[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nimi talerze, obrzucała młodą kobietę badawczym wzrokiem swych błękitnych oczu.
- Wszystko jest przygotowane; deser w piecyku - powiedziała po chwili. Poszła po płaszcz
i sprawnym ruchem zało\yła go na korpulentne ciało.
- Proszę zostawić naczynia na stole, panno Abby, posprzątam je rano - skinęła srebrną
głową, mrugnęła do Abby, uśmiechnęła się figlarnie do McCalluma i wyśliznęła przez
drzwi jak olbrzymia wró\ka.
Zostali sami. Niepokój Abby zdawał się sprawiać, \e humor McCalluma jeszcze bardziej
się pogarszał.
- Na litość boską, czy ty wreszcie przestaniesz łazić i usiądziesz? - spytał podniesionym
głosem, zajmując miejsce u szczytu stołu.
- Tak, proszę pana - odpowiedziała z nadzieją, \e to polepszy mu humor.
- Nie mów do mnie  proszę pana".
- Dobrze, proszę pana.
- Abby!
Sięgnęła po fili\ankę kawy i uniosła ją dr\ącą ręką, Ten dzień był ju\ i tak niełatwy, a w
tej chwili stawał się nie do zniesienia. Wzięła głęboki oddech i pociągnęła łyk gorącej,
czarnej kawy.
- Ona wie? - spytała cicho.
- McDougal? - spytał mrukliwie. - Tak, wie. Mój Bo\e, nie mogłabyś jej powiedzieć?
Wszystkie te spojrzenia, mrugnięcia, uśmiechy... jest przekonana, \e zakochałem się w
tobie po uszy.
- Biedna, zabłąkana dusza - powiedziała najpowa\niejszym tonem na jaki było ją stać.
Spojrzał na nią ponad miską pełną tłuczonych ziemniaków.
- Przysuń mi ziemniaki - mruknął.
- Przecie\ ju\ jadłeś ziemniaki - zwróciła mu uwagę
- To przysuń mi zrazy.
Przysunęła mu zrazy, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Zjadła resztę posiłku w
milczeniu, błyskawicznie tracąc humor, gdy spojrzała na jego milczącą, szeroką twarz.
Nie miał najmniejszego zamiaru starać się umilić jej obiad, to było ewidentne. Nie
cierpiał jej towarzystwa. Jej obecność będzie go kosztować utratę prywatności, \ycia
uczuciowego, niezale\ności do tej pory niczym nie ograniczonej. Nie przypuszczała, \e
ten wybieg będzie miał a\ takie konsekwencje. Zastanawiała się, czy wtedy, gdv składał
jej tę uprzejmą ofertę, brał pod uwagę skutki tego przedsięwzięcia. Nie było w stylu
McCalluma robienie czegokolwiek pod wpływem impulsu, bez gruntowgo przemyślenia.
Liczył się zwykle z najdrobniejszymi detalami i to uczyniło zeń wyśmienitego prawnika.
 Jeszcze wszystko mo\emy cofnąć - powiedziała, gdy podała na stół pachnące,
wiśniowe babeczki przygotowane przez panią McDougal.
Wolnym ruchem odło\yła widelec. Poczuła dreszcz, wiedziała, \e wreszcie zrobiła ruch,
na który czekał. Jego oczy zalśniły jak metalowe ostrza.
 Czy nie jest na to trochę za pózno?  spytał szorstko. - Kości zostały rzucone. Vinnie
wcią\ łka przez telefon, Nick robi błyskotliwe uwagi, pani McDougal wzdycha jak
kupidyn w dzień św. Walentego... Mój Bo\e, gdybym miał pojęcie, na co się decyduję...
 W tej chwili wychodzę - rzekła Abby uspokajająco.  Sama zadzwonię do panny
Nicholas i do Nicka. Wszystko się dobrze skończy - odło\yła serwetkę i wstała od stołu.
Poczuła nawet ulgę. Sposób, w jaki się zachowywał, był okropny, chyba nawet
spotkawszy się twarzą w twarz z Robertem Daltonem nie byłaby tak spięta.
Otwierała górną szufladę, aby wyjąć z niej ledwo co umieszczoną tam bieliznę, gdy
McCallum stanął drzwiach.
 Abby... zaczął z wahaniem.
- Wszystko w porządku, naprawdę - zapewniła go - Prawdopodobnie to najlepsze
wyjście. Znajdę sobie pracę przez jakąś agencję i poproszę o przeniesienie na drugi
koniec Ameryki...
- Aamiesz mi serce - mruknął.
Spojrzała na niego.
- Dbasz o to jak o zeszłoroczny śnieg - burknęła.
- To zale\y, czy załatwiłaś ju\ całą korespondencję którą ci zleciłem - odparł rzeczowo.
Miała ochotę czymś w niego rzucić. Tylko \e nie była pewna, czy on się jej odwzajemni
tym samym.
- Uspokój się, Abby - zachichotał.
Ze złością odrzuciła do tyłu swoje długie włosy.
- Uspokój się? Jak mogę się uspokoić? Czuję się tu tak mile widziana jak epidemia
tyfusu. Zdaję sobie sprawę, \e stoję ci na drodze; przykro mi, ale to był twój pomysł, nie
mój.
- Wiem - wszedł do pokoju i wyjął jej z rąk bluzkę którą trzymała. Rzucił ją lekko na
wierzch szuflady i złapał Abby za ramiona.  śyłem sam przez większość mojego \ycia 
powiedział spokojnie. - Dopasowanie się do drugiej osoby nigdy nie jest łatwe. Mogłabyś
o tym pamiętać, byłaś przecie\ mę\atką.
- Nigdy nie musiałam dopasowywać się do Gene'a - odparła gorzko. - Nigdy nie było go
w domu.
- Inne kobiety? - przerwał.
- Tak. Inne kobiety.
Zacisnął palce na jej ramionach; potem zwolnił uścisk i odsunął się.
- Chodz, napijemy się kawy. Potem będzie ci trzeba nieco rozrywki. Ja muszę załatwić
kilka telefonów.
- Nie oczekuję \adnych rozrywek - burknęła, gdy wrócili do jadalni. - Ja równie\
przyzwyczaiłam się do samotności. Wieczorami pracuję nad rękopisem.
 Tym z mę\czyzną o okrutnych ustach i mądrych, cierpliwych dłoniach? - spytał z
uśmiechem.
Nienawidziła tych rumieńców, które pojawiały się na policzkach w takich chwilach.
 A fe, panie mecenasie - burknęła. - Pewnego dnia sprzedam tę ksią\kę; zobaczymy, kto
się wtedy będzie śmiał.
Zachichotał.
 Mam nadzieję, \e umiesz pisać przy muzyce. Rzadko kiedy oglądam w telewizji
cokolwiek poza wieczornymi wiadomościami.
 Ja równie\ - przyznała. Spojrzała na niego nerwo. - Ale w tym tygodniu jest program, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl