[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedyś paliłem papierosy w podobnej cygarniczce i bardzo mi smakowały. Wszedłem
wlęc do sklepiku, aby kupłć dwie drewniane lufki .
Brzęknął dzwonek zawieszony nad drzwiami, Za oszklonym, niskim kontuarem
zobaczyłem otyłą kobietę w wyplamionym fartuchu.
Podała mi tekturowe pudełko, pełne drewnianych cygarniczek. Począłein w nich
grzebać, szukając najbardziej kształtnej i cienkiej.
- Czy pan od tych naukowców, co to przyjecihali do nas kopać w ziemi? - zapytała
ochrypłym, męskim głosem.
- Ja? Skądże, proszę pani - udałem bardzo oburzonego podobnym przypuszczeniem. -
Na ryby przyjechałem i zatrzymałem się nad Wisłą. Urlop mam - wyjaśniłem.
Wybrałem dwie cygarniczki. Pomyślałem, że rozmowa z tą kobietą może się okazać
bardzo pożyteczna. W sklepiku była skrzynka z piwem, poprosiłem o butelkę i szklankę.
Szklanka nie wydała mi się najpierwszej czystości. Nalałem jednak do niej piwa,
łyknąłem trochę i zapytałem:
- A co oni będą kopać?
- Kto? - zdziwiła się.
- No, ci naukowcy.
- Kto ich tam wie - wzruszyła ramionami. - Różnych rzeczy będą szukać. W ziemi
można znalezć różności.
Teraz ja wzruszyłem ramionami.
- Różności?..
- A tak - z powagą kiwnęła głową. - Przed wojną to u nas dziedzic hrabia Dunin
rozkopał żalniki * w lesie i dużo różnych rzeczy znalazł. Skarbów się dokopał. Potem to
wszystko porozkładał w swoich pokojach i gości spraszał, żeby oglądali. Stare garnki
wykopał, broń dawną, drogimi kamieniami wysadzaną, obrazy...
- Obrazy też wykopał? - zdumiałem się.
- Kto go tam wie, może i wykopał. Ale chyba nie wykopał, tylko miał po swoich
przodkach, hrabiach.
- Dobre piwo. Bardzo dobre - mlasnąłem językiem.
- A potem wszystkie te różności znów do ziemi poszły.
- Znów je zakopał?
- Właśnie, że zakopał. Front się zbliżał, a dziedzic Armii Czerwonej bał się jak ognia.
Niemcy mówili, że się obronią i Rosji tutaj nie wpuszczą. Dziedzic im wierzył i dopiero, jak
front był tuż, tuż, zmiarkował, że bieda, i postanowił uciekać. Ale Niemcy dali mu tylko jeden
samochód. Co można zabrać do takiego samochodu? %7łonę i dzieci. Więc wszystko, co miał
drogocennego, zakopał do ziemi.
- Fiuuu - gwłzdnąlem przez zęby. - Jeszcze o jedną butelkę piwa proszę. Dała mi
drugą butelkę. Powiedziałem:
- To są bajeczki dla grzecznych dzieci. Gdzle by tam kto zbiory zakopywał do ziemi.
Pewnie sprzedał i tyle.
- Kiedy, proszę pana, naprawdę zakopał.
- I co? Nie było nikogo takiego, kto by odnalazł kryjówkę?
- A wlaśnie, że nikt nie odnalazł. Całe miasto szukało i milicja, i wojsko. Nie znalezli.
Teraz tych naukowców przysłali, żeby rozpoczęli kopanie. Pewnie tych dziedzicowych rzeczy
będą szukać.
- Niech pani nłe wierzy w takie rzeczy. Tych dziedzicowych rzeiczy nikt nie szuka.
Dziedzic je pewnie ze sobą wywiózł.
Kobiecina aż wyszła zza kontuaru. Niska, okrągła, mimo upału okutana w chustkę,
wyglądała jak drewniana, odpustowa baba, w którą można włożyć sześć innych coraz
mniejszych bab.
- A przecież obrazy dziedzica odnalezli - rzekła.
- Bardzo dobre piwo - zauważyłem.
- Były w kościele. W podziemiach, tam gdzie są grobowce. Gajowy Gabryszczak
kryjówkę w kościele wskazał. On razem z dziedzicem wszystkie te rzeczy ukrywał.
- Więc jednak odnaleziono rzeczy dziedzica - powiedziałem.
- Ba. Właśnie, że nie. Tylko obrazy. Najpierw Gabryszczak przyszedł do milicji i
powiedział: Obrazy dziedzica są w podziemiach kościoła między starymi grobami . I
przyrzekł, że nazajutrz zaprowadzi milicję do kryjówki z innymi rzeczami dziedzica. Ale w
nocy do leśniczówki przyszedł Barabasz i więcej już nikt nie oglądał żywego Gabryszczaka.
Po trzech dniaeh Wisła wyrzuciła ciało Gabryszczaka na brzeg. Pobity był i poparzony, bo
pewnie Barabasz go smażył, żeby kryjówkę mu pokazał. Postawiłem pustą butelkę na
kontuarze.
- Ile płacę?
- Nie ciekawi pana ta historia? - zdziwiła się. Machnąłem ręką.
- Nie wierzę w takie historie. Barabasz? Go to za Barabasz?
- Nie słyszał pan o Barabaszu? Bandzior. Największy na okolicę bandzior. Z bandą
swoją rabował u nas w 1945 roku.
- No to pewnie Gabryszczak zdradził mu, gdzie jest kryjówka dziedzica, i Barabasz
wszystko sobie przywłaszczył.
Kobiecina złapała mnie za rękę. Pewnie jej się nudziło w tym sklepiku i rada była
pogadać.
- Nie, nie, proszę pana. Nie zabrał. Nie zdążył zabrać. Nie minęły dwa dni, a milicja
dopadła bandę Barabasza na wyspie wiślanej i otoczyła ich. Panie, jaką tu walkę stoczono.
Prawdziwą wojnę, proszę pana. Bandyci się nie chcieli poddać, zginęli prawie wszyscy razem
z Barabaszem. Tylko dwóch żywcem złapała milicja, a potem ich sądzili i skazałi na karę
śmierci. Barabasz tajemnicę kryjówki do grobu za brał. Kryjówka jest, a drogi do niej nikt nie
zna.
- Ile płacę? - spytałem zniecierpliwiony.
- Dziesłęć złotych - burknęła sklepikarka. Zła się zrobłła, że nie chciałem do końca
wysluchać historii o Barabaszu.
- Do widzenia - rzekłem.
Nie raczyła mi odpowiedzieć. Brzęknął znów dzwo-nek nad drzwiami. Wyszedłem na
ulicę.
W drodze powrotnej do obozu wstąpiłem do piekarni i kupiłem bochenek świeżego
chleba. Namiot zastałem w największym porządku, zamknięty na kłódeczkę, a choć pora była [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Kiedyś paliłem papierosy w podobnej cygarniczce i bardzo mi smakowały. Wszedłem
wlęc do sklepiku, aby kupłć dwie drewniane lufki .
Brzęknął dzwonek zawieszony nad drzwiami, Za oszklonym, niskim kontuarem
zobaczyłem otyłą kobietę w wyplamionym fartuchu.
Podała mi tekturowe pudełko, pełne drewnianych cygarniczek. Począłein w nich
grzebać, szukając najbardziej kształtnej i cienkiej.
- Czy pan od tych naukowców, co to przyjecihali do nas kopać w ziemi? - zapytała
ochrypłym, męskim głosem.
- Ja? Skądże, proszę pani - udałem bardzo oburzonego podobnym przypuszczeniem. -
Na ryby przyjechałem i zatrzymałem się nad Wisłą. Urlop mam - wyjaśniłem.
Wybrałem dwie cygarniczki. Pomyślałem, że rozmowa z tą kobietą może się okazać
bardzo pożyteczna. W sklepiku była skrzynka z piwem, poprosiłem o butelkę i szklankę.
Szklanka nie wydała mi się najpierwszej czystości. Nalałem jednak do niej piwa,
łyknąłem trochę i zapytałem:
- A co oni będą kopać?
- Kto? - zdziwiła się.
- No, ci naukowcy.
- Kto ich tam wie - wzruszyła ramionami. - Różnych rzeczy będą szukać. W ziemi
można znalezć różności.
Teraz ja wzruszyłem ramionami.
- Różności?..
- A tak - z powagą kiwnęła głową. - Przed wojną to u nas dziedzic hrabia Dunin
rozkopał żalniki * w lesie i dużo różnych rzeczy znalazł. Skarbów się dokopał. Potem to
wszystko porozkładał w swoich pokojach i gości spraszał, żeby oglądali. Stare garnki
wykopał, broń dawną, drogimi kamieniami wysadzaną, obrazy...
- Obrazy też wykopał? - zdumiałem się.
- Kto go tam wie, może i wykopał. Ale chyba nie wykopał, tylko miał po swoich
przodkach, hrabiach.
- Dobre piwo. Bardzo dobre - mlasnąłem językiem.
- A potem wszystkie te różności znów do ziemi poszły.
- Znów je zakopał?
- Właśnie, że zakopał. Front się zbliżał, a dziedzic Armii Czerwonej bał się jak ognia.
Niemcy mówili, że się obronią i Rosji tutaj nie wpuszczą. Dziedzic im wierzył i dopiero, jak
front był tuż, tuż, zmiarkował, że bieda, i postanowił uciekać. Ale Niemcy dali mu tylko jeden
samochód. Co można zabrać do takiego samochodu? %7łonę i dzieci. Więc wszystko, co miał
drogocennego, zakopał do ziemi.
- Fiuuu - gwłzdnąlem przez zęby. - Jeszcze o jedną butelkę piwa proszę. Dała mi
drugą butelkę. Powiedziałem:
- To są bajeczki dla grzecznych dzieci. Gdzle by tam kto zbiory zakopywał do ziemi.
Pewnie sprzedał i tyle.
- Kiedy, proszę pana, naprawdę zakopał.
- I co? Nie było nikogo takiego, kto by odnalazł kryjówkę?
- A wlaśnie, że nikt nie odnalazł. Całe miasto szukało i milicja, i wojsko. Nie znalezli.
Teraz tych naukowców przysłali, żeby rozpoczęli kopanie. Pewnie tych dziedzicowych rzeczy
będą szukać.
- Niech pani nłe wierzy w takie rzeczy. Tych dziedzicowych rzeiczy nikt nie szuka.
Dziedzic je pewnie ze sobą wywiózł.
Kobiecina aż wyszła zza kontuaru. Niska, okrągła, mimo upału okutana w chustkę,
wyglądała jak drewniana, odpustowa baba, w którą można włożyć sześć innych coraz
mniejszych bab.
- A przecież obrazy dziedzica odnalezli - rzekła.
- Bardzo dobre piwo - zauważyłem.
- Były w kościele. W podziemiach, tam gdzie są grobowce. Gajowy Gabryszczak
kryjówkę w kościele wskazał. On razem z dziedzicem wszystkie te rzeczy ukrywał.
- Więc jednak odnaleziono rzeczy dziedzica - powiedziałem.
- Ba. Właśnie, że nie. Tylko obrazy. Najpierw Gabryszczak przyszedł do milicji i
powiedział: Obrazy dziedzica są w podziemiach kościoła między starymi grobami . I
przyrzekł, że nazajutrz zaprowadzi milicję do kryjówki z innymi rzeczami dziedzica. Ale w
nocy do leśniczówki przyszedł Barabasz i więcej już nikt nie oglądał żywego Gabryszczaka.
Po trzech dniaeh Wisła wyrzuciła ciało Gabryszczaka na brzeg. Pobity był i poparzony, bo
pewnie Barabasz go smażył, żeby kryjówkę mu pokazał. Postawiłem pustą butelkę na
kontuarze.
- Ile płacę?
- Nie ciekawi pana ta historia? - zdziwiła się. Machnąłem ręką.
- Nie wierzę w takie historie. Barabasz? Go to za Barabasz?
- Nie słyszał pan o Barabaszu? Bandzior. Największy na okolicę bandzior. Z bandą
swoją rabował u nas w 1945 roku.
- No to pewnie Gabryszczak zdradził mu, gdzie jest kryjówka dziedzica, i Barabasz
wszystko sobie przywłaszczył.
Kobiecina złapała mnie za rękę. Pewnie jej się nudziło w tym sklepiku i rada była
pogadać.
- Nie, nie, proszę pana. Nie zabrał. Nie zdążył zabrać. Nie minęły dwa dni, a milicja
dopadła bandę Barabasza na wyspie wiślanej i otoczyła ich. Panie, jaką tu walkę stoczono.
Prawdziwą wojnę, proszę pana. Bandyci się nie chcieli poddać, zginęli prawie wszyscy razem
z Barabaszem. Tylko dwóch żywcem złapała milicja, a potem ich sądzili i skazałi na karę
śmierci. Barabasz tajemnicę kryjówki do grobu za brał. Kryjówka jest, a drogi do niej nikt nie
zna.
- Ile płacę? - spytałem zniecierpliwiony.
- Dziesłęć złotych - burknęła sklepikarka. Zła się zrobłła, że nie chciałem do końca
wysluchać historii o Barabaszu.
- Do widzenia - rzekłem.
Nie raczyła mi odpowiedzieć. Brzęknął znów dzwo-nek nad drzwiami. Wyszedłem na
ulicę.
W drodze powrotnej do obozu wstąpiłem do piekarni i kupiłem bochenek świeżego
chleba. Namiot zastałem w największym porządku, zamknięty na kłódeczkę, a choć pora była [ Pobierz całość w formacie PDF ]