ostatnio była
w podobnym stanie? Jak dotąd żaden sztorm nie zostawił jej takich śladów. Takie same twarde białe
plamy zastygły jej na twarzy po pogrzebie ojca. Matka otarła jej oczy. Azy stanowią przypomnienie,
że płacz od tysięcy lat idzie w parze z żywiołem oceanu.
Męczył ją koszmarny ból głowy i cała była poobijana. Czarne i fioletowe siniaki pojawiły
się na rękach, nogach, biodrach. Nie one jednak były najważniejsze. Najbardziej liczyło się to, że
znowu stała na lądzie i to dokładnie tam, gdzie chciała: na cmentarzu Waterside, przy ojcu.
Usiadła w cętkowanym cieniu klonu, tuż przy grobie. Trawnik był mokry, ale to jej nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]