[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a nie jego nikczemnej guwernantki.
- Wszyscy potwierdzą te fakty, panno Benjamin. Featherstone dobrze pamięta tamten dzień, podobnie jak Jaymes i
pani Penrith. Nie było mnie tutaj.
Milczała, rozmyślając o dzienniku i przeszłości.
- Uważa pani, że ją zamordowałem, Aleksandro?
Uniosła wzrok i zobaczyła, że niemal świdruje ją na wylot swym spojrzeniem. Otwartość pytania zaskoczyła ją, ale
jeszcze bardziej zaniepokoiło Aleksandrę to, że zwrócił się do niej po imieniu.
- Nie było mnie wtedy tutaj. Nie znam panny Pole. W tej sprawie mogę się kierować jedynie intuicją. - Naturalnie, że
nie zamordował tej kobiety. Ale powód, dlaczego tego nie zrobił, nie dawał jej spokoju niemal tak samo, jakby
dopuścił się zbrodni. Chociaż niewiele o nim wiedziała, była przekonana, że zna go na tyle, by mieć pewność, że
przyznałby się, gdyby odebrał życie Urszuli Pole. Było to morderstwo sprzed dwudziestu lat. Nie poniósłby za nie
kary, nawet gdyby upomniała się o niego sprawiedliwość. Chroniły go pieniądze i pozycja społeczna. Nie mając
świadków i dowodów, nikt nie wysunąłby przeciwko niemu oskarżenia.
- Co podpowiada pani intuicja, Aleksandro?
- %7łe pan tego nie zrobił - szepnęła.
- Ciekawe.
Zorientowała się, że Newell się uśmiecha, jeszcze zanim ujrzała jego uśmiech. Nie był to szczery, niefrasobliwy
uśmiech. Był to uśmiech kogoś, kto właśnie wygrał.
Ogarnął ją niepokój. Zachowanie Newella nie było podyktowane poczuciem bezkarności. Na tyle poznała jego
charakter, by zrozumieć, że z radością wyznałby prawdę, gdyby prawda była ohydna. Lubował się w takich
wyrafinowanych torturach. Sprawiłoby mu praw dziwa przyjemność zatrzymanie jej tu, w zamku, gdyby mógł ze
wszystkimi szczegółami opowiedzieć o śmierci poprzedniej guwernantki. Jego lordowska mość John Damien Newell
był człowiekiem na tyle perwersyjnym, by w pełni docenić ironię takiej sytuacji.
Przyznałby się do zabójstwa guwernantki, gdyby ją naprawdę zabił. Aleksandra mogła teraz z czystym sercem
stwierdzić, że tego nie zrobił. Nie tknął palcem Urszuli Pole.
Spojrzał na nią i rzucił jej czarujące spojrzenie, pełne męskiego podziwu - niebezpieczne szczególnie dla rzekomej
%7łydówki, którą już wcześniej obrzucano takimi spojrzeniami. Jednak wyraz jego twarzy był niebezpieczny, zawierał
ostrzeżenie.
- Panno Benjamin, sprawia pani wrażenie niemal rozczarowanej. Nie mogła mu wyjaśnić, że zródłem jej
prawdziwego rozczarowania było odkrycie kolejnego diabolicznego rysu jego charakteru. Nigdy " w życiu nie spotkała
mężczyzny tak ochoczo potrafiącego akceptować zło, do jakiego są zdolni ludzie.
- Rozczarowanie jest całkiem nie na miejscu w tym wypadku, prawda? - Przyglądała mu się uważnie. - Z pewnością
nie poczułam ulgi. Nie chciałabym mieszkać pod jednym dachem z mordercą, nawet w tak wielkim zamku.
Pokrzepiające jest to, że nie jest pan zdolny do tak ohydnego postępku.
- Na razie.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Przypuszczam, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia morderstwa, ale nie żartowałabym sobie z tego, milordzie
- urwała, spoglądając na niego zimno, z naganą.
Nie odwrócił wzroku, jakby jej strofowanie, jej zwykłe pojmowanie dobra zaintrygowało go. Jakby to było coś
nowego i całkowicie mu obcego.
- O czym pani myśli, kiedy staje się pani taka milcząca, Aleksandro? - spytał cicho.
44
- Myślę o wielu rzeczach, milordzie, na przykład dlaczego zwraca się pan do mnie po imieniu.
Jego twarz zastygła jak marmur.
- Tak się do pani zwracam? Zrobiłem to niechcący.
Spojrzał na jej spokojną, drobną postać, kiedy tak siedziała naprzeciwko niego. Było to przenikliwe spojrzenie, jakby
próbował wypatrzyć to, co ukrywała. Była tego pewna, gdy badawczo mierzył jej twarz. Starał się przekonać, czy mu
uwierzyła.
Nie uwierzyła mu.
- Siedzi pani taka poważna, panno Benjamin, z tą swoją uczciwą twarzą i niezapomnianymi oczami. Pragnie pani
pomóc Samowi, mojemu rodzonemu bratu. Jeśli zachowuję się wobec pani zbyt poufale, to dlatego, że tego chcę. -
Przyglądał się jej i czekał. Zacisnął usta. - Poza tym... myślę, że pani też mogłaby chcieć zaprzyjaznić się ze mną...
- Z całą pewnością nie. - Wstała, jakby to mogło zmienić słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jakby sam jego
pomysł był absurdalny. Wiedziała, że nie może dać mu poznać, jak bardzo przeraziły ją jego słowa. Nigdy nie może
się dowiedzieć, jak bliski był odkrycia niebezpiecznej prawdy.
Podniosła dumnie głowę, chociaż w duszy czuła zamęt. Szukała jakiejś odpowiedzi, chciała rzucić jakąś ciętą uwagę,
która by go osadziła i ukazała, jak niestosowne jest jego zachowanie. Zatrudnił ją, nie była jego przyjaciółką ani osobą
równą mu urodzeniem. Nie może pozwolić, by traktował ją poufale. Nie może dopuścić, by się zorientował, jak bardzo
ją pociąga i jak mocno zranił ją Brian. Po pierwszej rozmowie, którą odbyli właśnie tu, w tej samej bibliotece,
wiedziała, że nie wolno pozwolić, by Newell jeszcze kiedykolwiek ujrzał jej cierpienie.
- Chciałabym się udać na spoczynek, wasza lordowska mość, ale zanim się rozstaniemy, muszę panu przypomnieć,
że przyjechałam tu, żeby pracować z pańskim bratem. Może byłoby lepiej, gdyby wrócił pan do Londynu i pozwolił mi
bez niczyjej pomocy zaprzyjaznić się z Samuelem.
Utkwił w niej wzrok, pocierając brodę, na której zaczął się pojawiać pierwszy ślad zarostu.
- Dziękuję za tę sugestię, panno Benjamin, ale proszę mi pozwolić również na jedną uwagę: służący nie powinien
strofować swego pana.
- Nie jestem służącą. Jestem guwernantką.
Zamilkła, zaskoczona swoimi słowami. Nie chciała, by mówiono na nią guwernantka ; poczuła niepokój, słysząc to
określenie z własnych ust. Ale słowa wymknęły się jej jakby za podszeptem szatana.
- To był bardzo męczący dzień dla nas obojga. - Jej wzrok powędrował w kierunku zamkniętych drzwi biblioteki. -
Gdyby był pan tak dobry, milordzie, chciałabym udać się na spoczynek.
Wstał.
- Nie. Proszę nie odchodzić. - Teraz on miał taką minę, jakby żałował, że nie ugryzł się w język. Jakby słowa
wypowiedział wbrew własnej woli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
a nie jego nikczemnej guwernantki.
- Wszyscy potwierdzą te fakty, panno Benjamin. Featherstone dobrze pamięta tamten dzień, podobnie jak Jaymes i
pani Penrith. Nie było mnie tutaj.
Milczała, rozmyślając o dzienniku i przeszłości.
- Uważa pani, że ją zamordowałem, Aleksandro?
Uniosła wzrok i zobaczyła, że niemal świdruje ją na wylot swym spojrzeniem. Otwartość pytania zaskoczyła ją, ale
jeszcze bardziej zaniepokoiło Aleksandrę to, że zwrócił się do niej po imieniu.
- Nie było mnie wtedy tutaj. Nie znam panny Pole. W tej sprawie mogę się kierować jedynie intuicją. - Naturalnie, że
nie zamordował tej kobiety. Ale powód, dlaczego tego nie zrobił, nie dawał jej spokoju niemal tak samo, jakby
dopuścił się zbrodni. Chociaż niewiele o nim wiedziała, była przekonana, że zna go na tyle, by mieć pewność, że
przyznałby się, gdyby odebrał życie Urszuli Pole. Było to morderstwo sprzed dwudziestu lat. Nie poniósłby za nie
kary, nawet gdyby upomniała się o niego sprawiedliwość. Chroniły go pieniądze i pozycja społeczna. Nie mając
świadków i dowodów, nikt nie wysunąłby przeciwko niemu oskarżenia.
- Co podpowiada pani intuicja, Aleksandro?
- %7łe pan tego nie zrobił - szepnęła.
- Ciekawe.
Zorientowała się, że Newell się uśmiecha, jeszcze zanim ujrzała jego uśmiech. Nie był to szczery, niefrasobliwy
uśmiech. Był to uśmiech kogoś, kto właśnie wygrał.
Ogarnął ją niepokój. Zachowanie Newella nie było podyktowane poczuciem bezkarności. Na tyle poznała jego
charakter, by zrozumieć, że z radością wyznałby prawdę, gdyby prawda była ohydna. Lubował się w takich
wyrafinowanych torturach. Sprawiłoby mu praw dziwa przyjemność zatrzymanie jej tu, w zamku, gdyby mógł ze
wszystkimi szczegółami opowiedzieć o śmierci poprzedniej guwernantki. Jego lordowska mość John Damien Newell
był człowiekiem na tyle perwersyjnym, by w pełni docenić ironię takiej sytuacji.
Przyznałby się do zabójstwa guwernantki, gdyby ją naprawdę zabił. Aleksandra mogła teraz z czystym sercem
stwierdzić, że tego nie zrobił. Nie tknął palcem Urszuli Pole.
Spojrzał na nią i rzucił jej czarujące spojrzenie, pełne męskiego podziwu - niebezpieczne szczególnie dla rzekomej
%7łydówki, którą już wcześniej obrzucano takimi spojrzeniami. Jednak wyraz jego twarzy był niebezpieczny, zawierał
ostrzeżenie.
- Panno Benjamin, sprawia pani wrażenie niemal rozczarowanej. Nie mogła mu wyjaśnić, że zródłem jej
prawdziwego rozczarowania było odkrycie kolejnego diabolicznego rysu jego charakteru. Nigdy " w życiu nie spotkała
mężczyzny tak ochoczo potrafiącego akceptować zło, do jakiego są zdolni ludzie.
- Rozczarowanie jest całkiem nie na miejscu w tym wypadku, prawda? - Przyglądała mu się uważnie. - Z pewnością
nie poczułam ulgi. Nie chciałabym mieszkać pod jednym dachem z mordercą, nawet w tak wielkim zamku.
Pokrzepiające jest to, że nie jest pan zdolny do tak ohydnego postępku.
- Na razie.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Przypuszczam, że każdy z nas jest zdolny do popełnienia morderstwa, ale nie żartowałabym sobie z tego, milordzie
- urwała, spoglądając na niego zimno, z naganą.
Nie odwrócił wzroku, jakby jej strofowanie, jej zwykłe pojmowanie dobra zaintrygowało go. Jakby to było coś
nowego i całkowicie mu obcego.
- O czym pani myśli, kiedy staje się pani taka milcząca, Aleksandro? - spytał cicho.
44
- Myślę o wielu rzeczach, milordzie, na przykład dlaczego zwraca się pan do mnie po imieniu.
Jego twarz zastygła jak marmur.
- Tak się do pani zwracam? Zrobiłem to niechcący.
Spojrzał na jej spokojną, drobną postać, kiedy tak siedziała naprzeciwko niego. Było to przenikliwe spojrzenie, jakby
próbował wypatrzyć to, co ukrywała. Była tego pewna, gdy badawczo mierzył jej twarz. Starał się przekonać, czy mu
uwierzyła.
Nie uwierzyła mu.
- Siedzi pani taka poważna, panno Benjamin, z tą swoją uczciwą twarzą i niezapomnianymi oczami. Pragnie pani
pomóc Samowi, mojemu rodzonemu bratu. Jeśli zachowuję się wobec pani zbyt poufale, to dlatego, że tego chcę. -
Przyglądał się jej i czekał. Zacisnął usta. - Poza tym... myślę, że pani też mogłaby chcieć zaprzyjaznić się ze mną...
- Z całą pewnością nie. - Wstała, jakby to mogło zmienić słowa, które przed chwilą wypowiedział. Jakby sam jego
pomysł był absurdalny. Wiedziała, że nie może dać mu poznać, jak bardzo przeraziły ją jego słowa. Nigdy nie może
się dowiedzieć, jak bliski był odkrycia niebezpiecznej prawdy.
Podniosła dumnie głowę, chociaż w duszy czuła zamęt. Szukała jakiejś odpowiedzi, chciała rzucić jakąś ciętą uwagę,
która by go osadziła i ukazała, jak niestosowne jest jego zachowanie. Zatrudnił ją, nie była jego przyjaciółką ani osobą
równą mu urodzeniem. Nie może pozwolić, by traktował ją poufale. Nie może dopuścić, by się zorientował, jak bardzo
ją pociąga i jak mocno zranił ją Brian. Po pierwszej rozmowie, którą odbyli właśnie tu, w tej samej bibliotece,
wiedziała, że nie wolno pozwolić, by Newell jeszcze kiedykolwiek ujrzał jej cierpienie.
- Chciałabym się udać na spoczynek, wasza lordowska mość, ale zanim się rozstaniemy, muszę panu przypomnieć,
że przyjechałam tu, żeby pracować z pańskim bratem. Może byłoby lepiej, gdyby wrócił pan do Londynu i pozwolił mi
bez niczyjej pomocy zaprzyjaznić się z Samuelem.
Utkwił w niej wzrok, pocierając brodę, na której zaczął się pojawiać pierwszy ślad zarostu.
- Dziękuję za tę sugestię, panno Benjamin, ale proszę mi pozwolić również na jedną uwagę: służący nie powinien
strofować swego pana.
- Nie jestem służącą. Jestem guwernantką.
Zamilkła, zaskoczona swoimi słowami. Nie chciała, by mówiono na nią guwernantka ; poczuła niepokój, słysząc to
określenie z własnych ust. Ale słowa wymknęły się jej jakby za podszeptem szatana.
- To był bardzo męczący dzień dla nas obojga. - Jej wzrok powędrował w kierunku zamkniętych drzwi biblioteki. -
Gdyby był pan tak dobry, milordzie, chciałabym udać się na spoczynek.
Wstał.
- Nie. Proszę nie odchodzić. - Teraz on miał taką minę, jakby żałował, że nie ugryzł się w język. Jakby słowa
wypowiedział wbrew własnej woli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]