[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pagórek, urodzajniejszą równinę pola, rybne jezioro, słowem jaką się nawinie, miejscową
korzystkę lub przyjemnostkę. Dworów nie będziemy tu kreślić, bo fizyonomia ich, dosyć
zależnie od położenia miejsca, od potrzeb, smaku i zamożności właściciela, będąc
niejednostajną nie daje się zakreślić w zbiorowy obrazek, o który tutaj nam idzie. Wioski
przeciwnie, samą tylko miejscowością różniące się jedna od drugiej, zresztą wszystkie jak
siostry do siebie są podobne, dla tożsamości pochodzenia, potrzeb, obyczajów i doli swoich
mieszkańców.
Leżą zwykle nieopodal strumienia, nad łąką po jednej, a polem na drugiej stronie.
Przerzyna ją ulica po jednej stronie mająca chaty, po drugiej stodoły. Czasem kościół,
cerkiew, a zawsze karczma, wznosi się pośrodku lub w końcu sioła. Po obu jego końcach, są
wrota, przez większą część roku nie zamykane, przy wrotach czasem krzyż, czasem brzózka
lub grusza, albo słup malowany w białe i czarne pręgi, z napisem nażwiska wsi i liczby domów,
opodal wiejskie mogiły z prostemi, mchem porosłemi krzyżami. To jest ogólny zarys wioski
Litewskiej, wspólny moim niegdyś okolicom, z innemi okolicami kraju.
Wezmy pod badawczy drobnowidz, pojedynczą chatę z jej przynależytościami. Przed
naszemi oczami żywo piętnuje się jej obraz, ale niedołężne pióro, nie zdoła kilku trafnemi rysy
jej nakreślić. Oto długa a wazka, bokiem do ulicy obrócona, z czter- ma drobnemi oknami
budowa; ściany jej wzniesione z okrągłych jedlinowych albo sosnowych ber- wion, przykryte
są strzechą ze słomy, najczęściej malowniczo poszarpaną i mchem zielonym zakwitłą, nad
którą wydrążony pień drzewa, pełni funkcyę komina. Wązkie, pojedyricze, drewnianą zakrętką
obwarowane drzwi, przed któremi kłoda lub kamień, zastępuje ganek, wiodą do wnętrza budo-
wy; otacza ją ocembrowana drzewem i usypana z ziemi przyzba, na której wieczorem lub we
święto, lubi nasz wieśniak zasiadać na pogadankę, w gronie rodziny lub sąsiadów. Naprzeciw
chaty mały malowniczy świronek, nazwany w niektórych stronach klecią; dalśj szopa z
otwartym słomianym
WF(DR. WE. SYK. 2 9
dachem, kędy są złożone sochy, brony, wozy i dalsze gospodarcze narzędzia; a mała stajenka
lub obora, uzupełnia wioskowe podwórko, ogrodzone żerdziowym płotem, czasem strojne w
ogródek, gdzie rośnie stara rosochata grusza, gdzie czasem stoi jeden drugi ul pszczelny, gdzie
na grządkach wyrastają szćrokie liście tytuniu, gdzie się żarzy okazały słonecznik, gdzie rośnie
zielona weselna ruta rękami chatniej dziewoi sadzona, albo piękne drzewko tajemniczej i w
pieśniach ludowych tyle opiewanej kaliny. Na drugiej stronie ulicy stodoła ze zbożem,
szczupła jak ten kęs chleba, który wieśniak nasz, spożywa, a przed nią wysoki, dra- biasty
przepłot, w którym nad jesień ujrzysz jak na wystawie, cały plon kmieciej niwy" albo studnia z
długim charakterystycznym żurawiem, albo czasem gniazdo bociana, tajemniczego opiekuna
szczęśliwej, wybranej chaty, gniazdo pociecha gospodarza, przedmiot poszanowania i
zazdrości sąsiadów.
Macie zewnętrzny szkic wioski: wejdzmy do wnętrza chaty. Tam ciemno, często dymno
i wilgotno; za cały sprzęt i ozdobę chaty służy wielki piec u progu, na którym w dniu mroznej
zimy, kupią się dla ciepła starcowie i dzieci. W około ścian, szerokie grube ławy z dębowych
lub sosnowych descek. Przed ławą stół wązki a długi; w kącie chaty za stołem, gdzie zbiegają
się dwie ławy, jest pokucie miejsce honorowe, gdzie jeno zasiada gospodarz głowa rodziny,
albo uproszony miły gość w niedzielę w innym kątku chaty stoją małe żarna do mełcia
zboża, przez wielką część
roku głuche, a tylko w jesieni huczące w doświtki i wieczory. Oto wnętrze mieszkania naszego
kmiotka, oto obraz, którego z rozmysłu niechcąc poetyzować, przedstawiamy w całej
rzeczywistej prawdzie.
W takich to chatach, rodzą się, żyją i umierają synowie naszych wiosek. Przebieżmy
pokrótce ich życie od kolebki do grobu; poczniemy słowami Pisma Zwiętego: Niewiasta jęczy
w boleściach porodu, ale potem się cieszy, że się narodził człowiek; boleść, radość i pewna
uroczystość towarzyszą przyjściu na świat człowieka. Ale iż obarczony trudami nasz
wieśniak,-potrzebuje na starość podpory i wyręczyciela w pracy, zawsze więcej się cieszy z
urodzin syna niż córki. Oto jakie słowa pieśń kładzie w usta ojcu, przy urodzinach dziecięcia:
Jeżeli mi się syn urodził, wydobędę dla go- ści wiśniowego soku; jeśli córka, wodą ich przyj-
mę, jeśli syn, buduję okazałe gmachy; jeśli cór- ka, i szałasza nie postawię."
Nad niemowlęcą kolebką przyszłego wyrobnika naszej niwy, nie wiele czuwa matka
domową lub polną pracą zajęta. Jej rzecz, jeno nakarmić niemowlę , a bawić je a utulać w
płaczu, a ukołychać do snu to już obowiązek starszego brata lub siostrzyczki. Słomiana
kolebka dzieciny tak jest u- rządzoną, aby ją matka mogła snadnie ująć na plecy, nieść w pole
kędy pracuje a gdy dziecię w takiej kolebce złożone pod cieniem żytniego snopa, jęczy ze
skwaru lub głodu, mały piastun lub piastunka, śpiewa mu piosnkę o kotku, co mu przy
niesie jedwabny pasek albo smaczny pierożek, o kurach, co się naradzają czemby go uraczyć.
Naturalnie, że te kocie i kokosze obietnice, nigdy do skutku nie przychodzą, a gdyby i przyszły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
pagórek, urodzajniejszą równinę pola, rybne jezioro, słowem jaką się nawinie, miejscową
korzystkę lub przyjemnostkę. Dworów nie będziemy tu kreślić, bo fizyonomia ich, dosyć
zależnie od położenia miejsca, od potrzeb, smaku i zamożności właściciela, będąc
niejednostajną nie daje się zakreślić w zbiorowy obrazek, o który tutaj nam idzie. Wioski
przeciwnie, samą tylko miejscowością różniące się jedna od drugiej, zresztą wszystkie jak
siostry do siebie są podobne, dla tożsamości pochodzenia, potrzeb, obyczajów i doli swoich
mieszkańców.
Leżą zwykle nieopodal strumienia, nad łąką po jednej, a polem na drugiej stronie.
Przerzyna ją ulica po jednej stronie mająca chaty, po drugiej stodoły. Czasem kościół,
cerkiew, a zawsze karczma, wznosi się pośrodku lub w końcu sioła. Po obu jego końcach, są
wrota, przez większą część roku nie zamykane, przy wrotach czasem krzyż, czasem brzózka
lub grusza, albo słup malowany w białe i czarne pręgi, z napisem nażwiska wsi i liczby domów,
opodal wiejskie mogiły z prostemi, mchem porosłemi krzyżami. To jest ogólny zarys wioski
Litewskiej, wspólny moim niegdyś okolicom, z innemi okolicami kraju.
