[ Pobierz całość w formacie PDF ]
O, Sopel zdziwił się. Po śniadanku?
Praktycznie po obiedzie. Zaśmiałem się.
Dlaczego nie przyszedłeś po mnie?
Od samego rana biegam w sprawach.
Rozumiem. Piromanta nie wchodził do środka, razem ze mną wyszedł na ulicę.
Słuchaj, a co to za bałagan był wczoraj na twoim piętrze?
Nic wielkiego. Skrzywiłem się i wyjąłem plastikową butelkę. Chcesz?
Nie za wcześnie? zdziwił się Napalm. W dodatku na dworze... Można się
przeziębić.
A ja się napiję. Wziąłem kilka łyków, otarłem wargi, zamknąłem butlę i schowałem ją
z powrotem do kieszeni kufajki. Dobrze. Po raz pierwszy od długiego czasu poczułem w głowie
niezwykłą lekkość, a i rozgrzałem się wreszcie. Na dworze mróz, a mnie ani trochę nie zimno. I
pomyśleć, że wystarczyło po prostu napić się piwa.
Sopel! wrzasnął oparty łokciami o tył sań Sielin. Hamlet z Kalinnikiem siedzieli obok
siebie, a Gorodowski trzymał wodze dwóch dużych koni. Długo mamy czekać?
Idę. Machnąłem do niego ręką. Napalm, a ty jakie masz teraz plany?
Tak w ogóle chciałem zjeść tutaj.
Jeszcze zdążysz. Ruszyłem do sań. Jedziemy.
Dokąd? Zamrugał zaskoczony.
Jak to dokąd? Przejechać się!
Daj mi spokój, Sopel, jak chcę jeść.
No dobra, skoro tak... Pomysł zabrania go z sobą wydał mi się bardzo dobry, ale
przecież nie zmuszę go na siłę.
A dokąd się wybraliście? Piromanta, słysząc w moim głosie niedopowiedzenie,
zainteresował się jednak.
Nawinęła się mała chałturka. Zatrzymałem się. Może wpadnie trochę grosza. A
może i nie...
Będzie potem czas na obiad?
Oczywiście. Wlazłem do sań, usiadłem obok Denisa.
No to jedziemy.
Poznajcie się, to mój kolega, Napalm przedstawiłem piromantę. Denis, Hamlet,
Stas i Filip.
Znamy się burknął siedzący na kozle Gorodowski. Nie marzniesz już?
Nie marznę. Piromanta zasiadł obok Stasa, demonstracyjnie rozpiął skórzany tużurek.
Dobrze ci powiedział Filip i uderzył wodzami.
Koniska ruszyły, sanie wyjechały na ulicę, skrzypiąc płozami. Gorodowski nie popędzał
zbytnio zwierząt, ale i tak szybko nabraliśmy niezłej prędkości. Oczywiście w porównaniu do
pieszych.
Będziesz? Odpiłem trochę, podałem półtoralitrówkę Sielinowi.
Nie. Za zimno.
Daj sobie na wstrzymanie, Sopel upomniał mnie patrzący z ukosa na piromantę
Hamlet. Sam powinieneś wiedzieć, że teraz nie w porę...
Powinieneś wiedzieć, ale nalej. Uśmiechnąłem się. Dlaczego wcześniej się nie
domyśliłem, że należy się napić? %7łycie od razu stało się łatwiejsze, sytuacja nie wydawała się już
taka beznadziejna. Chociaż z Jałtina i tak flaki wypruję... Przez okropne wspomnienia humor mi
skisł zupełnie jak mleko na upale, więc musiałem wypić jeszcze. Pomogło, choć trzeba uczciwie
powiedzieć, że nie tak do końca...
Bez zatrzymywania przejechaliśmy prawie cały Czerwony Prospekt, a ponure szare budynki
patrzyły za nami ciemnymi kwadratami okien. Z rzadka padające z prawie zupełnie czystego nieba
śnieżynki lodowatymi ostrzami kłuły skórę, ale teraz miałem przed nimi znakomitą tarczę: kiedy
chłopaki o czymś tam między sobą dyskutowali, ja metodycznie nasączałem się piwem. Chociaż co
znaczy nasączałem? Nie, nie miałem ochoty się upić. Po prostu nagle spadł na mnie święty
spokój i żądał, abym jakoś wymalował tę szarą rzeczywistość na różne kolory pozytywnymi
emocjami. A piwo... to sposób na podniesienie nastroju...
Nie dojeżdżając do skrzyżowania z Bulwarem Południowym, Gorodowski skręcił w boczne
uliczki i niebawem dotarliśmy do czteropiętrowego budynku zajmowanego przez Komunę. A
dokładniej dotarlibyśmy, gdyby przejazdu nie pilnowali bracia. I nastawieni byli jeszcze poważniej
niż zwykle w naszą stronę skierowało się nie tylko kilka kusz ognistych ulów , ale i
nowoczesne czaromioty. Do tego bez specjalnego wysiłku udało mi się dostrzec okrywające
żołnierzy Bractwa czary ochronne.
Poczekajcie. Kalinnik zeskoczył z sań, podszedł do dowodzącego kordonem oficera.
Po wysłuchaniu Stasa wysoki mężczyzna w narzuconym na kożuch długim płaszczu przyjrzał się
nam bardzo uważnie, ale kazał wszystkich przepuścić.
Co oni kombinują? spytał Gorodowski, pochylając się do Stasa, który stanął na płozie,
nie zamierzając wchodzić do sań.
Otwórz oczy! Nie widzisz? Szturm szykują syknął w odpowiedzi zniecierpliwiony
Kalinnik. Spózniliśmy się.
I rzeczywiście siedziba Komuny z zabetonowanymi oknami znajdowała się w oblężeniu.
Co więcej, bracia, wiedząc o istnieniu podziemnych korytarzy łączących ze sobą najbliższe domy i
centralny budynek, otoczyli także cały przylegający do nich obszar.
Zdaje się, że na razie jeszcze prowadzono rozmowy, więc podciągnięte do sąsiadujących
budynków siły nie dostały rozkazu rozpoczęcia szturmu. Chociaż znając skłonność wierchuszki
Bractwa do rozwiązywania problemów za pomocą brutalnej siły, ataku można się było spodziewać
z minuty na minutę.
A narodu tu nagnali, jak na mój gust, aż za dużo. Dachy i górne piętra budynków
przylegających do włości komunardów okupowali strzelcy. Kilka oddziałów jazdy było gotowych
w każdej chwili rzucić się na chcącego kontratakować przeciwnika. A grupujący się pod osłoną
domów szturmowcy sprawdzali amunicję i broń.
Broń, hm... Niektóre egzemplarze widziałem po raz pierwszy w życiu, chociaż dość ściśle w
swoim czasie współpracowałem z braćmi. Na przykład taki RPK z gęsto usianą srebrnymi runami
lufą tyle miał wspólnego ze zwykłym automatem, co podsunięte na czołowe pozycje kawałki
zalanych magiczną energią rur z granatnikami. To znaczy nic zupełnie.
Hej tam, stać jeden z drugim! wrzasnął do nas wymachujący chorągiewką w
czerwono-czarną kratę koordynator piechoty, a do sań natychmiast podbiegło dwóch braci.
Jestem tutaj na zaproszenie... zaczął objaśniać nasze przybycie Kalinnik, ale zaraz
zamilkł, obawiając się, że jeszcze moment, a w głowę trafi go bełt.
Zostawić! rozkazał szeregowcom koordynator, a ci od razu opuścili wycelowane w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
O, Sopel zdziwił się. Po śniadanku?
Praktycznie po obiedzie. Zaśmiałem się.
Dlaczego nie przyszedłeś po mnie?
Od samego rana biegam w sprawach.
Rozumiem. Piromanta nie wchodził do środka, razem ze mną wyszedł na ulicę.
Słuchaj, a co to za bałagan był wczoraj na twoim piętrze?
Nic wielkiego. Skrzywiłem się i wyjąłem plastikową butelkę. Chcesz?
Nie za wcześnie? zdziwił się Napalm. W dodatku na dworze... Można się
przeziębić.
A ja się napiję. Wziąłem kilka łyków, otarłem wargi, zamknąłem butlę i schowałem ją
z powrotem do kieszeni kufajki. Dobrze. Po raz pierwszy od długiego czasu poczułem w głowie
niezwykłą lekkość, a i rozgrzałem się wreszcie. Na dworze mróz, a mnie ani trochę nie zimno. I
pomyśleć, że wystarczyło po prostu napić się piwa.
Sopel! wrzasnął oparty łokciami o tył sań Sielin. Hamlet z Kalinnikiem siedzieli obok
siebie, a Gorodowski trzymał wodze dwóch dużych koni. Długo mamy czekać?
Idę. Machnąłem do niego ręką. Napalm, a ty jakie masz teraz plany?
Tak w ogóle chciałem zjeść tutaj.
Jeszcze zdążysz. Ruszyłem do sań. Jedziemy.
Dokąd? Zamrugał zaskoczony.
Jak to dokąd? Przejechać się!
Daj mi spokój, Sopel, jak chcę jeść.
No dobra, skoro tak... Pomysł zabrania go z sobą wydał mi się bardzo dobry, ale
przecież nie zmuszę go na siłę.
A dokąd się wybraliście? Piromanta, słysząc w moim głosie niedopowiedzenie,
zainteresował się jednak.
Nawinęła się mała chałturka. Zatrzymałem się. Może wpadnie trochę grosza. A
może i nie...
Będzie potem czas na obiad?
Oczywiście. Wlazłem do sań, usiadłem obok Denisa.
No to jedziemy.
Poznajcie się, to mój kolega, Napalm przedstawiłem piromantę. Denis, Hamlet,
Stas i Filip.
Znamy się burknął siedzący na kozle Gorodowski. Nie marzniesz już?
Nie marznę. Piromanta zasiadł obok Stasa, demonstracyjnie rozpiął skórzany tużurek.
Dobrze ci powiedział Filip i uderzył wodzami.
Koniska ruszyły, sanie wyjechały na ulicę, skrzypiąc płozami. Gorodowski nie popędzał
zbytnio zwierząt, ale i tak szybko nabraliśmy niezłej prędkości. Oczywiście w porównaniu do
pieszych.
Będziesz? Odpiłem trochę, podałem półtoralitrówkę Sielinowi.
Nie. Za zimno.
Daj sobie na wstrzymanie, Sopel upomniał mnie patrzący z ukosa na piromantę
Hamlet. Sam powinieneś wiedzieć, że teraz nie w porę...
Powinieneś wiedzieć, ale nalej. Uśmiechnąłem się. Dlaczego wcześniej się nie
domyśliłem, że należy się napić? %7łycie od razu stało się łatwiejsze, sytuacja nie wydawała się już
taka beznadziejna. Chociaż z Jałtina i tak flaki wypruję... Przez okropne wspomnienia humor mi
skisł zupełnie jak mleko na upale, więc musiałem wypić jeszcze. Pomogło, choć trzeba uczciwie
powiedzieć, że nie tak do końca...
Bez zatrzymywania przejechaliśmy prawie cały Czerwony Prospekt, a ponure szare budynki
patrzyły za nami ciemnymi kwadratami okien. Z rzadka padające z prawie zupełnie czystego nieba
śnieżynki lodowatymi ostrzami kłuły skórę, ale teraz miałem przed nimi znakomitą tarczę: kiedy
chłopaki o czymś tam między sobą dyskutowali, ja metodycznie nasączałem się piwem. Chociaż co
znaczy nasączałem? Nie, nie miałem ochoty się upić. Po prostu nagle spadł na mnie święty
spokój i żądał, abym jakoś wymalował tę szarą rzeczywistość na różne kolory pozytywnymi
emocjami. A piwo... to sposób na podniesienie nastroju...
Nie dojeżdżając do skrzyżowania z Bulwarem Południowym, Gorodowski skręcił w boczne
uliczki i niebawem dotarliśmy do czteropiętrowego budynku zajmowanego przez Komunę. A
dokładniej dotarlibyśmy, gdyby przejazdu nie pilnowali bracia. I nastawieni byli jeszcze poważniej
niż zwykle w naszą stronę skierowało się nie tylko kilka kusz ognistych ulów , ale i
nowoczesne czaromioty. Do tego bez specjalnego wysiłku udało mi się dostrzec okrywające
żołnierzy Bractwa czary ochronne.
Poczekajcie. Kalinnik zeskoczył z sań, podszedł do dowodzącego kordonem oficera.
Po wysłuchaniu Stasa wysoki mężczyzna w narzuconym na kożuch długim płaszczu przyjrzał się
nam bardzo uważnie, ale kazał wszystkich przepuścić.
Co oni kombinują? spytał Gorodowski, pochylając się do Stasa, który stanął na płozie,
nie zamierzając wchodzić do sań.
Otwórz oczy! Nie widzisz? Szturm szykują syknął w odpowiedzi zniecierpliwiony
Kalinnik. Spózniliśmy się.
I rzeczywiście siedziba Komuny z zabetonowanymi oknami znajdowała się w oblężeniu.
Co więcej, bracia, wiedząc o istnieniu podziemnych korytarzy łączących ze sobą najbliższe domy i
centralny budynek, otoczyli także cały przylegający do nich obszar.
Zdaje się, że na razie jeszcze prowadzono rozmowy, więc podciągnięte do sąsiadujących
budynków siły nie dostały rozkazu rozpoczęcia szturmu. Chociaż znając skłonność wierchuszki
Bractwa do rozwiązywania problemów za pomocą brutalnej siły, ataku można się było spodziewać
z minuty na minutę.
A narodu tu nagnali, jak na mój gust, aż za dużo. Dachy i górne piętra budynków
przylegających do włości komunardów okupowali strzelcy. Kilka oddziałów jazdy było gotowych
w każdej chwili rzucić się na chcącego kontratakować przeciwnika. A grupujący się pod osłoną
domów szturmowcy sprawdzali amunicję i broń.
Broń, hm... Niektóre egzemplarze widziałem po raz pierwszy w życiu, chociaż dość ściśle w
swoim czasie współpracowałem z braćmi. Na przykład taki RPK z gęsto usianą srebrnymi runami
lufą tyle miał wspólnego ze zwykłym automatem, co podsunięte na czołowe pozycje kawałki
zalanych magiczną energią rur z granatnikami. To znaczy nic zupełnie.
Hej tam, stać jeden z drugim! wrzasnął do nas wymachujący chorągiewką w
czerwono-czarną kratę koordynator piechoty, a do sań natychmiast podbiegło dwóch braci.
Jestem tutaj na zaproszenie... zaczął objaśniać nasze przybycie Kalinnik, ale zaraz
zamilkł, obawiając się, że jeszcze moment, a w głowę trafi go bełt.
Zostawić! rozkazał szeregowcom koordynator, a ci od razu opuścili wycelowane w [ Pobierz całość w formacie PDF ]