[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podłogi w kuchni. Trzymał broń i w nią celował, a ona usiłowała się
oswobodzić.
Gideon nie strzelał z obawy, że mógłby trafić Hope. Miał zamiar złapać
Floyda, ściągnąć go z Hope i odebrać mu pistolet, gdy jego partnerka jednym
chwytem oswobodziła się i rozbroiła napastnika, wymierzając mu cios łokciem
w twarz. Trwało to najwyżej parę sekund. Z głośnym jękiem Dennis Floyd
wylądował na plecach, zalany krwią z rozbitego nosa i niezdolny do dalszego
oporu. Wściekła i zaczerwieniona z wysiłku Hope przygwozdziła go do podłogi
kolanem.
- 145 -
S
R
Podniosła głowę i spojrzała na Gideona. Oddychała ciężko, była
rozczochrana, zła, ale też trochę wystraszona. Przed domem zahamował sa-
mochód szeryfa. Człapiące kroki zwiastowały przybycie stróża prawa.
Gideon nie mógł oderwać wzroku od twarzy swojej partnerki. Niewiele
brakowało, by stracił ją i Emmę. Niewiele brakowało, by musiał je pochować.
Zamierzał właśnie poprosić Hope, by została jego żoną, i zapowiedzieć,
że już nigdy nie spuści jej z oka, kiedy szeryf wpadł do kuchni.
Hope wstała, a Gideon jednym szarpnięciem poderwał chuderlawego
mężczyznę z podłogi i przyparł go do ściany.
- Au! Uważaj na mój nos. Złamała mi go - jęknął tamten.
Gideon przez zęby wyrecytował podejrzanemu jego prawa i poprosił
szeryfa o to samo, gdyż znajdowali się na terenie jego jurysdykcji. Dennis nie
został jeszcze o nic oskarżony, ale Gideon nie zamierzał dopuścić do tego, by
ten mały potwór z powodu jakichś uchybień w procedurze pozostał na wolności.
- Wiem, co zrobiłeś.
- Nic nie zrobiłem! - wrzasnął Dennis.
- Nie dbam o ciebie, śmierdzielu. Szeryf zajmie się tobą, gdy mu
znikniemy z oczu. Chcę dopaść Tabby.
Mężczyzna z wysiłkiem przełknął ślinę. Po chwili odpowiedział:
- Nie znam nikogo takiego - skłamał nieudolnie.
- W porządku. Rób, co chcesz. Kiedy się dowie, że tu byłem, złoży ci
wizytę. Widziałeś, do czego jest zdolna, więc możesz sobie wyobrazić, co zrobi
z tobą, gdy jej wpadniesz w ręce. - Zbliżył się tak, by szepnąć mu do ucha: -
Naprawdę lubi swój nóż. Widziałem wielu morderców, którzy przedkładali nóż
nad pistolet, ale chyba nigdy nie spotkałem takiego, który by czerpał z tortur
tyle sadystycznej przyjemności. Ciekaw jestem, co wymyśli dla ciebie. Jak
myślisz, co ci Odetnie na pamiątkę?
- Spotkałem ją tamtego dnia. - Głos Dennisa stał się piskliwy. - Byłem na
stacji benzynowej, tankowałem i kupiłem coś do picia w automacie.
- 146 -
S
R
Nagle do mnie zagadała. Powiedziała, że wie, co mi chodzi po głowie.
Nie myślałem o niczym. To wszystko były jej pomysły.
- Kiepskie pomysły - skomentował Gideon, odsuwając się nieco.
- Zawsze uważałem, że panna Cordell zadzierała nosa, uważała się za
lepszą niż wszyscy...
- Chciałeś ją przywołać do porządku? Chciałeś pokazać, kto tu rządzi? -
Gideon znowu przyparł mężczyznę do ściany.
Tamten próbował skinąć głową, ale z ramieniem policjanta na gardle
trudno mu było zrobić jakikolwiek ruch. Gideon miał ochotę zabić zbrodniarza
własnymi rękami. Bez wysiłku mógłby mu skręcić kark albo usmażyć go jak
spaloną frytkę. Wystarczyło pofolgować emocjom, przemienić gniew w potężne
wyładowanie elektryczne.
Zawsze ukrywał swoje zdolności przed oczami postronnych,
pohamowywał się, gdy wokół byli ludzie. Ta ostrożność powstrzymała go przed
zatrzymaniem Tabby, gdy mógł to zrobić, podobnie jak powstrzymała go
wcześniej przed rozprawieniem się z mordercami różnej maści, którzy prędzej
czy pózniej wpadali w jego ręce. Tym razem z trudem walczył z gniewem, a
obrazy tego, co mogło się zdarzyć, były jeszcze nazbyt żywe w jego pamięci. Na
moment zapomniał o ostrożności. Ciało Dennisa przeszył prąd.
- Auu! Co to było?!
Gideon zrobił to znowu, a chudzielec zaczął się trząść. Aatwo byłoby
spalić go na węgielek, zetrzeć z powierzchni ziemi. Za Marcię Cordell. Za za-
grożenie życia Hope i Emmy. Jednak nie uległ pokusie. Nie chciał, by gniew
przemienił go w potwora podobnego do tych, których ścigał. Dennis zostanie
ukarany przez szeryfa i wymiar sprawiedliwości. A jeśli nawet im się wymknie,
Raintree zawsze może go znalezć.
- A teraz powiedz wszystko, co pamiętasz na temat Tabby - polecił.
Droga powrotna upłynęła im w milczeniu, poza kilkoma telefonami.
Gideon podał Hope swoją komórkę, bo słaby zasięg i wyjątkowo silne pole
- 147 -
S
R
elektryczne, jakie generował, praktycznie uniemożliwiły mu rozmowę. Charlie
dostał za zadanie sprawdzenie samochodu, którym wedle opisu Dennisa
poruszała się Tabby. Nadal nie znali jej nazwiska, ale może zdobili kolejny krok
w celu zidentyfikowania przestępczyni.
Do Hope dotarło wreszcie, że może być w ciąży. Gdy śmierć zajrzała jej
w oczy, odpowiedzialność za nienarodzone dziecko była silniejsza niż strach.
Uświadomiła sobie, że broniąc Emmy, nie cofnie się przed niczym. To był szok.
Do tej pory uważała, że jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Zwietnie
się czuła w roli ciotki, bo mogła bawić się ze swoimi siostrzeńcami i skończyć
wizytę, gdy dzieci stawały się zbyt rozbrykane lub zbytnio marudne. Ale zostać
matką? Nigdy dotąd nie czuła się na to gotowa, ale może się myliła. Może.
Było już ciemno, gdy dojechali do domu Gideona.
Nie dostali od Charliego żadnego raportu, ale próby ustalenia nazwiska
Tabby wymagały czasu. Gideon wprowadził auto do garażu. Zgasił silnik, ale
przez chwilę siedział nieruchomo z rękami na kierownicy.
Również Hope pozostała na miejscu.
- Chcesz, żebym się spakowała i wyniosła? Powrót do mamy nie jest
najlepszym pomysłem, ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl