[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczami ciemne sińce. Jednak mała nie poddawała się. Aysą
główkę wysmarowała ciemnoniebieskim żelem.
- Cześć, szeryfie. Jak mama? Tate przysiadł na łóżku.
- W porządku. Po południu zostaniesz starszą siostrą. A
wieczorem doktor Franks zrobi ci przeszczep. I nawet się nie
obejrzysz, jak znowu będziesz grać w kosza.
- Uhm. - Dziewczynka umilkła. Skubała rąbek koszulki. -
Tate...
Gdy zwracała się do niego po imieniu, wiedział, że sprawa
jest poważna.
- Co, kochanie?
RS
123
- Nie chciałam pytać mamy, bo ona i tak już za bardzo się
martwi. Z powodu dzidziusia i w ogóle... - głos jej się łamał.
Widział, że zbiera się na odwagę. Wreszcie wyszeptała:
- A jeśli ja umrę?
Serce załomotało mu w piersi, zabrakło powietrza. Megan
dzielnie robiła dobrą minę, jednak w głębi duszy to nieszczęsne
dziecko śmiertelnie się bało. Miała zaledwie dziewięć lat, a już
musiała się mierzyć z problemami, które przerastały jej
możliwości. Miała powody, by się bać. Tak jak on.
- Nie umrzesz. - Nawet myśl o takiej ewentualności była nie
do zniesienia.
- Ale jeśli tak się stanie? - Zielone oczy dziewczynki patrzyły
na niego z niepokojem. - Nathan umarł.
Trzy dni temu lezący na oddziale ośmiolatek przegrał
nierówną walkę z białaczką. Zrozpaczona rodzina płakała na
korytarzu. Oboje z Julee starali się wtedy podtrzymać Megan na
duchu. Na nich ta śmierć też spadła jak grom z jasnego nieba. I
jeszcze wyraziściej uświadomiła im, jak cienka granica dzieli
życie od śmierci.
Co ma jej teraz powiedzieć? Czy może obiecać coś, na co nie
miał wpływu?
- Wiem, że pójdę do nieba - cieniutki głosik dziewczynki
wyrwał go z tych rozmyślań. - Ale ja bym wolała zostać z tobą, i
z mamą, i z dzidziusiem. Jest tyle rzeczy, które chciałabym
jeszcze zrobić.
Dławiło go w gardle. Nie mógł oddychać.
- Na przykład co? - wydusił. Jeśli Megan skoncentruje się na
czymś innym, może choć na chwilę zapomni o lęku. Taką miał
nadzieję.
- No wiesz. - Zrobiła ręką szeroki gest w powietrzu. -Być
nastolatką. Nauczyć się prowadzić samochód. Chodzić na
randki. Takie rzeczy.
- Prowadzić samochód! - Tate wzdrygnął się demonstracyjnie,
co wywołało uśmiech na buzi dziewczynki. - Aż mnie dreszcz
RS
124
przechodzi na samą myśl! I jeszcze randki! No, nie wiem.
Chyba będę musiał kupić sobie karabin, żeby chłopaki trzymały
się od ciebie z daleka.
Megan zachichotała.
- Nie zrobisz tego.
- Poczekaj, a zobaczysz - droczył się. - Będą stać w kolejce
przed domem, a ja będę wybierał, który może iść z tobą na bal
maturalny.
Megan żartobliwie odepchnęła jego rękę.
- Co ty, ja wcale nie pójdę na taki bal. Jego kruszynka. Boi
się, że nie dożyje?
- Dlaczego?
Popatrzyła na niego z góry, dając do zrozumienia, że on nic
nie rozumie.
- Bo nie umiem tańczyć.
Odetchnął lżej. I zdusił śmiech. To problem, któremu potrafił
zaradzić.
- Nie mów takich rzeczy. Chodz. - Nie zważając na
kroplówkę, delikatnie podniósł dziewczynkę z łóżka. Ważyła
tyle co piórko. - Stań na moich butach.
Megan ufnie podniosła szczuplutkie ramionka. Położył sobie
jej rączkę na ramieniu. Jagodowa główka ledwie sięgała mu do
piersi. Przytrzymując ją delikatnie, uśmiechnął się z
przymusem.
Nucąc ,J Will Always Love You" okręcił ją kilka razy po
maleńkiej izolatce. Nie zważał na bolące kolano, na serce
pękające z miłości i żalu. Rurka od kroplówki tańczyła razem z
nimi, jak rywal. Umierał z miłości do swojej chorej córeczki.
Może nie będzie na jej balu maturalnym, ale chociaż teraz z nią
zatańczy.
Po minucie Megan zatrzymała go. Oddychała z trudem, jej
buzia się zaróżowiła.
- Możemy trochę odpocząć?
RS
125
- Jasne. - Jej organizm był bardzo osłabiony. Ostrożnie ułożył
ją na łóżku. - Wspaniale tańczysz. Zostaniesz królową balu.
Megan rozjaśniła się w uśmiechu.
- Pouczysz mnie jeszcze trochę? Pózniej.
Przecież nie powie jej prawdy. Nie powie, że może niczego
więcej już jej nie nauczy.
- Oczywiście.
- Mam coś dla ciebie. - Dziewczynka sięgnęła do nocnej
szafki i podała mu czerwone papierowe serduszko. - To
walentynka dla ciebie.
Opadła na poduszkę i patrzyła uważnie, jak Tate otwiera
kartkę. Chude rączki położyła na piersi.
Przeczytał słowa wypisane nierównym dziecinnym pismem.
Resztką woli starał się zachować uśmiech. Chciało mu się
płakać z radości, miłości i żalu.
,,Kochany Superszeryfie. Czasami udaję, że jesteś moim
prawdziwym tatusiem. Chciałabym, żeby tak było. Kocham cię,
Megan".
- Podoba ci się?
Złożył kartkę i ukrył ją w dłoniach.
- Bardzo. To będzie moja ukochana walentynka. Ukochana
jak ty.
Dziewczynka pokiwała głową.
- Wiem. Znam się na tym. Mamusię też kochasz.
- Tak - powiedział szczerze, głosem nabrzmiałym od
wezbranych emocji.
- To dobrze, bo my też cię kochamy. Zanim się z nami
ożeniłeś, mama ciągle się martwiła. Teraz jest inaczej. Mama się
śmieje i jest wesoła. Najbardziej, gdy jesteś w domu. I chyba już
trochę mniej się martwi. To znaczy, póki się nie rozchorowałam.
Bo teraz znowu się przejmuje. Mną i dzidziusiem. Okropnie nie
lubię, jak się tak martwi.
Serce zatrzepotało mu w piersi. Czy rzeczywiście jest tak, jak
mówi Megan? Czy Julee jest szczęśliwsza w Blackwood niż w
RS
126
Los Angeles? Wczoraj wróciła z miasteczka w dziwnym
nastroju, zamyślona i wyciszona. Domyślał się, że lęka się tego,
co przyniesie dzisiejszy dzień, ale może to jeszcze coś innego?
Może perspektywa rozstania budzi w niej refleksje i smutek?
Popatrzył na zegarek.
- Skoro mówimy o mamie, to pójdę teraz do niej, zobaczyć,
co się dzieje. Może już się zaczęło? Zanim wyjdę, powiedz, czy
jeszcze czegoś ode mnie chcesz?
Dziewczynka poruszyła głową.
- Przyjdziesz mi powiedzieć, jak dzidziuś już się urodzi?
- Oczywiście. A potem, jak mama troszeczkę odpocznie,
przywiozę ją tutaj do ciebie. - Zaczął się ostrożnie podnosić,
delikatnie prostując kolano.
- Dzięki. A gdzie jest babcia?
- Jest z mamą. Ale zaraz przyjdzie do ciebie. - Ujął jej buzię
w dłonie i ucałował błyszczącą od żelu główkę.
Na korytarzu zdjął papierowy fartuch, zmiął go i wrzucił do
kosza. Pielęgniarka z tacą leków weszła do izolatki.
Już odchodził, gdy zatrzymał go jakiś dzwięk. Megan stała w
obwieszonym czerwonymi serduszkami malutkim okienku
łączącym izolatkę ze światem zewnętrznym. Trzymała w ręku
walkie-talkie. To genialny pomysł szpitala, dzięki któremu
pacjent mógł kontaktować się z innymi.
Podszedł do słuchawki wiszącej obok na ścianie. Przyłożył ją
do ucha i nacisnął guziczek.
- Już się za mną stęskniłaś? - zażartował. Dziewczynka
uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała.
- Gdyby mi się stało coś złego...
- Tak nie będzie.
Nie dała się przekonać.
- Ale gdyby mi się coś stało, zajmiesz się moją mamusią?
Będzie jej bardzo smutno, ale nie daj jej długo się smucić.
RS
127
- Megan... - Jak wytłumaczyć złożoność ich wzajemnych
stosunków? Jak wyjaśnić to dziecku, które może nie doczekać
jutrzejszego dnia? Bezradnie szukał właściwych słów.
- Obiecaj mi - nalegała, wpatrując się w niego żarliwie.
Położyła rączkę na szybie, między dwoma serduszkami. Jego
dziecko, jego córeczka tak dzielna i mężna, że trudno to pojąć, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
oczami ciemne sińce. Jednak mała nie poddawała się. Aysą
główkę wysmarowała ciemnoniebieskim żelem.
- Cześć, szeryfie. Jak mama? Tate przysiadł na łóżku.
- W porządku. Po południu zostaniesz starszą siostrą. A
wieczorem doktor Franks zrobi ci przeszczep. I nawet się nie
obejrzysz, jak znowu będziesz grać w kosza.
- Uhm. - Dziewczynka umilkła. Skubała rąbek koszulki. -
Tate...
Gdy zwracała się do niego po imieniu, wiedział, że sprawa
jest poważna.
- Co, kochanie?
RS
123
- Nie chciałam pytać mamy, bo ona i tak już za bardzo się
martwi. Z powodu dzidziusia i w ogóle... - głos jej się łamał.
Widział, że zbiera się na odwagę. Wreszcie wyszeptała:
- A jeśli ja umrę?
Serce załomotało mu w piersi, zabrakło powietrza. Megan
dzielnie robiła dobrą minę, jednak w głębi duszy to nieszczęsne
dziecko śmiertelnie się bało. Miała zaledwie dziewięć lat, a już
musiała się mierzyć z problemami, które przerastały jej
możliwości. Miała powody, by się bać. Tak jak on.
- Nie umrzesz. - Nawet myśl o takiej ewentualności była nie
do zniesienia.
- Ale jeśli tak się stanie? - Zielone oczy dziewczynki patrzyły
na niego z niepokojem. - Nathan umarł.
Trzy dni temu lezący na oddziale ośmiolatek przegrał
nierówną walkę z białaczką. Zrozpaczona rodzina płakała na
korytarzu. Oboje z Julee starali się wtedy podtrzymać Megan na
duchu. Na nich ta śmierć też spadła jak grom z jasnego nieba. I
jeszcze wyraziściej uświadomiła im, jak cienka granica dzieli
życie od śmierci.
Co ma jej teraz powiedzieć? Czy może obiecać coś, na co nie
miał wpływu?
- Wiem, że pójdę do nieba - cieniutki głosik dziewczynki
wyrwał go z tych rozmyślań. - Ale ja bym wolała zostać z tobą, i
z mamą, i z dzidziusiem. Jest tyle rzeczy, które chciałabym
jeszcze zrobić.
Dławiło go w gardle. Nie mógł oddychać.
- Na przykład co? - wydusił. Jeśli Megan skoncentruje się na
czymś innym, może choć na chwilę zapomni o lęku. Taką miał
nadzieję.
- No wiesz. - Zrobiła ręką szeroki gest w powietrzu. -Być
nastolatką. Nauczyć się prowadzić samochód. Chodzić na
randki. Takie rzeczy.
- Prowadzić samochód! - Tate wzdrygnął się demonstracyjnie,
co wywołało uśmiech na buzi dziewczynki. - Aż mnie dreszcz
RS
124
przechodzi na samą myśl! I jeszcze randki! No, nie wiem.
Chyba będę musiał kupić sobie karabin, żeby chłopaki trzymały
się od ciebie z daleka.
Megan zachichotała.
- Nie zrobisz tego.
- Poczekaj, a zobaczysz - droczył się. - Będą stać w kolejce
przed domem, a ja będę wybierał, który może iść z tobą na bal
maturalny.
Megan żartobliwie odepchnęła jego rękę.
- Co ty, ja wcale nie pójdę na taki bal. Jego kruszynka. Boi
się, że nie dożyje?
- Dlaczego?
Popatrzyła na niego z góry, dając do zrozumienia, że on nic
nie rozumie.
- Bo nie umiem tańczyć.
Odetchnął lżej. I zdusił śmiech. To problem, któremu potrafił
zaradzić.
- Nie mów takich rzeczy. Chodz. - Nie zważając na
kroplówkę, delikatnie podniósł dziewczynkę z łóżka. Ważyła
tyle co piórko. - Stań na moich butach.
Megan ufnie podniosła szczuplutkie ramionka. Położył sobie
jej rączkę na ramieniu. Jagodowa główka ledwie sięgała mu do
piersi. Przytrzymując ją delikatnie, uśmiechnął się z
przymusem.
Nucąc ,J Will Always Love You" okręcił ją kilka razy po
maleńkiej izolatce. Nie zważał na bolące kolano, na serce
pękające z miłości i żalu. Rurka od kroplówki tańczyła razem z
nimi, jak rywal. Umierał z miłości do swojej chorej córeczki.
Może nie będzie na jej balu maturalnym, ale chociaż teraz z nią
zatańczy.
Po minucie Megan zatrzymała go. Oddychała z trudem, jej
buzia się zaróżowiła.
- Możemy trochę odpocząć?
RS
125
- Jasne. - Jej organizm był bardzo osłabiony. Ostrożnie ułożył
ją na łóżku. - Wspaniale tańczysz. Zostaniesz królową balu.
Megan rozjaśniła się w uśmiechu.
- Pouczysz mnie jeszcze trochę? Pózniej.
Przecież nie powie jej prawdy. Nie powie, że może niczego
więcej już jej nie nauczy.
- Oczywiście.
- Mam coś dla ciebie. - Dziewczynka sięgnęła do nocnej
szafki i podała mu czerwone papierowe serduszko. - To
walentynka dla ciebie.
Opadła na poduszkę i patrzyła uważnie, jak Tate otwiera
kartkę. Chude rączki położyła na piersi.
Przeczytał słowa wypisane nierównym dziecinnym pismem.
Resztką woli starał się zachować uśmiech. Chciało mu się
płakać z radości, miłości i żalu.
,,Kochany Superszeryfie. Czasami udaję, że jesteś moim
prawdziwym tatusiem. Chciałabym, żeby tak było. Kocham cię,
Megan".
- Podoba ci się?
Złożył kartkę i ukrył ją w dłoniach.
- Bardzo. To będzie moja ukochana walentynka. Ukochana
jak ty.
Dziewczynka pokiwała głową.
- Wiem. Znam się na tym. Mamusię też kochasz.
- Tak - powiedział szczerze, głosem nabrzmiałym od
wezbranych emocji.
- To dobrze, bo my też cię kochamy. Zanim się z nami
ożeniłeś, mama ciągle się martwiła. Teraz jest inaczej. Mama się
śmieje i jest wesoła. Najbardziej, gdy jesteś w domu. I chyba już
trochę mniej się martwi. To znaczy, póki się nie rozchorowałam.
Bo teraz znowu się przejmuje. Mną i dzidziusiem. Okropnie nie
lubię, jak się tak martwi.
Serce zatrzepotało mu w piersi. Czy rzeczywiście jest tak, jak
mówi Megan? Czy Julee jest szczęśliwsza w Blackwood niż w
RS
126
Los Angeles? Wczoraj wróciła z miasteczka w dziwnym
nastroju, zamyślona i wyciszona. Domyślał się, że lęka się tego,
co przyniesie dzisiejszy dzień, ale może to jeszcze coś innego?
Może perspektywa rozstania budzi w niej refleksje i smutek?
Popatrzył na zegarek.
- Skoro mówimy o mamie, to pójdę teraz do niej, zobaczyć,
co się dzieje. Może już się zaczęło? Zanim wyjdę, powiedz, czy
jeszcze czegoś ode mnie chcesz?
Dziewczynka poruszyła głową.
- Przyjdziesz mi powiedzieć, jak dzidziuś już się urodzi?
- Oczywiście. A potem, jak mama troszeczkę odpocznie,
przywiozę ją tutaj do ciebie. - Zaczął się ostrożnie podnosić,
delikatnie prostując kolano.
- Dzięki. A gdzie jest babcia?
- Jest z mamą. Ale zaraz przyjdzie do ciebie. - Ujął jej buzię
w dłonie i ucałował błyszczącą od żelu główkę.
Na korytarzu zdjął papierowy fartuch, zmiął go i wrzucił do
kosza. Pielęgniarka z tacą leków weszła do izolatki.
Już odchodził, gdy zatrzymał go jakiś dzwięk. Megan stała w
obwieszonym czerwonymi serduszkami malutkim okienku
łączącym izolatkę ze światem zewnętrznym. Trzymała w ręku
walkie-talkie. To genialny pomysł szpitala, dzięki któremu
pacjent mógł kontaktować się z innymi.
Podszedł do słuchawki wiszącej obok na ścianie. Przyłożył ją
do ucha i nacisnął guziczek.
- Już się za mną stęskniłaś? - zażartował. Dziewczynka
uśmiechnęła się, jednak po chwili spoważniała.
- Gdyby mi się stało coś złego...
- Tak nie będzie.
Nie dała się przekonać.
- Ale gdyby mi się coś stało, zajmiesz się moją mamusią?
Będzie jej bardzo smutno, ale nie daj jej długo się smucić.
RS
127
- Megan... - Jak wytłumaczyć złożoność ich wzajemnych
stosunków? Jak wyjaśnić to dziecku, które może nie doczekać
jutrzejszego dnia? Bezradnie szukał właściwych słów.
- Obiecaj mi - nalegała, wpatrując się w niego żarliwie.
Położyła rączkę na szybie, między dwoma serduszkami. Jego
dziecko, jego córeczka tak dzielna i mężna, że trudno to pojąć, [ Pobierz całość w formacie PDF ]