[ Pobierz całość w formacie PDF ]
któremu naiwnie wierzyła, był Jeff, ale ten nieustannie ją
zawodził. A oto teraz stał przed nią Denver, silny i pewny
siebie, przekonany, że powinna mu zaufać i powierzyć los,
swój i Robbiego.
Zaczęła nerwowo się przechadzać. Wreszcie zatrzymała
się, chwyciła Denvera za połę marynarki i przyciągnęła go
do siebie. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Pocałuj mnie - zażądała. Jej oczy lśniły niezwykłym
blaskiem. - Natychmiast.
Nie wahał się ani chwili. Ich rozpalone wargi połączyły
się.
- Dobrze - powiedziała, odsuwając się z westchnieniem
- Pójdę dokończyć pakowania.
Patrzył, jak znikała w domu i otarł usta wierzchem dłoni
jakby chciał zniszczyć ślad tego, co wydarzyło się przed
S
R
chwilą. Charlie zażądała pocałunku, a on ochoczo na to przy-
stał. Do diabła! Tak naprawdę pragnął o wiele więcej. Nie
ma żadnych wątpliwości. Ale nie powinien dopuszczać do
takich sytuacji.
- Koniec z tym! Nie o to w tym wszystkim chodzi -
mruknął do siebie.
Ale wiedział, że się okłamuje. Przecież właśnie o to cho-
dziło. Najwyższy czas, by się z tym pogodził.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Na cztery godziny przed zmierzchem Denver, Charlie
i Robbie wyruszyli w drogę. Najpierw jechali samochodem,
a potem szli pieszo, wybierając krętą ścieżkę, która miała ich
zaprowadzić nad krystalicznie czyste jeziora, nad wartkie
potoki wypływające ze lśniących skał, w nieprzebyte sosno-
we lasy.
- Czy jesteś pewien, że wiesz, co robimy? - zapytała
Charlie, gdy pakowali rzeczy do samochodu. - Dokąd na-
prawdę zmierzamy?
Do szaleństwa! To była odpowiedz, której się spodziewała.
Zamiast tego usłyszała tylko:
- Nie martw się. Rozmawiałem z kilkoma osobami. Do-
brze wiem, dokąd należy iść.
- Ale nie masz zamiaru podzielić się ze mną tą wiedzą?
- zapytała zdumiona.
Denver skrzywił się, czym utwierdził ją w jej podejrzeniu.
- Dowiesz się we właściwym czasie. Ale jeżeli tak bardzo
chcesz wiedzieć, to idziemy tam. - Wyciągnął z kieszeni ma-
pę. - Sama się przekonaj. Powinniśmy tam dotrzeć jutro po
południu. Czeka nas około dziesięciu godzin wędrówki.
- A co z twoim kolanem? - zapytała Charlie, rozkładając
mapę. - Nie podołasz chyba takiej wspinaczce,
- Nie martw się o mnie. Powiem ci, kiedy będę musiał
odpocząć. - Palcem wskazał na mapie wybraną przez siebie
trasę. - To dość łatwy szlak. Nie ma tam zbyt dużych różnic
S
R
wzniesień, aż do tego punktu. Pokonywałem już trudniejsze
trasy.
Charlie odchyliła głowę i spojrzała na niego.
- Jesteś bardzo tajemniczy. Któregoś dnia będziesz mi
musiał wszystko opowiedzieć o swoich niesamowitych przy-
godach.
Zdumiony Denver spojrzał jej prosto w oczy, a jego wzrok
zapowiadał, że ten dzień kiedyś nastąpi. Nie byli zwykłymi
znajomymi czy przyjaciółmi. Denver nie wiedział, kim staną
się dla siebie w przyszłości i nie chciał wiedzieć. Ale był pe-
wien, że już nigdy nie zapomni tej przygody.
Charlie zadzwoniła do Erniego i poprosiła go o urlop.
Zgodził się tak skwapliwie, że nawet nabrała pewnych podej-
rzeń. Ale cóż innego mogło się w tym kryć poza jego natural-
ną życzliwością?
- Wez kilka puszek gulaszu wołowego - odpowiedział
Denver, gdy Charlie zapytała, co zabrać do jedzenia. - Wspa-
niale smakuje w dzikiej głuszy.
Charlie nikomu nie powiedziała, dokąd wyjeżdżają. Nie
miała pojęcia, jak długo zostaną w górach i co będzie potem.
Wyruszali w drogę i tylko to się liczyło. Tuż po podjęciu
decyzji poczuła ulgę i niecierpliwie czekała na wymarsz.
Chciała iść bardzo szybko, by za sobą zostawić wszystkie
kłopoty. Poczuć chłodne powietrze, znalezć się jak najdalej
od ludzi. Miała tyle spraw do przemyślenia. Pragnęła wolno-
ści i przestrzeni.
Górska ścieżka prowadziła ich w coraz dziksze okolice.
Chociaż były to strony znane Charlie, Denver wiedział, że
nie umie ona dobrze chodzić po górach i że to on będzie
musiał wszystkiego dopilnować. Odpowiadało mu to. Czuł
się w swoim żywiole.
Obejrzał się do tyłu i spojrzał na Robbiego. W wielkich
S
R
buciorach, obarczony plecakiem, wyglądał jak miniatura do-
rosłego mężczyzny. Sabrina karnie szła przy boku chłopca.
Również Charlie dzwigała plecak. Przez cały czas bacznie
obserwowała syna, sprawdzając, jak sobie radzi. Denver ski-
nął głową, a ona odpowiedziała mu tak pięknym uśmiechem,
że natychmiast zapomniał o bolącym kolanie. Wziął głęboki
oddech, zastanawiając się, dlaczego, idąc w nieznane, czuje
się tak fantastycznie. Może był po prostu głupcem? Ale jeśli
nawet nim był, to musiał przyznać, że ten stan ducha miewa
czasami swoje zalety.
Charlie nie miała pojęcia, jakie uczucia miotają Denverem,
ale czegoś się domyślała. Coś między nimi zaiskrzyło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
któremu naiwnie wierzyła, był Jeff, ale ten nieustannie ją
zawodził. A oto teraz stał przed nią Denver, silny i pewny
siebie, przekonany, że powinna mu zaufać i powierzyć los,
swój i Robbiego.
Zaczęła nerwowo się przechadzać. Wreszcie zatrzymała
się, chwyciła Denvera za połę marynarki i przyciągnęła go
do siebie. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Pocałuj mnie - zażądała. Jej oczy lśniły niezwykłym
blaskiem. - Natychmiast.
Nie wahał się ani chwili. Ich rozpalone wargi połączyły
się.
- Dobrze - powiedziała, odsuwając się z westchnieniem
- Pójdę dokończyć pakowania.
Patrzył, jak znikała w domu i otarł usta wierzchem dłoni
jakby chciał zniszczyć ślad tego, co wydarzyło się przed
S
R
chwilą. Charlie zażądała pocałunku, a on ochoczo na to przy-
stał. Do diabła! Tak naprawdę pragnął o wiele więcej. Nie
ma żadnych wątpliwości. Ale nie powinien dopuszczać do
takich sytuacji.
- Koniec z tym! Nie o to w tym wszystkim chodzi -
mruknął do siebie.
Ale wiedział, że się okłamuje. Przecież właśnie o to cho-
dziło. Najwyższy czas, by się z tym pogodził.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Na cztery godziny przed zmierzchem Denver, Charlie
i Robbie wyruszyli w drogę. Najpierw jechali samochodem,
a potem szli pieszo, wybierając krętą ścieżkę, która miała ich
zaprowadzić nad krystalicznie czyste jeziora, nad wartkie
potoki wypływające ze lśniących skał, w nieprzebyte sosno-
we lasy.
- Czy jesteś pewien, że wiesz, co robimy? - zapytała
Charlie, gdy pakowali rzeczy do samochodu. - Dokąd na-
prawdę zmierzamy?
Do szaleństwa! To była odpowiedz, której się spodziewała.
Zamiast tego usłyszała tylko:
- Nie martw się. Rozmawiałem z kilkoma osobami. Do-
brze wiem, dokąd należy iść.
- Ale nie masz zamiaru podzielić się ze mną tą wiedzą?
- zapytała zdumiona.
Denver skrzywił się, czym utwierdził ją w jej podejrzeniu.
- Dowiesz się we właściwym czasie. Ale jeżeli tak bardzo
chcesz wiedzieć, to idziemy tam. - Wyciągnął z kieszeni ma-
pę. - Sama się przekonaj. Powinniśmy tam dotrzeć jutro po
południu. Czeka nas około dziesięciu godzin wędrówki.
- A co z twoim kolanem? - zapytała Charlie, rozkładając
mapę. - Nie podołasz chyba takiej wspinaczce,
- Nie martw się o mnie. Powiem ci, kiedy będę musiał
odpocząć. - Palcem wskazał na mapie wybraną przez siebie
trasę. - To dość łatwy szlak. Nie ma tam zbyt dużych różnic
S
R
wzniesień, aż do tego punktu. Pokonywałem już trudniejsze
trasy.
Charlie odchyliła głowę i spojrzała na niego.
- Jesteś bardzo tajemniczy. Któregoś dnia będziesz mi
musiał wszystko opowiedzieć o swoich niesamowitych przy-
godach.
Zdumiony Denver spojrzał jej prosto w oczy, a jego wzrok
zapowiadał, że ten dzień kiedyś nastąpi. Nie byli zwykłymi
znajomymi czy przyjaciółmi. Denver nie wiedział, kim staną
się dla siebie w przyszłości i nie chciał wiedzieć. Ale był pe-
wien, że już nigdy nie zapomni tej przygody.
Charlie zadzwoniła do Erniego i poprosiła go o urlop.
Zgodził się tak skwapliwie, że nawet nabrała pewnych podej-
rzeń. Ale cóż innego mogło się w tym kryć poza jego natural-
ną życzliwością?
- Wez kilka puszek gulaszu wołowego - odpowiedział
Denver, gdy Charlie zapytała, co zabrać do jedzenia. - Wspa-
niale smakuje w dzikiej głuszy.
Charlie nikomu nie powiedziała, dokąd wyjeżdżają. Nie
miała pojęcia, jak długo zostaną w górach i co będzie potem.
Wyruszali w drogę i tylko to się liczyło. Tuż po podjęciu
decyzji poczuła ulgę i niecierpliwie czekała na wymarsz.
Chciała iść bardzo szybko, by za sobą zostawić wszystkie
kłopoty. Poczuć chłodne powietrze, znalezć się jak najdalej
od ludzi. Miała tyle spraw do przemyślenia. Pragnęła wolno-
ści i przestrzeni.
Górska ścieżka prowadziła ich w coraz dziksze okolice.
Chociaż były to strony znane Charlie, Denver wiedział, że
nie umie ona dobrze chodzić po górach i że to on będzie
musiał wszystkiego dopilnować. Odpowiadało mu to. Czuł
się w swoim żywiole.
Obejrzał się do tyłu i spojrzał na Robbiego. W wielkich
S
R
buciorach, obarczony plecakiem, wyglądał jak miniatura do-
rosłego mężczyzny. Sabrina karnie szła przy boku chłopca.
Również Charlie dzwigała plecak. Przez cały czas bacznie
obserwowała syna, sprawdzając, jak sobie radzi. Denver ski-
nął głową, a ona odpowiedziała mu tak pięknym uśmiechem,
że natychmiast zapomniał o bolącym kolanie. Wziął głęboki
oddech, zastanawiając się, dlaczego, idąc w nieznane, czuje
się tak fantastycznie. Może był po prostu głupcem? Ale jeśli
nawet nim był, to musiał przyznać, że ten stan ducha miewa
czasami swoje zalety.
Charlie nie miała pojęcia, jakie uczucia miotają Denverem,
ale czegoś się domyślała. Coś między nimi zaiskrzyło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]