[ Pobierz całość w formacie PDF ]

paczkę z wypisanym ładnym charakterem pisma nazwiskiem Claire. To samo pismo co na paczce z
bransoletką, pomyślała Claire.
W środku znalazła nowiutką komórkę z odtwarzaczem MP3 i malutką klapką otwierającą klawiaturę
do pisania esemesów. Komórka była włączona i naładowana.
Na kartce były trzy słowa:  Na wszelki wypadek". Podpisała się, oczywiście, Amelie. Eve spojrzała na
komórkę i uniosła brwi. Claire szybko zmięła kartkę.
- Czyja chcę wiedzieć, co to jest? - spytał Shane.
- Chyba nie - powiedziała Eve. - Claire, małym dziewczynkom, które w Morganville przyjmują
słodycze od obcych, przytrafia się coś złego. Albo bardzo złego.
- To nie od nikogo obcego. A ja potrzebuję komórkę.
Zajęcia zupełnie nie przypominały tych, na które Claire uczęszczała do tej pory. Poczuła, że wreszcie
zaczęła studiować. Od pierwszych zajęć wykładowcy wydawali się bystrzy i zainteresowani tym, co
robią, miała wrażenie, że wreszcie ją dostrzegają. Co więcej, stawiali przed nią wyzwania. Nerwowo
odsiedziała zaawansowaną biochemię, zapisując potrzebne podręczniki, tak samo filozofię. Połowy z
tego, o czym mówiono na filozofii, nie rozumiała, ale brzmiało to o wiele ciekawiej niż usypiające
głosy wykładowców na jej dawnych zajęciach.
Zanim nadeszła pora przerwy na lunch, była podekscytowana... Wreszcie działo się coś fajnego. Z
radością zaczęła szukać używanych krążek, których potrzebowała, i jeszcze bardziej się ucieszyła,
kiedy odkryła, że jakimś cudem przyznano jej stypendium i może podręczniki opłacić z tego
rachunku. Dostała nawet kartę do bankomatu.
Kupiła sobie przy okazji nowy T-shirt z długimi rękawami I parę golarek - jednorazówek. I
jakiś szampon.
To aż przerażające, jak miło mieć trochę własnej kasy w kieszeni.
Koło trzeciej po południu zaczynała się już zastanawiać, czy powinna pójść do pracowni
Myrnina sama, ale postanowiła zaczekać. Nikt nie informował jej o zmianie planów, więc poszła się
pouczyć do Centrum Uniwersyteckiego, zanim ktoś po nią nie przyjedzie. Główna sala była
zatłoczona, a w rogu ktoś grał na gitarze - zebrał się tam spory tłumek oklaskujący kolejne utwory.
Gitarzysta był niezły - zagrał teraz jakiś klasyczny, trudny kawałek, a zaraz potem popularną piosenkę.
Claire rozkładała właśnie książki na stoliku, kiedy dobiegł ją znany utwór i aż weszła na krzesło,
chcąc coś zobaczyć nad głowami ludzi, którzy otaczali gitarzystę.
Tak jak podejrzewała, to był Michael. Siedział, ale dostrzegła jego głowę i ramiona. Podniósł
oczy, odszukał ją wzrokiem, skinął głową i znów skupił się na grze. Claire zeskoczyła, starła ślady
butów z drewnianego krzesła i usiadła. Zaczęła błyskawicznie myśleć. A więc Michael tu był. Po co?
Czy to przypadek? Czy może chodzi o coś innego?
Spróbowała skoncentrować się na właściwościach modulacji fal niskiej częstotliwości w
namagnetyzowanej plazmie. Szczerze mówiąc, temat był fascynujący. Fizyka gwiazd. Nie mogła się
doczekać zajęć w pracowni fizycznej... Lektura szła jej powoli, ale była ciekawa. To się łączyło z inną
kwestią z zakresu fizyki plazmy, która zwróciła jej uwagę, z jej kontrolowaniem i przesyłaniem. Może
to był tylko zbieg okoliczności, ale czuła, że kryje się w tym coś, co powinna zrozumieć. Coś, co się
wiązało z tym, co Myrnin powiedział jej o rekompozycji, która stanowiła kluczowy element alchemii.
Czy to możliwe, żeby między tymi dwiema sprawami zachodził jakiś związek?
Plazma to naładowane cząsteczki. Mogą być kontrolowane i da się na nie wpływać za pomocą
odpowiednio ukształtowanego pola magnetycznego. Plazma stanowiła stan pośredni między materią a
energią... Między jedną formą a drugą. Rekonstrukcja.
I nagle uderzyło ją, co musiał odkryć Myrnin. Przejścia. One musiały stanowić takie
odpowiednio ukształtowane pola magnetyczne utrzymujące cienką, elastyczną powłokę plazmy w
stanie równowagi. Ale jak udało mu się zrobić z nich przenośne portale? Bo przecież tym właśnie
musiały być, żeby zakrzywiać w taki sposób przestrzeń... I ta plazma to nie mogła być taka zwykła
plazma, prawda? Ale co, plazma o niskiej temperaturze? Czy coś takiego w ogóle istnieje?
Claire była tak tym pochłonięta, że nawet nie usłyszała szurnięcia krzesłem po przeciwnej
stronie stołu, kiedy ktoś tam siadł, póki czyjaś ręka nie chwyciła książki, którą miała przed sobą, i nie
odsunęła jej na bok.
- Cześć, Claire - powiedział Jason, porąbany brat Eve. Wyglądał blado i gnidowato; nie tak jak
bladzi są Goci, chorowicie blado. Anemicznie. Na szyi miał strupy po krostach, oczy
szeroko otwarte i poprzecinane czerwonymi żyłkami i sprawiał urażenie, jakby się naćpał. Naprawdę
porządnie naćpał. Poza tym chyba się nie kąpał ani nie zmieniał ubrań na czyste od kilku dni, a może
nawet tygodni; zalatywał brudem i zgnilizną. Uch. -Jak leci?
Nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Zacząć krzyczeć? Zamknęła książkę i wzięła ją do
ręki - podręcznik był dość ciężki i można by nim zadać niezły cios - i próbowała rozejrzeć się wkoło.
W Centrum było pełno ludzi. Oczywiście, większość otaczała Michaela, ale sporo osób chodziło po
sali, gadało, uczyło się. Ze swojego krzesła Claire widziała Eve za barem, z uśmiechem nalewającą
zaparzoną kawę.
Jakby Jason był niewidzialny. Nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
- Cześć - przywitała się. - Czego chcesz?
- Pokoju na świecie - odparł. - Aadna jesteś.
A ty zupełnie nie. Nie powiedziała tego, nie mogła. Po prostu czekała w milczeniu. Jestem tu
całkowicie bezpieczna. Dokoła jest mnóstwo ludzi, jest też Michael, jest Eve...
- Słyszałaś, co powiedziałem? - zapytał Jason. - Mówiłem, że jesteś ładna.
- Dziękuję. - W ustach jej zaschło. Była przerażona i nawet nie wiedziała, czego się boi, poza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl