[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ogród, by dostać się do kuchennego wejścia. A gdy już znajdzie się
wewnątrz, może wziąć pistolet. Jeżeli uda jej się wystraszyć intruza,
poszuka potem Aleka. Ze wzrokiem wbitym w geometryczne wzory
tworzone przez światło księżyca i ciemny cień schodków, przebiegła
ostatni odcinek.
Nagle pojawiło się przed nią coś ogromnego i czarnego. Krzyknęła,
próbowała skręcić, ale wpadła na gorącą, twardą jak skała ścianę. Z siłą
stalowych lin otoczyły ją czyjeś ramiona, zmuszając do zatrzymania się.
Gdy wciągała powietrze, żeby jeszcze raz krzyknąć, jej usta zostały
przyciśnięte stanowczą ręką. Ciepły oddech owiał jej policzek, musnął
włosy, i Alec mruknął jej do ucha:
- Znalazłem cię. Nareszcie.
Oparła się o niego. Dławiła się, nie mogła zaczerpnąć powietrza. Drżała
tak niepowstrzymanie, że głos wydobywał się z jej gardła spazmami.
- Myślałam, że ty...
- Na litość boską! Dlaczego? - Zdjął rękę z jej ust i przyciągnął ją bliżej.
- Słyszałam, jak ktoś porusza klamką frontowych drzwi... a ciebie... nie
było.
- Po prostu sprawdzałem je, chciałem wiedzieć, czy jesteś bezpieczna.
Nie przypuszczałem, że tak cię wystraszę.
190
Już przedtem mówił coś takiego. Ze będzie obchodził dom. Jak policjant
na patrolu chciał się upewnić, że wszystko jest zamknięte, a zamki mocno
trzymają. A ona poddała się panice. W milczeniu skinęła głową i wtuliła
się w Aleka. Potrzebowała jego siły i obecności, jego mocnych objęć, by
odzyskać równowagę. Policzkiem musnęła gładką, gorącą skórę tam,
gdzie biło serce. Nie miał na sobie koszuli. To zdumiewające odkrycie
uspokoiło ją bardziej niż cokolwiek innego.
- Przepraszam - szepnął, gładząc ją po włosach rozrzuconych na plecach,
w górę i w dół, w górę i w dół. Kołysał ją łagodnie, jakby była dzieckiem.
- Tak mi przykro!
- Bałam się - powiedziała, przytulając usta do jego umięśnionego
ramienia. - Bałam się, że coś ci się stało.
- Nic mi się nie stało i nie stanie - zapewnił. Objął ją mocniej w pasie,
założył jej włosy za ucho, pogłaskał po policzku. - Spójrz na mnie. Mówię
ci, że nic mi się nie stało.
Odsunęła się troszeczkę, żeby spojrzeć mu w twarz, na której malowała
się troska i wyrzuty sumienia, lecz także zobaczyła coś jeszcze, co głęboko
ją poruszyło.
Pragnął jej. Widziała to w jego oczach, słyszała w głosie, czuła w
sposobie, w jaki jej dotykał. Na razie jeszcze się kontrolował, ale
pragnienie było wyrazne.
Ona też go pożądała, od tamtej pierwszej nocy, gdy pojawił się w zielonej
gęstwinie jej ogrodu jak jakiś starożytny wojownik torujący sobie drogę
przez zaczarowany gąszcz. Pragnęła go teraz, tu, z nagłą beztroską
odwagą, dzięki której przestała się przejmować tym, kim on tak naprawdę
jest i co stanie się pózniej.
191
Oblewało ich światło księżyca, łagodne i nie niosące w sobie żadnej
grozby. Noc śpiewała pragnieniem i ciepłą płodnością. Napierała na nich
swoją rzeczywistością, zachęcając do przeżywania słodkiej, naturalnej i
niewinnej rozkoszy.
Beltane.
- Laurel? - szepnął, a jej imię zabrzmiało bardziej jak nieśmiała prośba
niż pytanie.
Podniosła rękę i obrysowała palcami jego usta tak, jak o tym marzyła od
dawna. Przyłożyła kciuk do dołka w jego brodzie. Pasował doskonale,
jakby był wykonany z gliny, którą można modelować. Zuchwale
przejechała palcami w dół po szyi, aż do obojczyka i smoka skręconego na
jego ramieniu. Wciągnęła głęboki haust powietrza, odczuwając radość i
spełnienie, gdy zapamiętywała dotknięcie jego gładkiej skóry.
- Tak - powiedziała, jednocześnie prosząc i odpowiadając.
Na króciutką chwilę ich spojrzenia się spotkały. Widziała, jak oczy Aleka
ciemnieją, zmieniają się w stawy z nieruchomą wodą. Potem jego rzęsy
opadły w dół. Pochylił głowę i zażądał jej ust. Oddała mu je.
