[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzwięki podobne do charkotu zarzynanego koguta.  Jedyne, co mogę zrobić, to grać.
Wyciągnął z zanadrza flet i zagrał żałośnie i cienko.
* * *
Ranek zastał ich ledwie żywych. Wyczerpani i zziębnięci wydawali już tylko słabe
pomruki czepiając się omdlewającymi rękami krat. W uszach mieli szum. Przed oczyma
latały im czarne i białe płaty.
Nie zauważyli nawet, że zjawił się zaspany dozorca i nie rozglądając się, nieopatrz-
nie otworzył drzwiczki. Dopiero grozny ryk zbliżających się zwierząt dotarł do świado-
193
mości uwięzionych mężczyzn. Podnieśli głowy i ujrzeli, że z przystawionej do korytarza
żelaznej klatki wybiegają lwy. Przerażeni zaczęli czepiać się krat i chrypiąc rozpaczli-
wie, wzywać pomocy. Ale z ich ust nie wydobywały się już słyszalne dzwięki. Nim
się służba ZOO zorientowała, lwy wtargnęły do klatki odcinając nieszczęśliwcom dro-
gę. Otworzono natychmiast drzwiczki z drugiej strony, ale ledwie osłabieni mężczyzni
zdołali się dzwignąć na nogi, lwy rzuciły się do nich. Nastąpiło pięć sekund straszliwego
napięcia.
Dozorcy zastygli z przerażenia  nie ma już dla nieszczęśliwców ratunku. Szczę-
ściem lwy były świeżo po śniadaniu i zaczęły obojętnie przeskakiwać leżących, pędząc
do wybiegu. Zdawało się już, że wszystkie miną ich spokojnie. Lecz oto czwarty, stary
lew, Mambo, zwietrzył zapach ludzkiego ciała i zatrzymał się tuż przy wejściu jakby się
namyślając, jak ma postąpić wobec takiego nieoczekiwanego mięsa w klatce.
Wreszcie wydał słaby pomruk i potrząsnął grzywą. Na ten głos odwróciła się lwica
Brygida, która już była po drugiej stronie korytarza, i zaczęła węszyć.
 Boże. . . to już po nas  szepnął Alek.
 Udawajmy padlinę  syknął pan Cedur przypłaszczony do ziemi.
194
Przypomniało mu się, że gdzieś kiedyś czytał o jednym podróżniku, który napo-
tkawszy niedzwiedzia udał trupa. Niedzwiedz obwąchał go i poszedł dalej.
Przywarli więc obaj możliwie płasko do ziemi i wstrzymali oddech. Pan Cedur li-
czył sekundy i myślał, że musi wyglądać bardzo nieestetycznie  brudny i wymięty,
a w dodatku rozpłaszczony na ziemi jak żaba. Czyż w takiej pozie będzie musiał umrzeć
najelegantszy spośród muzyków Warszawy? Zrobiło mu się smutno i gorzko na duszy.
Zawsze wyobrażał sobie, że umrze na deskach sceny operowej wśród blasku świateł,
rzucanych kwiatów i entuzjastycznych okrzyków publiczności. Umrze grając rolę Or-
lando Furioso.
Nagle zauważył, że Alek otwiera sprężynowy nóż.
 Co pan robi?  syknął.
 Będę się bronił nożem jak Tarzan  powiedział sportowiec.  Jak kurier carski,
który zadzgał niedzwiedzia. Drogo sprzedam moje życie.
 Dziękuję ci, giovinezza mia. Sprzedasz: swoje życie, a przy sposobności moje.
Dziękuję ci za dobre chęci, ale nie mam zamiaru oddać ci mojej duszy w komis. Jesteś
zbyt nędznym kupcem, mój drogi. A teraz proszę cię łaskawie, schowaj ten scyzoryk.
195
 Widzę, że pan nagle odzyskał humor.
 Zawsze w najtrudniejszych chwilach mojego życia byłem wesoły, amico mio. To
praktykowali także niektórzy wisielcy, stąd powiedzenie  wisielczy humor. Myślę, że
perspektywa rozkosznej śmierci w pazurach tych płowych kotków tym bardziej może
napełnić człowieka wesołością.
* * *
Wiadomość, że w ogrodzie zoologicznym, w klatce z lwami, uwięzionych jest
dwóch młodych ludzi, już się przedostała na miasto i zewsząd spieszyły tłumy pod-
nieconych sensacją gapiów oglądać mrożące krew w żyłach widowisko.
Biegiem od strony mostu Zląskiego wpadły dwie wycieczki: chłopów z Biłgoraja
i urzędników z Nowego Sącza. Zjawili się także strażacy z motopompą i chcieli odpę-
dzić lwy wodą, lecz dyrektor ZOO stanowczo sprzeciwił się temu w obawie, by zabieg
nie rozdrażnił zwierząt. Na końcu zjawiła się milicja.
Tylko państwo Piegusowie zmożeni wieloma bezsennymi nocami spali pogrążeni
w głębokim śnie i o niczym nie wiedzieli. Spali długo, bo tego dnia była niedziela i pan
196
Piegus nie szedł do pracy. I to było ich szczęście. Gdyby bowiem jak zwykle o tej porze
nastawili radio, usłyszeliby raz po raz nadawany komunikat radiowy:
 Uwaga! Uwaga! Dzisiaj o godzinie szóstej rano zdarzył się tragicz-
ny wypadek w ZOO. W czasie wpuszczania lwów na wybieg zauważono,
w korytarzu łączącym, dwóch na pół przytomnych osobników. Podejrzewa
się, że są to osobnicy pijani, którzy jakimś sposobem przeniknęli do klatki.
Jedynie faktowi, że lwy były świeżo po posiłku, należy przypisać pomyśl-
ną okoliczność, iż obaj nieszczęśliwcy nie zostali natychmiast pożarci. Lwy
jednakże odmówiły przejścia do wybiegu i. . . czuwają nad swymi ofiarami.
Zachodzi obawa, że gdy strawią pierwsze śniadanie i poczują głód, rzucą
się natychmiast na obu mężczyzn. Wszelkie próby wywabienia lwów z kory-
tarza łączącego zawiodły. Wezwana milicja chciała natychmiast zastrzelić
zwierzęta, spotkało się to jednak ze stanowczym protestem wybitnych zoolo-
gów i znawców lwów, którzy stwierdzili, że postrzelone lwy staną się jeszcze
bardziej niebezpieczne i mogą w przedśmiertnym chwycie rozszarpać swoje
197 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl