[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czuję się jak w czyimś wyuzdanym śnie. - Patrzyła na grę jego mięśni.
Z błyskiem w oku przyjrzał się jej zarumienionej twarzy.
- Traktujesz mnie jak przedmiot pożądania. To obrazliwe.
Emilio znikł na chwilę w sypialni, skąd wrócił, zapinając wypłowiałe dżinsy. Zało-
żył też białą koszulę, nie troszcząc się jednak o zapięcie guzików.
- Teraz lepiej? - zapytał, rozkładając szeroko ramiona, i zbliżył się, by usiąść obok
niej na kanapie.
Megan poczuła przypływ paraliżującej żądzy i paniki.
- Porozmawiamy, jeżeli zostaniesz tam, gdzie stoisz - wykrztusiła przez ściśnięte
gardło.
- Słucham? - Emilio wydawał się rozdarty między irytacją a rozbawieniem. - O
czym ty właściwie mówisz?
- O niedotykaniu się - bąknęła niepewnie.
Emilio potrząsał bezradnie głową, nie pojmując skrupułów Megan.
- Dotknij mnie, a natychmiast stąd wyjdę! - zawołała, nie dopowiadając, że wątpi,
by starczyło jej sił. - Wiem, że uważasz, że jeden pocałunek wystarczy, by zakończyć
dyskusję, ale...
R
L
T
- Najwyrazniej się nie mylę, zważywszy na twoje poczynania...
Topazowe oczy Megan rozgorzały gniewem.
- Nie masz prawa...!
- Nie? - spytał z jawną kpiną.
Jakże pragnęła zetrzeć mu z twarzy tę drwiącą minę.
- Każdy mężczyzna byłby uszczęśliwiony, wiedząc, że kobieta nie może mu się
oprzeć - rzucił.
- Nie podchodz do mnie, Emilio, proszę - poprosiła.
Przez chwilę sądziła, że odmówi, ale wzruszył ramionami i spokojnie usiadł na
krześle naprzeciwko Megan. Wyciągnął przed siebie długie nogi i podparłszy brodę na
złożonych dłoniach, popatrzył na nią z uwagą.
- Lepiej?
Skinęła głową, choć wcale tak nie myślała.
- Możesz postawić wokół siebie mur, Megan, ale ja i tak go rozbiorę, cegła po ce-
gle - rzekł ze spokojem.
Nie musiał tego robić. Ze zdławionym okrzykiem zerwała się z sofy i podbiegła do
niego. Nie pamiętała, dlaczego kazała mu tam usiąść i o czym mieli rozmawiać; chyba o
innej kobiecie, w której się kochał na zabój? No nie, chyba zwariowała. Przywarła do
niego i oplotła go ramionami.
- Nie mogę znieść milimetra odległości między nami. Pragnę, żebyś mnie dotykał -
wydyszała mu prosto w ucho. - Czy mogę zostać tutaj dzisiaj z tobą?
Uśmiechnął się do niej. Zanim złożył na jej ustach namiętny pocałunek, zapytał
ciepłym głosem:
- A kto powiedział, że się dokądkolwiek wybierasz?
R
L
T
ROZDZIAA SZESNASTY
Przez całą drogę do portu Megan siedziała przygarbiona, otulona welonem milczą-
cej rozpaczy. Na ulicach mimo wczesnej pory panował ożywiony ruch i jazda zdawała
się trwać godzinami. Taksówkarz kilka razy przepraszał ją łamaną angielszczyzną za
opóznienie i obiecywał zdążyć na czas na lotnisko. Błędnie interpretując napięte milcze-
nie pasażerki, zaczął przytaczać jej statystyki, z których wynikało, że transport lotniczy
należy do najbezpieczniejszych środków komunikacji na świecie. Normalnie Megan sta-
rałaby się nawiązać z nim rozmowę, bo przecież znała trochę hiszpański. Tym razem
jednak nie miała na to ochoty. Obawiała się, że jeśli otworzy usta, wydobędzie się z nich
jedynie żałosny szloch. Wolała nie ryzykować.
Uśmiechnęła się więc i pokiwała głową, zastanawiając się w duchu, co zrobi Emi-
lio, kiedy po obudzeniu nie zastanie jej w swoim apartamencie. Czy odsłuchał już nagra-
ną w telefonie wiadomość swego ojca?
Przymknęła oczy, przypominając sobie tyradę Luisa Riosa. Najpierw przemawiał
po hiszpańsku, ale kiedy wróciła z kuchni ze szklanką wody, nieświadomie przeszedł na
angielski, którym władał równie płynnie jak językiem ojczystym. Megan próbowała nie
słuchać, nucąc cicho pod nosem, ale na próżno. Ojciec Emilia był straszliwie rozgniewa-
ny i niemal krzyczał do słuchawki. Wtem padło nazwisko jej ojca, więc natężyła słuch.
- Pół godziny temu rozmawiałem z Armstrongiem. Dostał już poranne wydanie
przeklętych angielskich brukowców. Oczywiście jest uradowany i napomknął nawet o
planach małżeństwa... Ten człowiek to szaleniec, ale na razie mu tego nie uświadamiaj.
Może nam się przydać ze względu na swoje wpływy w określonych kręgach. Ale co ty
sobie właściwie wyobrażasz? Całujesz się z dziewczyną publicznie, na lotnisku. Nic
dziwnego, że kończysz na okładkach szmatławców! Za moment ta scena będzie w Inter-
necie. Mój syn i córka sprzątaczki! Jeśli już musisz się zadawać z dziewczyną z rodziny
Armstrongów, to dlaczego nie z tą lepszą, która legitymuje się chociaż jakimś pochodze-
niem? Co ci zawsze mówiłem? Zła krew się nie ukryje! Nalegam, żebyś natychmiast za-
kończył tę krępującą znajomość. Jeśli odmówisz, nie zawaham się wydziedziczyć cię!
R
L
T
Tyrada trwała dalej, ale Megan usłyszała już dość. Ubrała się jak najszybciej. Ob-
rzuciła śpiącego Emilia ostatnim smutnym spojrzeniem, opuściła apartament i wezwała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Czuję się jak w czyimś wyuzdanym śnie. - Patrzyła na grę jego mięśni.
Z błyskiem w oku przyjrzał się jej zarumienionej twarzy.
- Traktujesz mnie jak przedmiot pożądania. To obrazliwe.
Emilio znikł na chwilę w sypialni, skąd wrócił, zapinając wypłowiałe dżinsy. Zało-
żył też białą koszulę, nie troszcząc się jednak o zapięcie guzików.
- Teraz lepiej? - zapytał, rozkładając szeroko ramiona, i zbliżył się, by usiąść obok
niej na kanapie.
Megan poczuła przypływ paraliżującej żądzy i paniki.
- Porozmawiamy, jeżeli zostaniesz tam, gdzie stoisz - wykrztusiła przez ściśnięte
gardło.
- Słucham? - Emilio wydawał się rozdarty między irytacją a rozbawieniem. - O
czym ty właściwie mówisz?
- O niedotykaniu się - bąknęła niepewnie.
Emilio potrząsał bezradnie głową, nie pojmując skrupułów Megan.
- Dotknij mnie, a natychmiast stąd wyjdę! - zawołała, nie dopowiadając, że wątpi,
by starczyło jej sił. - Wiem, że uważasz, że jeden pocałunek wystarczy, by zakończyć
dyskusję, ale...
R
L
T
- Najwyrazniej się nie mylę, zważywszy na twoje poczynania...
Topazowe oczy Megan rozgorzały gniewem.
- Nie masz prawa...!
- Nie? - spytał z jawną kpiną.
Jakże pragnęła zetrzeć mu z twarzy tę drwiącą minę.
- Każdy mężczyzna byłby uszczęśliwiony, wiedząc, że kobieta nie może mu się
oprzeć - rzucił.
- Nie podchodz do mnie, Emilio, proszę - poprosiła.
Przez chwilę sądziła, że odmówi, ale wzruszył ramionami i spokojnie usiadł na
krześle naprzeciwko Megan. Wyciągnął przed siebie długie nogi i podparłszy brodę na
złożonych dłoniach, popatrzył na nią z uwagą.
- Lepiej?
Skinęła głową, choć wcale tak nie myślała.
- Możesz postawić wokół siebie mur, Megan, ale ja i tak go rozbiorę, cegła po ce-
gle - rzekł ze spokojem.
Nie musiał tego robić. Ze zdławionym okrzykiem zerwała się z sofy i podbiegła do
niego. Nie pamiętała, dlaczego kazała mu tam usiąść i o czym mieli rozmawiać; chyba o
innej kobiecie, w której się kochał na zabój? No nie, chyba zwariowała. Przywarła do
niego i oplotła go ramionami.
- Nie mogę znieść milimetra odległości między nami. Pragnę, żebyś mnie dotykał -
wydyszała mu prosto w ucho. - Czy mogę zostać tutaj dzisiaj z tobą?
Uśmiechnął się do niej. Zanim złożył na jej ustach namiętny pocałunek, zapytał
ciepłym głosem:
- A kto powiedział, że się dokądkolwiek wybierasz?
R
L
T
ROZDZIAA SZESNASTY
Przez całą drogę do portu Megan siedziała przygarbiona, otulona welonem milczą-
cej rozpaczy. Na ulicach mimo wczesnej pory panował ożywiony ruch i jazda zdawała
się trwać godzinami. Taksówkarz kilka razy przepraszał ją łamaną angielszczyzną za
opóznienie i obiecywał zdążyć na czas na lotnisko. Błędnie interpretując napięte milcze-
nie pasażerki, zaczął przytaczać jej statystyki, z których wynikało, że transport lotniczy
należy do najbezpieczniejszych środków komunikacji na świecie. Normalnie Megan sta-
rałaby się nawiązać z nim rozmowę, bo przecież znała trochę hiszpański. Tym razem
jednak nie miała na to ochoty. Obawiała się, że jeśli otworzy usta, wydobędzie się z nich
jedynie żałosny szloch. Wolała nie ryzykować.
Uśmiechnęła się więc i pokiwała głową, zastanawiając się w duchu, co zrobi Emi-
lio, kiedy po obudzeniu nie zastanie jej w swoim apartamencie. Czy odsłuchał już nagra-
ną w telefonie wiadomość swego ojca?
Przymknęła oczy, przypominając sobie tyradę Luisa Riosa. Najpierw przemawiał
po hiszpańsku, ale kiedy wróciła z kuchni ze szklanką wody, nieświadomie przeszedł na
angielski, którym władał równie płynnie jak językiem ojczystym. Megan próbowała nie
słuchać, nucąc cicho pod nosem, ale na próżno. Ojciec Emilia był straszliwie rozgniewa-
ny i niemal krzyczał do słuchawki. Wtem padło nazwisko jej ojca, więc natężyła słuch.
- Pół godziny temu rozmawiałem z Armstrongiem. Dostał już poranne wydanie
przeklętych angielskich brukowców. Oczywiście jest uradowany i napomknął nawet o
planach małżeństwa... Ten człowiek to szaleniec, ale na razie mu tego nie uświadamiaj.
Może nam się przydać ze względu na swoje wpływy w określonych kręgach. Ale co ty
sobie właściwie wyobrażasz? Całujesz się z dziewczyną publicznie, na lotnisku. Nic
dziwnego, że kończysz na okładkach szmatławców! Za moment ta scena będzie w Inter-
necie. Mój syn i córka sprzątaczki! Jeśli już musisz się zadawać z dziewczyną z rodziny
Armstrongów, to dlaczego nie z tą lepszą, która legitymuje się chociaż jakimś pochodze-
niem? Co ci zawsze mówiłem? Zła krew się nie ukryje! Nalegam, żebyś natychmiast za-
kończył tę krępującą znajomość. Jeśli odmówisz, nie zawaham się wydziedziczyć cię!
R
L
T
Tyrada trwała dalej, ale Megan usłyszała już dość. Ubrała się jak najszybciej. Ob-
rzuciła śpiącego Emilia ostatnim smutnym spojrzeniem, opuściła apartament i wezwała [ Pobierz całość w formacie PDF ]