[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ra najłatwiej mogła cię skrzywdzić.
- Więc się wycofałeś.
- Próbowałem... próbowałem nie pragnąć cię, ale nie
mogłem. Próbowałem cię nie dotykać, nie całować, ale
kiedy wyjechaliśmy na konną wycieczkę, byłem... -
uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do niej Å‚obuzersko, ale i trochÄ™ bezrad­
nie. - No cóż, widziałaś, jaki byłem
Przesunęła palcami po jego włosach.
- Tamtego dnia sprawiÅ‚eÅ›, że czuÅ‚am siÄ™ bardziej nor­
malna niż kiedykolwiek.
- ZrozumiaÅ‚em, że do tej pory jakby sÅ‚uchaÅ‚em gÅ‚o­
su mego ojca, nie własnego. A on powtarzał, że jesteś
zbyt naznaczona, zbyt odmienna. Wreszcie przestałem
słuchać. A tamtego dnia, w magicznym kręgu kamieni,
wszystkie moje zastrzeżenia nagle znikÅ‚y. ByÅ‚aÅ› po pro­
stu MirandÄ…. Twoje uÅ‚omnoÅ›ci staÅ‚y siÄ™ czymÅ› tak nor­
malnym jak niebieskie oczy czy ciemne włosy.
- I tego dnia właśnie generał cię odesłał.
- Mhm - wymruczał, ocierając się policzkiem o jej
dłoń. - Niech tego piekielnego drania diabli wezmą.
- Więc dlaczego po powrocie nic mi nie powiedziałeś?
- MyÅ›laÅ‚em, że wiesz. Boże, w Kendal tak mnie caÅ‚o­
wałaś, tak się we mnie wtapiałaś, że byłem pewien, iż
wiesz, co do ciebie czujÄ™.
Miranda wzniosła oczy ku niebu.
- Gadatliwy pan Pearce nagle nabiera wody w usta do-
290
kładnie wtedy, kiedy słowa nabierają znaczenia. Udało
ci się jedynie wykrztusić, że chcesz, abym wyjechała do
Kornwalii. A moje zjawienie się w Londynie... uważaj,
powtarzam twoje własne słowa:  nie dam sobie z tym
teraz rady". To potwierdziło moje najgorsze obawy.
- Do licha, Mirando, czy naprawdÄ™ myÅ›laÅ‚aÅ›, że od­
syÅ‚am ciÄ™ na zawsze i dlatego, iż siÄ™ ciebie wstydzÄ™? Po­
wiem ci coÅ›, moja panno, mężczyzni raczej nie... pod­
niecają się... widokiem kobiet, które budzą w nich litość.
Zamrugała kilkakrotnie.
- Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.
- A jeśli chodzi o Londyn, myślałem raczej o tym
przeklÄ™tym Å›lubie Kitty. PrzewróciÅ‚a caÅ‚y dom do gó­
ry nogami... a mój wuj wciąż jeszcze nie odzyskaÅ‚ zdro­
wia. Nie mogłem wszystkiego nadzorować i jeszcze
mieć czas dla ciebie.
Położyła dłoń na ustach.
- Morganie, czy ty dostajesz wynagrodzenie za tÄ™
opiekÄ™?
Wytrzeszczył oczy.
- JeÅ›li dobrze policzyÅ‚am, opiekujesz siÄ™ mnÄ…, Ronal­
dem, Phillipem, Kitty, wujem i ciotką. Pominęłam kogoś?
SpuÅ›ciÅ‚ oczy i odwróciÅ‚ wzrok, ale wokół ust wyraz­
nie pojawiły mu się zmarszczki uśmiechu.
- WiÄ™kszość chÅ‚opców zbiera szczeniaki albo trasz­
ki, jeÅ›li koniecznie chcÄ… mieć coÅ› pod opiekÄ…. A ty zbie­
rasz ludzi.
- PowiedziaÅ‚em ci, to już koniec. No, może z wyjÄ…t­
kiem Cyrusa. Reszta musi sobie radzić sama.
- A ja?
CofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok teatralnym gestem.
- Nie śmiałbym opiekować się panią od tej chwili,
291
panno Runyon. Oficjalnie jest pani wolna od mojej ku­
rateli.
Rozczochrała jego gładkie, miękkie włosy.
- Może ja się trochę tobą zaopiekuję?
- Chyba mógłbym się do tego przyzwyczaić. Mam
nadzieję, że teraz rozumiesz, iż wprawdzie wysłałem
cię do Kornwalii, lecz miałem zamiar natychmiast po
zakończeniu tej nieszczęsnej ceremonii ślubnej zjawić
się w Nasrannah, choć ostatnio mam wrażenie, że
mieszkam w powozie, ale chciałem...
-Co?
- %7łeby pani Southey zaniosła cię do tej pieczary,
o której opowiadaÅ‚aÅ›... jaskini Prospera... i miaÅ‚em... cze­
kać na ciebie... z podarkiem... jak niegdyś twoi rodzice...
- Och, Morganie, mówiłam ci już, nie potrzebuję od
ciebie żadnych darów.
- Tego podarku z pewnością pragniesz, Mirando.
W istocie jest to jedyne, co mogę ci ofiarować, nie mając
własnego domu, a jedynie karierę na rynku wydawniczym,
mało stabilną z powodu częstych nieobecności w firmie...
Prawie siÄ™ uÅ›miechaÅ‚, mówiÅ‚ jak lekko podchmielo­
ny, ale starał się zachować powagę.
Przycisnęła dłonie do jego twarzy.
- Jaki to dar, Morganie? - szepnęła.
- Moje serce, Mirando. Masz je od tak dawna, że naj­
wyższy czas, by stało się twoje również oficjalnie. - Ujął
jej ręce i odsunął je od twarzy. Drżał lekko. - Wyjdz za
mnie, panno Runyon z Nasrannah w Kornwalii.
Otwarła szeroko oczy, które natychmiast napełniły
się łzami. Osunęła się z fotela wprost w jego ramiona.
Chwycił ją, przytulił tak mocno, że zaczęła obawiać się
o swoje żebra.
292
Wreszcie odsunęła się. Chciała zadać jeszcze jedno
pytanie, ostatnie, na które jeszcze nie znała odpowiedzi.
- Ale dlaczego przed chwilÄ… osÅ‚upiaÅ‚eÅ›? Omal nie ze­
mdlałam, kiedy zobaczyłam te twoje puste oczy...
- Wczoraj wieczorem odwiedziłem Phillipa. Pokazał mi
twój list, który wycisnąłby łzy z kamiennego posągu. Phil-
lip powiedział mi, że w czasie rozmowy z tobą spytał, czy
to ja byÅ‚em czÅ‚owiekiem, który nauczyÅ‚ ciÄ™, czym jest mi­
Å‚ość. OdpowiedziaÅ‚aÅ›, że nie. Dla mnie to byÅ‚ cios, Miran­
do. Pół nocy spędziłem, próbując się z niego otrząsnąć.
- Trudno byÅ‚o mi wyjawić wszystko Phillipowi, je­
śli nie wyjawiłam tego tobie.
Dotknął czołem jej czoła.
- Wyjaw mi to teraz.
Spojrzała mu w oczy, tak bliskie, tak błyszczące
i mroczne zarazem. Tym razem wÅ‚aÅ›ciwe sÅ‚owa nasu­
nęły się same, tak łatwo i bez wysiłku. Zacytowała:
-  Jedynie z tobÄ… chcÄ™ żyć ze wszystkich ludzi. Na­
wet wyobrazić sobie nie mogę kogoś takiego jak ty!".
Delikatnie obrysował kciukiem kontur jej dolnej
wargi.
- Tak mówi córka Prospera.
- Zwróciłeś mi magię, Morganie. Dar moich rodziców,
a już myślałam, że go straciłam: dawanie ludziom tego,
czego najbardziej pragnÄ…. Wiem, czego ode mnie chcia­
łeś... abym się zbudziła, wyzdrowiała, żyła. Zrobiłam to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl