[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet podstawowe funkcje gramatyczne. Nadal jest skomplikowaną formą, znakomitą do
wypełniania wielu zadań. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, a zarząd miasta uznał, że zdołaliśmy
ocalić przynajmniej część osobowości najodważniejszej pionierki lotów transmisyjnych .
Historia to doceni i tak dalej.
Dobrze, że na wietrze nie można przylepić tabliczki z głośnikiem.
Więc to nie wahanie Sary odczułem przed chwilą, nie ona próbowała stłumić głos Co-
razona. Ostatniej nocy wchłonąłem zbyt dużą dawkę sipsi i wyobraznia płatała mi figle.
- Ktoś powinien za to zapłacić - powiedział Corazon, starannie oddzielając każdy wy-
raz. Zabrzmiało to jak umówione hasło.
Nagle Sara zniknęła. Powrócił szczurzy wiatr - całym stadem - i próbował rozerwać
szyki kanu; wionął przenikliwym chłodem w plecy Indian. Aódki zawirowały, podczas gdy
wioślarze czynili rozpaczliwe wysiłki, aby utrzymać się w powietrzu. Jedno z kemu wymknę-
ło się spod kontroli załogi i opadło o jakieś piętnaście metrów. Osadnicy z okrzykiem unieśli
lufy strzelb i rewolwerów. Indianie, wiosłując gwałtownie, powstrzymali upadek łódki i
wyrównali kurs. Lecz nie mieli szans, aby zbyt długo pozostać w powietrzu.
W ogólnym zamieszaniu usłyszałem szept. To była Jancy, stojąca w połowie stopni
wiodących na cokół.
- Nie.
Gerabaldo Corazon wystawił do wiatru zaczerwienioną twarz, na której malował się
wyraz szaleńczej zuchwałości. Siedzący za nim Bently chichotał jak karłowaty demon. Tho-
mas pobiegł na szczyt schodów. Marquez począł wyciągać rewolwer, lecz uspokoiłem go
ciosem łokcia w tył głowy. Podtrzymałem upadające ciało i delikatnie położyłem na ziemi.
Nikt nie zauważył tego, co zrobiłem; wszyscy patrzyli w górę, obserwując szamotaninę In-
dian. Czułem, że w moim łokciu zagniezdziło się stado szerszeni. Marąuez miał bardzo twar-
dą czaszkę. Pewnie więcej szkody wyrządziłem sobie niż jemu.
Thomas dopadł Corazona.
- Odwołaj to - nieomal wypluł słowa w twarz kapłana. W glosie Thomasa pobrzmie-
wała władcza nuta, cień mocy niedzwiedziego ducha. Nic potrafiłbym odmówić jego żądaniu.
Lecz Corazon po prostu spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem.
Bently szarpnął się w stronę Thomasa. Na jego twarzy malowała się nienawiść tak
wielka, jakiej nigdy dotąd nie widziałem u ludzkiej istoty.
Lecz był tylko człowiekiem - złożonym z krwi, kości... i ścięgien. Okaleczone kostki
odmówiły posłuszeństwa, więc z okrzykiem bólu i wściekłości
103 rozciągnął się u stóp Wędrowca. Nic było dane mu długo pozostać w tej pozycji.
Olbrzymia, niemal przezroczysta tapa mignęła w powietrzu, kierując się w stronę Ben-
tly ego. Nad głową Thomasa zajaśniał błękitnym płomieniem niedzwiedzi pysk Radża. Błysk
zmieszał się z rykiem. Widmowa łapa miała w sobie dość materii, aby pochwycić Bently ego
i cisnąć go w tył, niczym wór rozgniecionych owoców. Nie wiedziałem, że cliocalaca potrafi
zrobić coś podobnego. Bently upadł ciężko za plecami Corazona.
- Szlag niech trafi twoją świątobliwą dupę! - warknął Frank Oldfrunon. - Wiedziałem,
że coś knujesz, ale nie przypuszczałem, że pragniesz otwartej wojny. Nigdy nie powinienem
zezwolić ci na przywóz tego wyposażenia. Algorytm kształcący! W takim razie ja jestem
królem Hiszpanii!
- Odwołaj wiatr - powtórzył Thomas. Radż trzeszczał i ryczał. - Przestań krzywdzić
mój naród.
Pogardliwy spokój Corazona z wolna ustępował miejsca zdenerwowaniu. Thomas się-
gnął w jego stronę. Wiedziałem, co dzieje się w głowic kapłana, ponieważ do pewnego stop-
nia odczuwalemm to samo. Corazon pojął, że płomień Radża może spalić jego umysł w krót-
kim, oślepiającym błysku.
- Jeżeli mnie dotkniesz - powiedział Corazon - twój diabelski zwierzak zostanie prze-
kazany do każdego świata, na którym działają wysłannicy Kleru. Będzie nam służył, aż straci
swą moc i pocznie błagać o szybką śmierć.
Bently pisnął, niczym kurczę schwytane przez lisa i bolejące nad własną głupotą.
- Powiedziałeś mu, skurwysynu! Po wszystkim, co przeszedłem!
Corazon nie zwracał na niego uwagi.
- Zgadza się, Kem - zabrałem głos. - Wykorzystał cię jak durnia.
- Przeciągnęli rzemień przez moje kostki! - darł się Bently.
- Historia doceni twoją ofiarę - sucho wtrącił Corazon.
- A teraz wszyscy słyszeli, co zrobiłeś - powiedziałem głośno, najbardziej szyderczym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
nawet podstawowe funkcje gramatyczne. Nadal jest skomplikowaną formą, znakomitą do
wypełniania wielu zadań. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, a zarząd miasta uznał, że zdołaliśmy
ocalić przynajmniej część osobowości najodważniejszej pionierki lotów transmisyjnych .
Historia to doceni i tak dalej.
Dobrze, że na wietrze nie można przylepić tabliczki z głośnikiem.
Więc to nie wahanie Sary odczułem przed chwilą, nie ona próbowała stłumić głos Co-
razona. Ostatniej nocy wchłonąłem zbyt dużą dawkę sipsi i wyobraznia płatała mi figle.
- Ktoś powinien za to zapłacić - powiedział Corazon, starannie oddzielając każdy wy-
raz. Zabrzmiało to jak umówione hasło.
Nagle Sara zniknęła. Powrócił szczurzy wiatr - całym stadem - i próbował rozerwać
szyki kanu; wionął przenikliwym chłodem w plecy Indian. Aódki zawirowały, podczas gdy
wioślarze czynili rozpaczliwe wysiłki, aby utrzymać się w powietrzu. Jedno z kemu wymknę-
ło się spod kontroli załogi i opadło o jakieś piętnaście metrów. Osadnicy z okrzykiem unieśli
lufy strzelb i rewolwerów. Indianie, wiosłując gwałtownie, powstrzymali upadek łódki i
wyrównali kurs. Lecz nie mieli szans, aby zbyt długo pozostać w powietrzu.
W ogólnym zamieszaniu usłyszałem szept. To była Jancy, stojąca w połowie stopni
wiodących na cokół.
- Nie.
Gerabaldo Corazon wystawił do wiatru zaczerwienioną twarz, na której malował się
wyraz szaleńczej zuchwałości. Siedzący za nim Bently chichotał jak karłowaty demon. Tho-
mas pobiegł na szczyt schodów. Marquez począł wyciągać rewolwer, lecz uspokoiłem go
ciosem łokcia w tył głowy. Podtrzymałem upadające ciało i delikatnie położyłem na ziemi.
Nikt nie zauważył tego, co zrobiłem; wszyscy patrzyli w górę, obserwując szamotaninę In-
dian. Czułem, że w moim łokciu zagniezdziło się stado szerszeni. Marąuez miał bardzo twar-
dą czaszkę. Pewnie więcej szkody wyrządziłem sobie niż jemu.
Thomas dopadł Corazona.
- Odwołaj to - nieomal wypluł słowa w twarz kapłana. W glosie Thomasa pobrzmie-
wała władcza nuta, cień mocy niedzwiedziego ducha. Nic potrafiłbym odmówić jego żądaniu.
Lecz Corazon po prostu spojrzał na niego z pobłażliwym uśmiechem.
Bently szarpnął się w stronę Thomasa. Na jego twarzy malowała się nienawiść tak
wielka, jakiej nigdy dotąd nie widziałem u ludzkiej istoty.
Lecz był tylko człowiekiem - złożonym z krwi, kości... i ścięgien. Okaleczone kostki
odmówiły posłuszeństwa, więc z okrzykiem bólu i wściekłości
103 rozciągnął się u stóp Wędrowca. Nic było dane mu długo pozostać w tej pozycji.
Olbrzymia, niemal przezroczysta tapa mignęła w powietrzu, kierując się w stronę Ben-
tly ego. Nad głową Thomasa zajaśniał błękitnym płomieniem niedzwiedzi pysk Radża. Błysk
zmieszał się z rykiem. Widmowa łapa miała w sobie dość materii, aby pochwycić Bently ego
i cisnąć go w tył, niczym wór rozgniecionych owoców. Nie wiedziałem, że cliocalaca potrafi
zrobić coś podobnego. Bently upadł ciężko za plecami Corazona.
- Szlag niech trafi twoją świątobliwą dupę! - warknął Frank Oldfrunon. - Wiedziałem,
że coś knujesz, ale nie przypuszczałem, że pragniesz otwartej wojny. Nigdy nie powinienem
zezwolić ci na przywóz tego wyposażenia. Algorytm kształcący! W takim razie ja jestem
królem Hiszpanii!
- Odwołaj wiatr - powtórzył Thomas. Radż trzeszczał i ryczał. - Przestań krzywdzić
mój naród.
Pogardliwy spokój Corazona z wolna ustępował miejsca zdenerwowaniu. Thomas się-
gnął w jego stronę. Wiedziałem, co dzieje się w głowic kapłana, ponieważ do pewnego stop-
nia odczuwalemm to samo. Corazon pojął, że płomień Radża może spalić jego umysł w krót-
kim, oślepiającym błysku.
- Jeżeli mnie dotkniesz - powiedział Corazon - twój diabelski zwierzak zostanie prze-
kazany do każdego świata, na którym działają wysłannicy Kleru. Będzie nam służył, aż straci
swą moc i pocznie błagać o szybką śmierć.
Bently pisnął, niczym kurczę schwytane przez lisa i bolejące nad własną głupotą.
- Powiedziałeś mu, skurwysynu! Po wszystkim, co przeszedłem!
Corazon nie zwracał na niego uwagi.
- Zgadza się, Kem - zabrałem głos. - Wykorzystał cię jak durnia.
- Przeciągnęli rzemień przez moje kostki! - darł się Bently.
- Historia doceni twoją ofiarę - sucho wtrącił Corazon.
- A teraz wszyscy słyszeli, co zrobiłeś - powiedziałem głośno, najbardziej szyderczym [ Pobierz całość w formacie PDF ]