[ Pobierz całość w formacie PDF ]
on sam również mógłby pełnić z powodzeniem. Szanował Stagga i nawet go lubił ale,
będąc człowiekiem uczciwym, musiał przyznać, że jest o niego lekko zazdrosny.
A teraz Stagg znów był górą. Zawsze musiał być pierwszy. Sama myśl o tym sprawia-
ła nieznośny ból.
A może jednak znośny?
Noc mijała powoli. Churchill wstał z łóżka, palił cygaro za cygarem, i miotał się po
pokoju, zmuszając swój mózg i serce do absolutnie obiektywnego przemyślenia spra-
wy.
Nie miał wątpliwości, że nikt tu nie ponosił odpowiedzialności. Ani Stagg, ani Robin
77
nie byli niczemu winni. I Robin z pewnością nie zakochała się w Słonecznym Bohate-
rze. Kapitan, biedaczysko, skazany był na krótkie, choć intensywne życie. Na razie Chur-
chill musiał rozstrzygnąć najbardziej palący problem: zdecydować, czy chce się ożenić
z dziewczyną, która urodzi dziecko innego mężczyzny. To, że ani ona, ani przyszły oj-
ciec dziecka w niczym nie zawinili, nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, czy chce się
ożenić z Robin i wychować jej dziecko jak własne.
W końcu Churchill wrócił do łóżka, zastosował uspokajające techniki jogi i dzięki
nim zasnął.
Obudził się godzinę po wschodzie słońca i wyszedł z sypialni. Służba oznajmiła mu,
że Whitrow pojechał do swego biura w śródmieściu, a Robin z matką poszły do świąty-
ni. Powinny wrócić w ciągu dwóch godzin, może wcześniej.
Zapytał o Sarvanta. Nikt nie wiedział o nim nic nowego.
Zjadł śniadanie w towarzystwie kilkorga dzieci. Prosiły, żeby opowiedział im o swej
podróży do gwiazd. Streścił więc historię z Wolf, kiedy to załoga, uciekająca przed Au-
pinami i podróżująca przez bagna na tratwie, zaatakowana została przez baloniaste
ośmiornice; wielkie stwory fruwające w powietrzu za pomocą pęcherzy wypełnionych
gazem i porywające ofiary długimi mackami, paraliżujące i zabijające je ładunkiem
elektrycznym, rozrywające ciała ostrymi szczypcami umieszczonymi na końcu każde-
go z ośmiu potwornie silnych ramion. Dzieciaki słuchały go w pełnym podziwu milcze-
niu, najwyrazniej uznając tego gościa za półboga. Pod koniec śniadania Churchill wpadł
w zdecydowanie lepszy humor, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, jak to Stagg uratował
mu życie odcinając jedną z macek. Ciekawość dzieci nie została zaspokojona i dla świę-
tego spokoju musiał obiecać następne opowieści, by zyskać choćby odrobinę wolności.
Wydał służbie polecenia: Sarvant miał zostać poinformowany, by czekał, a Robin
i jej matka powinny wiedzieć, że będzie szukał przyjaciół. Chciał wyjść na miasto. Służ-
ba nalegała, by wziął powóz. Skrzywił się nieco na tę propozycję, obawiając się, że zacią-
ga kolejny dług u Whitrowa, ale pomyślał, że odmowa może go obrazić, więc zgodził się
wreszcie i w chwilę pózniej jechał już ulicą Muszli ku miejscu, gdzie stała Terra.
Miał trochę kłopotu ze znalezieniem urzędnika, który był za nią odpowiedzialny, ale
Waszyngton pod pewnymi względami zmienił się niewiele i nieco rozsądnie rozdanych
pieniędzy zaprowadziło go ostatecznie pod właściwe drzwi.
Chciałbym się dowiedzieć, gdzie jest reszta załogi? zapytał w rozmowie.
Urzędnik przeprosił go i znikł na kwadrans. Najwyrazniej sprawdzał raporty doty-
czące personelu statku kosmicznego. Wrócił z informacją że wszyscy, oprócz jednego,
nocowali w Domu Zagubionych Dusz. Mogą tam, wyjaśnił, zatrzymać się i zjeść cudzo-
ziemcy i podróżni, dla których, z różnych względów, niedostępne są schroniska prowa-
dzone przez ich Bractwa.
Gdyby Słoneczny Bohater był w mieście, mogliby zatrzymać się w domu Wapiti
78
powiedział. Dopóki nie jesteście członkami żadnego Bractwa, musicie znalezć so-
bie sami jakieś miejsce, a to nie jest najłatwiejsze.
Churchill podziękował mu uprzejmie i, korzystając z udzielonych wskazówek, zna-
lazł bez problemu Dom Zagubionych Dusz, a w nim całą załogę w komplecie. Tak jak
i on, nosili współczesne ubrania. Tak jak i on, sprzedali stare.
Opowiedzieli nawzajem swe przygody od momentu rozstania. Churchill spytał o Sa-
rvanta.
Nic o nim nie wiemy powiedział Gbwe-hun. I ciągle nie mamy pojęcia, co
robić dalej.
Jeśli stać was na trochę cierpliwości stwierdził porucznik być może poże-
glujemy razem.
Wyjaśnił im, czego się dowiedział o flocie DeCe i szansach na ewentualne opanowa-
nie jakiegoś statku.
Jeśli uda mi się go zdobyć zakończył przypilnuję, byście i wy się na nim zna-
lezli. Przedtem musicie jednak zdobyć zawód marynarza, co oznacza, że powinniście
wstąpić do któregoś z bractw żeglarskich i odbyć praktykę na statku. To wszystko wy-
maga czasu. Jeśli to się wam nie podoba, spróbujcie drogi lądowej.
Dyskutowali szansę i po dwóch godzinach przyjęli plan Churchilla.
W porządku porucznik wstał z krzesła. Na razie zatrzymajcie się tutaj. W ra-
zie czego wiecie, gdzie mnie szukać. Do zobaczenia... i życzę szczęścia.
Wracał powoli, pozwalając jeleniom zachować ich własne, ślamazarne tempo. Oba-
wiał się nieco tego, co może zastać po powrocie do domu Whitrowów i ciągle nie wie-
dział, co ma zrobić. Niestety jednak dotarł do celu. Służba przejęła powóz i Churchill
zmusił się, by przekroczyć próg. Pierwsze co zobaczył, to Robin siedzącą z matkę przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
on sam również mógłby pełnić z powodzeniem. Szanował Stagga i nawet go lubił ale,
będąc człowiekiem uczciwym, musiał przyznać, że jest o niego lekko zazdrosny.
A teraz Stagg znów był górą. Zawsze musiał być pierwszy. Sama myśl o tym sprawia-
ła nieznośny ból.
A może jednak znośny?
Noc mijała powoli. Churchill wstał z łóżka, palił cygaro za cygarem, i miotał się po
pokoju, zmuszając swój mózg i serce do absolutnie obiektywnego przemyślenia spra-
wy.
Nie miał wątpliwości, że nikt tu nie ponosił odpowiedzialności. Ani Stagg, ani Robin
77
nie byli niczemu winni. I Robin z pewnością nie zakochała się w Słonecznym Bohate-
rze. Kapitan, biedaczysko, skazany był na krótkie, choć intensywne życie. Na razie Chur-
chill musiał rozstrzygnąć najbardziej palący problem: zdecydować, czy chce się ożenić
z dziewczyną, która urodzi dziecko innego mężczyzny. To, że ani ona, ani przyszły oj-
ciec dziecka w niczym nie zawinili, nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, czy chce się
ożenić z Robin i wychować jej dziecko jak własne.
W końcu Churchill wrócił do łóżka, zastosował uspokajające techniki jogi i dzięki
nim zasnął.
Obudził się godzinę po wschodzie słońca i wyszedł z sypialni. Służba oznajmiła mu,
że Whitrow pojechał do swego biura w śródmieściu, a Robin z matką poszły do świąty-
ni. Powinny wrócić w ciągu dwóch godzin, może wcześniej.
Zapytał o Sarvanta. Nikt nie wiedział o nim nic nowego.
Zjadł śniadanie w towarzystwie kilkorga dzieci. Prosiły, żeby opowiedział im o swej
podróży do gwiazd. Streścił więc historię z Wolf, kiedy to załoga, uciekająca przed Au-
pinami i podróżująca przez bagna na tratwie, zaatakowana została przez baloniaste
ośmiornice; wielkie stwory fruwające w powietrzu za pomocą pęcherzy wypełnionych
gazem i porywające ofiary długimi mackami, paraliżujące i zabijające je ładunkiem
elektrycznym, rozrywające ciała ostrymi szczypcami umieszczonymi na końcu każde-
go z ośmiu potwornie silnych ramion. Dzieciaki słuchały go w pełnym podziwu milcze-
niu, najwyrazniej uznając tego gościa za półboga. Pod koniec śniadania Churchill wpadł
w zdecydowanie lepszy humor, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, jak to Stagg uratował
mu życie odcinając jedną z macek. Ciekawość dzieci nie została zaspokojona i dla świę-
tego spokoju musiał obiecać następne opowieści, by zyskać choćby odrobinę wolności.
Wydał służbie polecenia: Sarvant miał zostać poinformowany, by czekał, a Robin
i jej matka powinny wiedzieć, że będzie szukał przyjaciół. Chciał wyjść na miasto. Służ-
ba nalegała, by wziął powóz. Skrzywił się nieco na tę propozycję, obawiając się, że zacią-
ga kolejny dług u Whitrowa, ale pomyślał, że odmowa może go obrazić, więc zgodził się
wreszcie i w chwilę pózniej jechał już ulicą Muszli ku miejscu, gdzie stała Terra.
Miał trochę kłopotu ze znalezieniem urzędnika, który był za nią odpowiedzialny, ale
Waszyngton pod pewnymi względami zmienił się niewiele i nieco rozsądnie rozdanych
pieniędzy zaprowadziło go ostatecznie pod właściwe drzwi.
Chciałbym się dowiedzieć, gdzie jest reszta załogi? zapytał w rozmowie.
Urzędnik przeprosił go i znikł na kwadrans. Najwyrazniej sprawdzał raporty doty-
czące personelu statku kosmicznego. Wrócił z informacją że wszyscy, oprócz jednego,
nocowali w Domu Zagubionych Dusz. Mogą tam, wyjaśnił, zatrzymać się i zjeść cudzo-
ziemcy i podróżni, dla których, z różnych względów, niedostępne są schroniska prowa-
dzone przez ich Bractwa.
Gdyby Słoneczny Bohater był w mieście, mogliby zatrzymać się w domu Wapiti
78
powiedział. Dopóki nie jesteście członkami żadnego Bractwa, musicie znalezć so-
bie sami jakieś miejsce, a to nie jest najłatwiejsze.
Churchill podziękował mu uprzejmie i, korzystając z udzielonych wskazówek, zna-
lazł bez problemu Dom Zagubionych Dusz, a w nim całą załogę w komplecie. Tak jak
i on, nosili współczesne ubrania. Tak jak i on, sprzedali stare.
Opowiedzieli nawzajem swe przygody od momentu rozstania. Churchill spytał o Sa-
rvanta.
Nic o nim nie wiemy powiedział Gbwe-hun. I ciągle nie mamy pojęcia, co
robić dalej.
Jeśli stać was na trochę cierpliwości stwierdził porucznik być może poże-
glujemy razem.
Wyjaśnił im, czego się dowiedział o flocie DeCe i szansach na ewentualne opanowa-
nie jakiegoś statku.
Jeśli uda mi się go zdobyć zakończył przypilnuję, byście i wy się na nim zna-
lezli. Przedtem musicie jednak zdobyć zawód marynarza, co oznacza, że powinniście
wstąpić do któregoś z bractw żeglarskich i odbyć praktykę na statku. To wszystko wy-
maga czasu. Jeśli to się wam nie podoba, spróbujcie drogi lądowej.
Dyskutowali szansę i po dwóch godzinach przyjęli plan Churchilla.
W porządku porucznik wstał z krzesła. Na razie zatrzymajcie się tutaj. W ra-
zie czego wiecie, gdzie mnie szukać. Do zobaczenia... i życzę szczęścia.
Wracał powoli, pozwalając jeleniom zachować ich własne, ślamazarne tempo. Oba-
wiał się nieco tego, co może zastać po powrocie do domu Whitrowów i ciągle nie wie-
dział, co ma zrobić. Niestety jednak dotarł do celu. Służba przejęła powóz i Churchill
zmusił się, by przekroczyć próg. Pierwsze co zobaczył, to Robin siedzącą z matkę przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]