[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na lekcję pływania dla matek z małymi dziećmi, a Rebekę na obiecaną pierwszą lekcję jazdy
konnej. Prosiła mnie o to od wieków, ale Mike krzywił się, że to niebezpieczne i strasznie
kosztowne. Muszę znalezć na to czas w trakcie weekendów, bo nie mogę już obarczać Claire
większą ilością obsługiwania zajęć pozaszkolnych - już teraz musi czekać z Tomem przez
godzinę, kiedy Rebeka chodzi na kółko baletowe, a w środy jest zbiórka zuchów, która
kończy się o siódmej, w porze, gdy Tom powinien już się kąpać. Prośba, aby jezdziła jeszcze
z Rebeką pięć mil na jazdę konną, mogłaby przepełnić czarę. Więc będzie to kolejna rzecz,
którą musimy upchnąć podczas weekendu, czy się to Mike owi podoba, czy nie.
Wczoraj po południu poszłam z dziećmi na cudowny, długi, wietrzny spacer polami
nad naszym domem. Wiosenne kwiaty kwitły w wielkiej obfitości, krzaki były pełne bazi,
które zawsze przypominają mi o latach w szkole podstawowej, kiedy nosiłam je do klasy i
stawiałam na oknie. Znalazłyśmy staw, w którym były kijanki i Rebeka uparła się, żeby
wrócić do domu i przynieść słoik po dżemie. Obwiązałam go pod pokrywką kawałkiem
sznurka, dość niewprawnie, i Rebeka, wymachując nim, pobiegła przez łąki. Szłam za nią,
lekko dysząc, z Tomem w nosidełku na plecach, który wyciągnął rączki na powiew ostrego,
tnącego wiatru. Piszczał z zachwytu i chwytał mnie za włosy, jakby chciał się upewnić, że nie
zniknę. Psy wybiegły daleko naprzód, ciesząc się z długiego spaceru - nie sądzę, aby Claire
brała je zbyt daleko, bo Tom już swoje waży, a z wózkiem można chodzić tylko na nudną
przechadzkę nad kanałem, gdzie jest odpowiednia nawierzchnia. Poza tym Turtle potrafi
nagle czymś się podniecić i ni stąd, ni zowąd pociągnąć cię za sobą z całej siły, co sprawia, że
spacery z nim są dość ryzykowne.
Nad stawem Rebeka pochyliła się zafascynowana, obserwując maleńkie, śmigające
przy brzegu, czarne kształty.
- Włóż delikatnie słoik - powiedziałam, a kiedy go zanurzyła, do słoika wleciało na
moje oko parę setek kijanek (Czy wszystkie wyrosną na żaby? Gdzie się podzieją?), mnóstwo
zielonej zawiesistej wody i trochę mułu. Rozkosznie. Wyjęłam Toma z nosidełka i trzymając
go mocno przy sobie, przyklękłam obok Rebeki. Podniosła na mnie rozpromienioną buzię.
- Popatrz, mamusiu! - Była wniebowzięta. - gdzie je damy?
- Mamy taką jedną starą miskę. Ale musimy włożyć do niej kamień, żeby mogły
wyskoczyć, jak wyrosną na małe żabki.
- Małe żabki, małe żabki! - Rebeka zaczęła skakać w koło z radości.
- Spokojnie! - roześmiałam się. - Jeszcze je wylejesz. Chcesz, żebym je zaniosła do
domu?
- Nie. Sama je zaniosę.
W drodze powrotnej szła bardzo ostrożnie, trzymając słoik napiętymi,
skoncentrowanymi paluszkami. W domu znalazłyśmy miskę i napełniłyśmy ją wodą z kranu
(Jestem pewna, że trochę fluoru im nie zaszkodzi - zaoszczędzą na dentyście), a pózniej
wlałyśmy zawartość słoika. Postawiłyśmy miskę na szerokim parapecie okna pokoju
gospodarczego i resztę popołudnia Rebeka spędziła, stojąc na krześle i wpatrując się
zafascynowana w ruchliwe, czarne żyjątka. Chyba ręka, która od czasu do czasu zanurzała
się, żeby je pogłaskać, nie powinna zostawić nieodwracalnych szkód w ich psychice, ale
musiałam powiedzieć Rebece, że wyjmowanie ich z wody, żeby je popieścić na dłoni, może
nie być dokładnie tym, co lubią najbardziej.
O zachodzie słońca było jeszcze całkiem ciepło, więc wzięłam świeżo wykąpanego
Toma do ogrodu na starą huśtawkę. Rebeka, też już po kąpieli, siedziała owinięta kołdrą
przed telewizorem, w kuchni czekała na Mike a wykwintna kolacja, butelka wina grzała się
przy piecyku i choć raz czułam, że mam życie mniej lub bardziej pod kontrolą. Dom był jako
tako wysprzątany, psy nakarmione, i nie musiałam jechać jutro rano do pracy.
Tom przysunął twarz do mojej twarzy, kiedy huśtaliśmy się łagodnie w zapadającym
zmierzchu.
- Ma...ma - powiedział, podnosząc na mnie oczy.
- Pocałuj mnie - poprosiłam, a on komicznie ściągnął usta i przycisnął do mojego
policzka. - Kocham cię - szepnęłam i przytuliłam go, czując, że wypełnia mnie błogi spokój i
szczęście.
Niedziela, l 0 maja
Dom lśni czystością, dzieci mają wypucowane policzki i starannie obcięte paznokcie,
a moja bielizniarka jest pełna równych stosików wypranych serwetek i poszewek. Moja matka
przeszła przez nasz dom jak starszy sierżant na inspekcji. Wyjechałam po nią na dworzec z
dziećmi wciśniętymi w najlepsze ubranka, umytymi i uczesanymi, a nawet ubranymi w
jednakowe skarpetki do pary.
- Kochanie! - wykrzyknęła matka, obejmując mnie czułym uściskiem i obłokiem
wytwornych perfum.
Ubrana była jakby się wybierała na garden-party u Królowej - w sukienkę w krateczkę
i taki sam żakiet, i w eleganckie buty na wysokich obcasach, a na głowie miała kuloodporną
trwałą (co poniedziałek czesze się u fryzjera i nigdy sama nie myje głowy).
- Co powie mój mały aniołeczek?
Tom wkulił się we mnie, skonfundowany tym zatrważającym zjawiskiem, które się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
na lekcję pływania dla matek z małymi dziećmi, a Rebekę na obiecaną pierwszą lekcję jazdy
konnej. Prosiła mnie o to od wieków, ale Mike krzywił się, że to niebezpieczne i strasznie
kosztowne. Muszę znalezć na to czas w trakcie weekendów, bo nie mogę już obarczać Claire
większą ilością obsługiwania zajęć pozaszkolnych - już teraz musi czekać z Tomem przez
godzinę, kiedy Rebeka chodzi na kółko baletowe, a w środy jest zbiórka zuchów, która
kończy się o siódmej, w porze, gdy Tom powinien już się kąpać. Prośba, aby jezdziła jeszcze
z Rebeką pięć mil na jazdę konną, mogłaby przepełnić czarę. Więc będzie to kolejna rzecz,
którą musimy upchnąć podczas weekendu, czy się to Mike owi podoba, czy nie.
Wczoraj po południu poszłam z dziećmi na cudowny, długi, wietrzny spacer polami
nad naszym domem. Wiosenne kwiaty kwitły w wielkiej obfitości, krzaki były pełne bazi,
które zawsze przypominają mi o latach w szkole podstawowej, kiedy nosiłam je do klasy i
stawiałam na oknie. Znalazłyśmy staw, w którym były kijanki i Rebeka uparła się, żeby
wrócić do domu i przynieść słoik po dżemie. Obwiązałam go pod pokrywką kawałkiem
sznurka, dość niewprawnie, i Rebeka, wymachując nim, pobiegła przez łąki. Szłam za nią,
lekko dysząc, z Tomem w nosidełku na plecach, który wyciągnął rączki na powiew ostrego,
tnącego wiatru. Piszczał z zachwytu i chwytał mnie za włosy, jakby chciał się upewnić, że nie
zniknę. Psy wybiegły daleko naprzód, ciesząc się z długiego spaceru - nie sądzę, aby Claire
brała je zbyt daleko, bo Tom już swoje waży, a z wózkiem można chodzić tylko na nudną
przechadzkę nad kanałem, gdzie jest odpowiednia nawierzchnia. Poza tym Turtle potrafi
nagle czymś się podniecić i ni stąd, ni zowąd pociągnąć cię za sobą z całej siły, co sprawia, że
spacery z nim są dość ryzykowne.
Nad stawem Rebeka pochyliła się zafascynowana, obserwując maleńkie, śmigające
przy brzegu, czarne kształty.
- Włóż delikatnie słoik - powiedziałam, a kiedy go zanurzyła, do słoika wleciało na
moje oko parę setek kijanek (Czy wszystkie wyrosną na żaby? Gdzie się podzieją?), mnóstwo
zielonej zawiesistej wody i trochę mułu. Rozkosznie. Wyjęłam Toma z nosidełka i trzymając
go mocno przy sobie, przyklękłam obok Rebeki. Podniosła na mnie rozpromienioną buzię.
- Popatrz, mamusiu! - Była wniebowzięta. - gdzie je damy?
- Mamy taką jedną starą miskę. Ale musimy włożyć do niej kamień, żeby mogły
wyskoczyć, jak wyrosną na małe żabki.
- Małe żabki, małe żabki! - Rebeka zaczęła skakać w koło z radości.
- Spokojnie! - roześmiałam się. - Jeszcze je wylejesz. Chcesz, żebym je zaniosła do
domu?
- Nie. Sama je zaniosę.
W drodze powrotnej szła bardzo ostrożnie, trzymając słoik napiętymi,
skoncentrowanymi paluszkami. W domu znalazłyśmy miskę i napełniłyśmy ją wodą z kranu
(Jestem pewna, że trochę fluoru im nie zaszkodzi - zaoszczędzą na dentyście), a pózniej
wlałyśmy zawartość słoika. Postawiłyśmy miskę na szerokim parapecie okna pokoju
gospodarczego i resztę popołudnia Rebeka spędziła, stojąc na krześle i wpatrując się
zafascynowana w ruchliwe, czarne żyjątka. Chyba ręka, która od czasu do czasu zanurzała
się, żeby je pogłaskać, nie powinna zostawić nieodwracalnych szkód w ich psychice, ale
musiałam powiedzieć Rebece, że wyjmowanie ich z wody, żeby je popieścić na dłoni, może
nie być dokładnie tym, co lubią najbardziej.
O zachodzie słońca było jeszcze całkiem ciepło, więc wzięłam świeżo wykąpanego
Toma do ogrodu na starą huśtawkę. Rebeka, też już po kąpieli, siedziała owinięta kołdrą
przed telewizorem, w kuchni czekała na Mike a wykwintna kolacja, butelka wina grzała się
przy piecyku i choć raz czułam, że mam życie mniej lub bardziej pod kontrolą. Dom był jako
tako wysprzątany, psy nakarmione, i nie musiałam jechać jutro rano do pracy.
Tom przysunął twarz do mojej twarzy, kiedy huśtaliśmy się łagodnie w zapadającym
zmierzchu.
- Ma...ma - powiedział, podnosząc na mnie oczy.
- Pocałuj mnie - poprosiłam, a on komicznie ściągnął usta i przycisnął do mojego
policzka. - Kocham cię - szepnęłam i przytuliłam go, czując, że wypełnia mnie błogi spokój i
szczęście.
Niedziela, l 0 maja
Dom lśni czystością, dzieci mają wypucowane policzki i starannie obcięte paznokcie,
a moja bielizniarka jest pełna równych stosików wypranych serwetek i poszewek. Moja matka
przeszła przez nasz dom jak starszy sierżant na inspekcji. Wyjechałam po nią na dworzec z
dziećmi wciśniętymi w najlepsze ubranka, umytymi i uczesanymi, a nawet ubranymi w
jednakowe skarpetki do pary.
- Kochanie! - wykrzyknęła matka, obejmując mnie czułym uściskiem i obłokiem
wytwornych perfum.
Ubrana była jakby się wybierała na garden-party u Królowej - w sukienkę w krateczkę
i taki sam żakiet, i w eleganckie buty na wysokich obcasach, a na głowie miała kuloodporną
trwałą (co poniedziałek czesze się u fryzjera i nigdy sama nie myje głowy).
- Co powie mój mały aniołeczek?
Tom wkulił się we mnie, skonfundowany tym zatrważającym zjawiskiem, które się [ Pobierz całość w formacie PDF ]