Jego wargi miały smak świeżości, były słodką zachętą i obietnicą. A Alec
był bezpieczeństwem, jakiego potrzebowała, ale także zagrożeniem,
jakiego pragnęła. Trzymał ją z szacunkiem, niepewnie, jakby doszedł na
skraj rozpaczy. Potem jego uścisk się zmienił, stał się odważniejszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
ogród, by dostać się do kuchennego wejścia. A gdy już znajdzie się
wewnątrz, może wziąć pistolet. Jeżeli uda jej się wystraszyć intruza,
poszuka potem Aleka. Ze wzrokiem wbitym w geometryczne wzory
tworzone przez światło księżyca i ciemny cień schodków, przebiegła
ostatni odcinek.
Nagle pojawiło się przed nią coś ogromnego i czarnego. Krzyknęła,
próbowała skręcić, ale wpadła na gorącą, twardą jak skała ścianę. Z siłą
stalowych lin otoczyły ją czyjeś ramiona, zmuszając do zatrzymania się.
Gdy wciągała powietrze, żeby jeszcze raz krzyknąć, jej usta zostały
przyciśnięte stanowczą ręką. Ciepły oddech owiał jej policzek, musnął
włosy, i Alec mruknął jej do ucha:
- Znalazłem cię. Nareszcie.
Oparła się o niego. Dławiła się, nie mogła zaczerpnąć powietrza. Drżała
tak niepowstrzymanie, że głos wydobywał się z jej gardła spazmami.
- Myślałam, że ty...
- Na litość boską! Dlaczego? - Zdjął rękę z jej ust i przyciągnął ją bliżej.
- Słyszałam, jak ktoś porusza klamką frontowych drzwi... a ciebie... nie
było.
- Po prostu sprawdzałem je, chciałem wiedzieć, czy jesteś bezpieczna.
Nie przypuszczałem, że tak cię wystraszę.
190
Już przedtem mówił coś takiego. Ze będzie obchodził dom. Jak policjant
na patrolu chciał się upewnić, że wszystko jest zamknięte, a zamki mocno
trzymają. A ona poddała się panice. W milczeniu skinęła głową i wtuliła
się w Aleka. Potrzebowała jego siły i obecności, jego mocnych objęć, by
odzyskać równowagę. Policzkiem musnęła gładką, gorącą skórę tam,
gdzie biło serce. Nie miał na sobie koszuli. To zdumiewające odkrycie
uspokoiło ją bardziej niż cokolwiek innego.
- Przepraszam - szepnął, gładząc ją po włosach rozrzuconych na plecach,
w górę i w dół, w górę i w dół. Kołysał ją łagodnie, jakby była dzieckiem.
- Tak mi przykro!
- Bałam się - powiedziała, przytulając usta do jego umięśnionego
ramienia. - Bałam się, że coś ci się stało.
- Nic mi się nie stało i nie stanie - zapewnił. Objął ją mocniej w pasie,
założył jej włosy za ucho, pogłaskał po policzku. - Spójrz na mnie. Mówię
ci, że nic mi się nie stało.
Odsunęła się troszeczkę, żeby spojrzeć mu w twarz, na której malowała
się troska i wyrzuty sumienia, lecz także zobaczyła coś jeszcze, co głęboko
ją poruszyło.
Pragnął jej. Widziała to w jego oczach, słyszała w głosie, czuła w
sposobie, w jaki jej dotykał. Na razie jeszcze się kontrolował, ale
pragnienie było wyrazne.
Ona też go pożądała, od tamtej pierwszej nocy, gdy pojawił się w zielonej
gęstwinie jej ogrodu jak jakiś starożytny wojownik torujący sobie drogę
przez zaczarowany gąszcz. Pragnęła go teraz, tu, z nagłą beztroską
odwagą, dzięki której przestała się przejmować tym, kim on tak naprawdę
jest i co stanie się pózniej.
191
Oblewało ich światło księżyca, łagodne i nie niosące w sobie żadnej
grozby. Noc śpiewała pragnieniem i ciepłą płodnością. Napierała na nich
swoją rzeczywistością, zachęcając do przeżywania słodkiej, naturalnej i
niewinnej rozkoszy.
Beltane.
- Laurel? - szepnął, a jej imię zabrzmiało bardziej jak nieśmiała prośba
niż pytanie.
Podniosła rękę i obrysowała palcami jego usta tak, jak o tym marzyła od
dawna. Przyłożyła kciuk do dołka w jego brodzie. Pasował doskonale,
jakby był wykonany z gliny, którą można modelować. Zuchwale
przejechała palcami w dół po szyi, aż do obojczyka i smoka skręconego na
jego ramieniu. Wciągnęła głęboki haust powietrza, odczuwając radość i
spełnienie, gdy zapamiętywała dotknięcie jego gładkiej skóry.
- Tak - powiedziała, jednocześnie prosząc i odpowiadając.
Na króciutką chwilę ich spojrzenia się spotkały. Widziała, jak oczy Aleka
ciemnieją, zmieniają się w stawy z nieruchomą wodą. Potem jego rzęsy
opadły w dół. Pochylił głowę i zażądał jej ust. Oddała mu je.
Jego wargi miały smak świeżości, były słodką zachętą i obietnicą. A Alec
był bezpieczeństwem, jakiego potrzebowała, ale także zagrożeniem,
jakiego pragnęła. Trzymał ją z szacunkiem, niepewnie, jakby doszedł na
skraj rozpaczy. Potem jego uścisk się zmienił, stał się odważniejszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]