Wezmy pod badawczy drobnowidz, pojedynczą chatę z jej przynależytościami. Przed
naszemi oczami żywo piętnuje się jej obraz, ale niedołężne pióro, nie zdoła kilku trafnemi rysy
jej nakreślić. Oto długa a wazka, bokiem do ulicy obrócona, z czter- ma drobnemi oknami
budowa; ściany jej wzniesione z okrągłych jedlinowych albo sosnowych ber- wion, przykryte
są strzechą ze słomy, najczęściej malowniczo poszarpaną i mchem zielonym zakwitłą, nad
którą wydrążony pień drzewa, pełni funkcyę komina. Wązkie, pojedyricze, drewnianą zakrętką
obwarowane drzwi, przed któremi kłoda lub kamień, zastępuje ganek, wiodą do wnętrza budo-
wy; otacza ją ocembrowana drzewem i usypana z ziemi przyzba, na której wieczorem lub we
święto, lubi nasz wieśniak zasiadać na pogadankę, w gronie rodziny lub sąsiadów. Naprzeciw
chaty mały malowniczy świronek, nazwany w niektórych stronach klecią; dalśj szopa z
otwartym słomianym
WF(DR. WE. SYK. 2 9
dachem, kędy są złożone sochy, brony, wozy i dalsze gospodarcze narzędzia; a mała stajenka
lub obora, uzupełnia wioskowe podwórko, ogrodzone żerdziowym płotem, czasem strojne w
ogródek, gdzie rośnie stara rosochata grusza, gdzie czasem stoi jeden drugi ul pszczelny, gdzie
na grządkach wyrastają szćrokie liście tytuniu, gdzie się żarzy okazały słonecznik, gdzie rośnie
zielona weselna ruta rękami chatniej dziewoi sadzona, albo piękne drzewko tajemniczej i w
pieśniach ludowych tyle opiewanej kaliny. Na drugiej stronie ulicy stodoła ze zbożem,
szczupła jak ten kęs chleba, który wieśniak nasz, spożywa, a przed nią wysoki, dra- biasty
przepłot, w którym nad jesień ujrzysz jak na wystawie, cały plon kmieciej niwy" albo studnia z
długim charakterystycznym żurawiem, albo czasem gniazdo bociana, tajemniczego opiekuna
szczęśliwej, wybranej chaty, gniazdo pociecha gospodarza, przedmiot poszanowania i
zazdrości sąsiadów.
Macie zewnętrzny szkic wioski: wejdzmy do wnętrza chaty. Tam ciemno, często dymno
i wilgotno; za cały sprzęt i ozdobę chaty służy wielki piec u progu, na którym w dniu mroznej
zimy, kupią się dla ciepła starcowie i dzieci. W około ścian, szerokie grube ławy z dębowych
lub sosnowych descek. Przed ławą stół wązki a długi; w kącie chaty za stołem, gdzie zbiegają
się dwie ławy, jest pokucie miejsce honorowe, gdzie jeno zasiada gospodarz głowa rodziny,
albo uproszony miły gość w niedzielę w innym kątku chaty stoją małe żarna do mełcia
zboża, przez wielką część
roku głuche, a tylko w jesieni huczące w doświtki i wieczory. Oto wnętrze mieszkania naszego
kmiotka, oto obraz, którego z rozmysłu niechcąc poetyzować, przedstawiamy w całej
rzeczywistej prawdzie.
W takich to chatach, rodzą się, żyją i umierają synowie naszych wiosek. Przebieżmy
pokrótce ich życie od kolebki do grobu; poczniemy słowami Pisma Zwiętego: Niewiasta jęczy
w boleściach porodu, ale potem się cieszy, że się narodził człowiek; boleść, radość i pewna
uroczystość towarzyszą przyjściu na świat człowieka. Ale iż obarczony trudami nasz
wieśniak,-potrzebuje na starość podpory i wyręczyciela w pracy, zawsze więcej się cieszy z
urodzin syna niż córki. Oto jakie słowa pieśń kładzie w usta ojcu, przy urodzinach dziecięcia:
Jeżeli mi się syn urodził, wydobędę dla go- ści wiśniowego soku; jeśli córka, wodą ich przyj-
mę, jeśli syn, buduję okazałe gmachy; jeśli cór- ka, i szałasza nie postawię."
Nad niemowlęcą kolebką przyszłego wyrobnika naszej niwy, nie wiele czuwa matka
domową lub polną pracą zajęta. Jej rzecz, jeno nakarmić niemowlę , a bawić je a utulać w
płaczu, a ukołychać do snu to już obowiązek starszego brata lub siostrzyczki. Słomiana
kolebka dzieciny tak jest u- rządzoną, aby ją matka mogła snadnie ująć na plecy, nieść w pole
kędy pracuje a gdy dziecię w takiej kolebce złożone pod cieniem żytniego snopa, jęczy ze
skwaru lub głodu, mały piastun lub piastunka, śpiewa mu piosnkę o kotku, co mu przy
niesie jedwabny pasek albo smaczny pierożek, o kurach, co się naradzają czemby go uraczyć.
Naturalnie, że te kocie i kokosze obietnice, nigdy do skutku nie przychodzą, a gdyby i przyszły [ Pobierz całość w formacie PDF ]