[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdzie Patsy?
Poszła szukać Jacka. Wyszła godzinę temu, przekonana, że na pewno dziś go zobaczy.
O nie. Ktoś powinien powiedzieć jej prawdę. Nie może chodzić samotnie po okolicy i
rozglądać się za tym ptakiem.
Skoro chcesz łamać jej serce w Boże Narodzenie, proszę bardzo. Powinniśmy byli zrobić
to wcześniej. Myślałam, że o nim zapomni. %7łe jej przejdzie.
Mildred podeszła do okna i wyjrzała.
O, tam jest, na podwórzu Betty. Coś ci powiem, Frances to najgorsze święta w całym
moim życiu. Oto kara za łgarstwa. Nigdy już nie będę kłamać. Odwróciła się i z
niepokojem spojrzała na siostrę. Jeśli Patsy kiedyś dowie się, co zrobiłyśmy, znienawidzi
nas. Będzie miała uraz na całe życie. Może nawet zostanie krymina- listką. Ucieknie, a
któregoś dnia wróci i zamorduje nas w nocy, i będziemy mogły winić tylko siebie.
Na litość boską, Mildred, przestań wreszcie czytać te badziewia. Sytuacja i tak jest zła, nie
musisz jej jeszcze pogarszać.
Nawet dzień wydawał się smutny. Niebo było sine i zasnute chmurami. Słońce ich opuściło.
W sąsiednim domu Oswald myślał o tym, jak dziwny jest czas i jak bardzo brak mu
wyczucia. Było go albo za dużo, albo za mało. Przed diagnozą lekarza czas sprowadzał się do
okrągłej tarczy zegarka na przegubie, istniejącej wyłącznie po to, by podpowiadać, czy już
pózno, czy jeszcze wcześnie. Gdy Oswald spoglądał wstecz, dochodził do wniosku, że przez
większość życia czekał, aż coś się wydarzy. Jako dziecko czekał na adopcję. Czekał, aż
dorośnie. Czekał, aż wyzdrowieje albo aż zrośnie się złamana kość. Czekał, aż znajdzie
odpowiednią dziewczynę, odpowiednią pracę, odrobinę szczęścia, sens życia. Czekanie
dobiegało końca i nie znalazł tego, czego pragnął, do chwili, gdy odkrył malowanie, ale i ono
pojawiło się zbyt pózno. Najwyrazniej wyciągnął najkrótszą zapałkę. W tym roku, zapewne
ostatnim roku jego życia, Patsy, podobnie jak on, czekała na coś, co nigdy nie miało nadejść.
Patrzył z okna, jak chodziła po podwórzu, wypatrując zdechłego ptaka, i to doprowadzało go
do szału. Wiedział, że dziewczynka będzie miała złamane serce. Pomyślał, że mniejsza o
niego, ale dzieciak na to nie zasłużył. Siedział wpatrzony w obraz, który malował przez cały
rok, przedstawiający Patsy i Jacka na ich urodzinach. Chciał dać jej ten obraz w prezencie
gwiazdkowym, ale było już za pózno dziewczynka nie potrzebowała malowanki, tylko
prawdziwego Jacka, a Oswald musiał się napić. Zdawał sobie sprawę, jak niebezpieczny
może być ten pierwszy drink, ale wcale go to nie obchodziło. Nie mógł znieść bólu, który
dopadał go na samą myśl o tym, że Patsy dorasta i uświadamia sobie, iż nic nie jest
prawdziwe. %7łe nie ma Boga. Nie ma świętego Mikołaja. Nie ma szczęśliwych zakończeń. %7łe
się umiera. %7łe nic nie trwa wiecznie.
I nie mógł zrobić nic, żeby ją przed tym uchronić. Gdyby jednak Bóg istniał, tego ranka
Oswald chętnie trzasnąłby go w jego wielki kłamliwy nos.
Po południu Oswald pojechał autostopem do Lil- lian, poszedł do kantyny dla weteranów
wojen na obczyznie i usiadł na stołku obok mężczyzny w czapce z reklamą firmy John Deere,
popijającego budweisera. W ciemnej sali, pełnej papierosowego dymu i odoru stęchłego piwa,
przy dzwiękach kiepskiej muzyki z szafy grającej znów poczuł to, co kiedyś. Znów był na
swoim miejscu. W końcu trafił do domu.
Skinął na barmana.
Poproszę budweisera i jeszcze jednego dla mojego kumpla obok.
Dzięki, stary mruknął mężczyzna. Wesołych świąt.
Nawzajem odparł Oswald Campbell.
Frances przez cały dzień czekała na powrót Patsy. O wpół do piątej, kiedy zaczynało się
ściemniać, dała sobie spokój z czekaniem i poszła szukać małej. W końcu znalazła ją w lesie
za sklepem. W Boże Narodzenie sklep był zamknięty, ale Patsy powlokła się tam w nadziei,
że w okolicy zobaczy Jacka.
Skarbie, musisz już wrócić do domu. Jesteś zbyt słaba, żeby tak długo przebywać na
dworze. Zrobiło się chłodno, a ty nawet nie włożyłaś sweterka. Wiesz, że lekarz nie chciałby,
żebyś zachorowała.
Ale Patsy nie mogła się poddać. Pragnęła czekać jak najdłużej, chociaż zapadał zmrok.
Nie możemy jeszcze troszkę zostać? Proszę.
Frances nie miała serca jej odmawiać.
No dobrze, jeszcze chwileczkę. Ale włóż to dla mnie. Frances zdjęła swój różowy
sweter, ubrała w niego Patsy i zapięła guziki. Wróć do domu przed zmierzchem. Słyszysz?
Tak, proszę pani.
Musisz jeszcze otworzyć prezenty. Zapomniałaś?
Nie, proszę pani.
W tym różowym swetrze prawie do kolan dziewczynka wydawała się taka mała i krucha, że
Frances niemal wybuchnęła płaczem, wracając do domu. Mildred miała rację. To były
najgorsze święta w ich życiu.
Mniej więcej godzinę pózniej Frances usłyszała kroki Patsy na schodkach. Powitała
dziewczynkę przy drzwiach. Zapaliła wszystkie bożonarodzeniowe lampki, przygotowała
gorącą czekoladę i ciastka.
Popatrz tylko. Zwięty Mikołaj przyniósł ci mnóstwo prezentów, lepiej podejdz i zobacz, co
tam masz. Ale będzie zabawa!
Frances miała nadzieję, że prezenty pocieszą Patsy, ale choć dziewczynka bardzo się starała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Gdzie Patsy?
Poszła szukać Jacka. Wyszła godzinę temu, przekonana, że na pewno dziś go zobaczy.
O nie. Ktoś powinien powiedzieć jej prawdę. Nie może chodzić samotnie po okolicy i
rozglądać się za tym ptakiem.
Skoro chcesz łamać jej serce w Boże Narodzenie, proszę bardzo. Powinniśmy byli zrobić
to wcześniej. Myślałam, że o nim zapomni. %7łe jej przejdzie.
Mildred podeszła do okna i wyjrzała.
O, tam jest, na podwórzu Betty. Coś ci powiem, Frances to najgorsze święta w całym
moim życiu. Oto kara za łgarstwa. Nigdy już nie będę kłamać. Odwróciła się i z
niepokojem spojrzała na siostrę. Jeśli Patsy kiedyś dowie się, co zrobiłyśmy, znienawidzi
nas. Będzie miała uraz na całe życie. Może nawet zostanie krymina- listką. Ucieknie, a
któregoś dnia wróci i zamorduje nas w nocy, i będziemy mogły winić tylko siebie.
Na litość boską, Mildred, przestań wreszcie czytać te badziewia. Sytuacja i tak jest zła, nie
musisz jej jeszcze pogarszać.
Nawet dzień wydawał się smutny. Niebo było sine i zasnute chmurami. Słońce ich opuściło.
W sąsiednim domu Oswald myślał o tym, jak dziwny jest czas i jak bardzo brak mu
wyczucia. Było go albo za dużo, albo za mało. Przed diagnozą lekarza czas sprowadzał się do
okrągłej tarczy zegarka na przegubie, istniejącej wyłącznie po to, by podpowiadać, czy już
pózno, czy jeszcze wcześnie. Gdy Oswald spoglądał wstecz, dochodził do wniosku, że przez
większość życia czekał, aż coś się wydarzy. Jako dziecko czekał na adopcję. Czekał, aż
dorośnie. Czekał, aż wyzdrowieje albo aż zrośnie się złamana kość. Czekał, aż znajdzie
odpowiednią dziewczynę, odpowiednią pracę, odrobinę szczęścia, sens życia. Czekanie
dobiegało końca i nie znalazł tego, czego pragnął, do chwili, gdy odkrył malowanie, ale i ono
pojawiło się zbyt pózno. Najwyrazniej wyciągnął najkrótszą zapałkę. W tym roku, zapewne
ostatnim roku jego życia, Patsy, podobnie jak on, czekała na coś, co nigdy nie miało nadejść.
Patrzył z okna, jak chodziła po podwórzu, wypatrując zdechłego ptaka, i to doprowadzało go
do szału. Wiedział, że dziewczynka będzie miała złamane serce. Pomyślał, że mniejsza o
niego, ale dzieciak na to nie zasłużył. Siedział wpatrzony w obraz, który malował przez cały
rok, przedstawiający Patsy i Jacka na ich urodzinach. Chciał dać jej ten obraz w prezencie
gwiazdkowym, ale było już za pózno dziewczynka nie potrzebowała malowanki, tylko
prawdziwego Jacka, a Oswald musiał się napić. Zdawał sobie sprawę, jak niebezpieczny
może być ten pierwszy drink, ale wcale go to nie obchodziło. Nie mógł znieść bólu, który
dopadał go na samą myśl o tym, że Patsy dorasta i uświadamia sobie, iż nic nie jest
prawdziwe. %7łe nie ma Boga. Nie ma świętego Mikołaja. Nie ma szczęśliwych zakończeń. %7łe
się umiera. %7łe nic nie trwa wiecznie.
I nie mógł zrobić nic, żeby ją przed tym uchronić. Gdyby jednak Bóg istniał, tego ranka
Oswald chętnie trzasnąłby go w jego wielki kłamliwy nos.
Po południu Oswald pojechał autostopem do Lil- lian, poszedł do kantyny dla weteranów
wojen na obczyznie i usiadł na stołku obok mężczyzny w czapce z reklamą firmy John Deere,
popijającego budweisera. W ciemnej sali, pełnej papierosowego dymu i odoru stęchłego piwa,
przy dzwiękach kiepskiej muzyki z szafy grającej znów poczuł to, co kiedyś. Znów był na
swoim miejscu. W końcu trafił do domu.
Skinął na barmana.
Poproszę budweisera i jeszcze jednego dla mojego kumpla obok.
Dzięki, stary mruknął mężczyzna. Wesołych świąt.
Nawzajem odparł Oswald Campbell.
Frances przez cały dzień czekała na powrót Patsy. O wpół do piątej, kiedy zaczynało się
ściemniać, dała sobie spokój z czekaniem i poszła szukać małej. W końcu znalazła ją w lesie
za sklepem. W Boże Narodzenie sklep był zamknięty, ale Patsy powlokła się tam w nadziei,
że w okolicy zobaczy Jacka.
Skarbie, musisz już wrócić do domu. Jesteś zbyt słaba, żeby tak długo przebywać na
dworze. Zrobiło się chłodno, a ty nawet nie włożyłaś sweterka. Wiesz, że lekarz nie chciałby,
żebyś zachorowała.
Ale Patsy nie mogła się poddać. Pragnęła czekać jak najdłużej, chociaż zapadał zmrok.
Nie możemy jeszcze troszkę zostać? Proszę.
Frances nie miała serca jej odmawiać.
No dobrze, jeszcze chwileczkę. Ale włóż to dla mnie. Frances zdjęła swój różowy
sweter, ubrała w niego Patsy i zapięła guziki. Wróć do domu przed zmierzchem. Słyszysz?
Tak, proszę pani.
Musisz jeszcze otworzyć prezenty. Zapomniałaś?
Nie, proszę pani.
W tym różowym swetrze prawie do kolan dziewczynka wydawała się taka mała i krucha, że
Frances niemal wybuchnęła płaczem, wracając do domu. Mildred miała rację. To były
najgorsze święta w ich życiu.
Mniej więcej godzinę pózniej Frances usłyszała kroki Patsy na schodkach. Powitała
dziewczynkę przy drzwiach. Zapaliła wszystkie bożonarodzeniowe lampki, przygotowała
gorącą czekoladę i ciastka.
Popatrz tylko. Zwięty Mikołaj przyniósł ci mnóstwo prezentów, lepiej podejdz i zobacz, co
tam masz. Ale będzie zabawa!
Frances miała nadzieję, że prezenty pocieszą Patsy, ale choć dziewczynka bardzo się starała [ Pobierz całość w formacie PDF ]