[ Pobierz całość w formacie PDF ]

werandy
ostro krzyknaÅ‚ na żonÄ™: - ZÅ‚ażę z rowera, jeœ ć chcÄ™, cholera! Molly
lubiła ten
rubaszny okrzyk męża - Swiadectwo wielkiego przywiazania do jej
kulinarnej
sztuki. Zawsze w odpowiedzi wszystkie pokrywki szły w górę. Harry był
surowym
sÄ™dzia. Apetyt miaÅ‚ zawsze i po ciężkiej pracy lubiÅ‚ dobrze zjeœ ć. - Jak
każdy
chłop - twierdziła Molly - któremu do serca można trafić tylko przez
żoładek.
Tym razem Harry poczuÅ‚ lekki swad, który obudziÅ‚ w nim czujnoœ ć: - Cóż u
diabła?
- zapytał na progu. Szybko zdjał buty i w skarpetach wszedł do kuchni.
Nieufnie
pociagnał nosem: - Nie pali ci się tam coS? - Pali się, pali. Ale twojemu
synowi
- odburknęła znad pieca Molly. Harry nie dosłyszał i starannie odwiesił
bluzÄ™.
Umył nad zlewem ręce i przyczesał włosy, sięgnał po szklankę i nalał
sobie
poteen. Wygodnie zasiadł do nakrytego stołu. Molly zawiazała mu serwetkę
pod
broda. Harry spojrzaÅ‚ na krzyż wiszacy na œ cianie i nabożnie przeżegnaÅ‚
siÄ™. Z
westchnieniem ulgi golnał łyk sullivanówki: - Udała się - przyznał,
mlaskajac ze
znawstwem. - A teraz spróbujemy twego wyrobu, mała - klepnał żonę w
ciagle
apetyczny zadek. Zajęta rozlewaniem zupy, Molly skarciła go niegroxnie: -
Oj,
tatuœ , przestaÅ‚byœ . Ty w ogóle nie sÅ‚uchasz, co ja mówiÄ™? A co znów?
-
Uuum.
Pieczarkowa - z radoœ cia poprawiÅ‚ serwetkÄ™ pod broda i nie próbujac zupy,
posolił ja zdrowo. Ten zwyczaj mocno irytował Molly, ale tym razem nie
zwróciła
uwagi skupiona na wyrzuceniu z siebie niezwykłej nowiny. Przysiadła się
do męża
i opierajac gÅ‚owÄ™ na Å‚okciu, oœ wiadczyÅ‚a uroczystym tonem: - Nasz Rick
żeni się.
Co ty na to? - %7łeni się, mówisz - mruknał Harry bez większego wrażenia. -
A
kiedy to? - chlipnał znad talerza. - Już w najbliższa niedzielę! Czy ty
to
rozumiesz?! - krzyknęła, szukajac w mężu oparcia. O'sullivana seniora nic
jednak
nie zdołało oderwać od jego ukochanej zupy i dopiero po paru łyżkach
wysiorbał:
- Dziecko widać zmachał drab. Dlatego - skonstatował. - Co też ty,
tatuS?! -
przeraziła się Molly - Znaja się kilka dni... - Kilka dni? To my
przynajmniej
kilka tygodni - wyczyœ ciÅ‚ dokÅ‚adnie talerz skórka chleba. - Ale cóż?!
Wojna. Na
wojnie wszystko szybciej - rzekł, połykajac ze smakiem skórkę. - Ciekawe
jak
wypadÅ‚a moja pieczeÅ„?! DodaÅ‚aœ porów jak prosiÅ‚em? - zapytaÅ‚.
Wyprowadzona z
równowagi Molly z pasja zaczęła wyliczać wszystkie groxby tego
małżeństwa: - I
do tego Holenderka. JakaS Vanderzaan - odczytała z kartki. - Nie znam -
mruknał
Harry, dopominajac się o swoja pieczeń. Gdy Molly wreszcie postawiła ja
na
stole, obwachał talerz uważnie, następnie posolił i przystapił do oceny:
- Uuum.
No tak. Miałem rację - westchnał z zawodem. - To że Rick bierze Slub nie
znaczy,
że ja muszÄ™ jeœ ć spalona pieczeÅ„ - podsunaÅ‚ talerz pod nos żonie. Widzac
jednak,
że nie w głowie jej ta kuchenna dyskusja, rzucił wesoło: - Nie ma co
zawczasu
rozpaczać. Pojedziemy, zobaczymy - i swoim zwyczajem dolał sobie poteen.
- Ty
zawsze tak. Wszystko na mojej głowie - rozżaliła się na dobre Molly. -
No, no,
matka. %7łeby cię Bóg nie skarał - przestrzegł żonę Harry i przystapił do
pocieszania: - Ja tam w niego wierzÄ™. Wie, co robi, drab. Skoro sprzedaje
głowę,
to musi to być dziewucha... Jak ty! - krzyknał z duma, liczac, że tym
dowodem
uznania ostatecznie ja rozbroi. Na próżno. Molly była niepocieszona: - %7łe
też ja
muszÄ™ siÄ™ tak mÄ™czyć. Przeokropnoœ ć œ wiata pÅ‚akaÅ‚a, ocierajac Å‚zy
-
fartuchem. -
Nie bzikuj, kobito! - zdenerwował się Harry. - Wszstko będzie okay.
Zobaczysz.
Jeœ li oni biora ten œ lub w niedzielÄ™, to ja mam dla nich
wyborny prezent.
W sam
raz zdażę! - radoœ nie zatarÅ‚ rÄ™ce i poprosiÅ‚ o dokÅ‚adkÄ™. W sumie pieczeÅ„
nie
byÅ‚a wcale taka zÅ‚a. * * * Podwójny œ lub staÅ‚ siÄ™ spora sensacja miasta.
Nie
tylko ze wzglÄ™du na rody Fultonów i Vanderzaanów, ale na niezwykÅ‚oœ ć
sytuacji.
Wieœ ć, że panna Vanderzaan wychodzi za maż za jakiegoœ nieznanego pilota,
lotem
bÅ‚yskawicy obiegÅ‚a miasto, wzbudzajac olbrzymia ciekawoœ ć. TÅ‚um wypeÅ‚niÅ‚
katedrÄ™
po brzegi. Uroczystoœ ć zaszczyciÅ‚, bÄ™dacy akurat przejazdem z
Waszyngtonu,
generał Henry Arnold, dowódca lotnictwa i Fiorello Laguardia, * burmistrz
Nowego
Jorku. W tÅ‚umie widziaÅ‚o siÄ™ wiele znakomitoœ ci, znanych przemysÅ‚owców i
aktorów, paru wyższych urzÄ™dników paÅ„stwowych, wœ ród nich mÅ‚odego
dyrektora w
Departamencie Stanu, Alberta Heatha. Stał w rogu nawy, w ciemnej
marynarce i
sztuczkowych spodniach, z nieodłacznym parasolem w ręku. Wymieniał uwagi
z
Dawidem Dresdnerem. Fiorello Laguardia - słynny burmistrz Nowego Jorku.
Rodzice
państwa młodych byli już gotowi. Harry O'sullivan w przyciasnym
garniturze tenis
prezentował się nad wyraz godnie, a Molly w seledynowym kostiumie uszytym
specjalnie przez znajoma krawcowa i kapeluszu z rafii wygladała wręcz
wspaniale.
"Nie do zdarcia ta moja baba" - oceniaÅ‚ walory żony z mÄ™ska próżnoœ cia
Harry.
Mężnie znosił pętlę krawata. Tylko częste kręcenie głowa zdradzało, jak
bardzo
xle się czuje w tej psiej obroży. Rozległ się "Romans" Dworzaka.
Rozpoczęła się
ceremonia œ lubna. WszedÅ‚ celebrujacy uroczystoœ ć biskup. Wszystkich
ogarnał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl