[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbiegłem po trzy stopnie naraz. Strażnicy przy wejściu zaczęli wstawać, gdy wbiłem się między
nich, i wszyscy przewróciliśmy się na ziemię. Jednemu przydeptałem tchawicę i chwyciłem jego
pistolet. Drugi szamotał się, by wycelować we mnie ze swojej broni, ale byłem szybszy i uderzyłem
go w skroń.
225
Tupot ścigających zbliżył się, gdy runąłem przez drzwi prosto na zaskoczonego trzeciego strażni-
ka. Wyciągnął miecz, ale zanim zdążył go użyć, stracił przytomność. Odrzuciłem sztylet, chwyciłem
długie ostrze strażnika i ruszyłem dalej. Przede mną była brama, przez którą przyjechaliśmy. Otwarta
na oścież.
I dobrze strzeżona przez uzbrojonych mężczyzn, którzy właśnie unosili pistolety. W chwili gdy
wystrzelili, skręciłem gwałtownie w stronę domu niewolników. Nie wiem, którędy przeszły kule, ale
gdy wypadłem za róg, byłem wciąż żywy.
Jeden miecz, jeden pistolet, jeden bardzo zmęczony Jimmy diGriz, który wciąż nie odważył się
zatrzymać ani nawet zwolnić. Przede mną wyrósł zewnętrzny mur, a na nim rusztowanie i drabina
oparta blisko miejsca, gdzie murarze dokonywali napraw. Wrzasnąłem i groznie potrząsnąłem bro-
nią, a robotnicy rozpierzchli się na wszystkie strony. Zacząłem wspinać się po drabinie najszybciej,
jak mogłem. Wokół mnie kule uderzały o mur, odłupując kawałki kamieni.
W końcu stanąłem na szczycie, usiłując zaczerpnąć powietrza. I po raz pierwszy odważyłem się
obejrzeć za siebie.
Natychmiast rzuciłem się plackiem na krawędz muru, bo strzelcy zebrani na dole oddali salwę,
która rozdarła powietrze tuż nad moją głową. Capo Docci i jego orszak pozostawili pościg strażni-
226
kom i stali teraz z tyłu, przeklinając i wymachując bronią. Cóż za manifestacja odwagi! Cofnąłem
głowę, gdy zabrzmiała następna salwa.
Inni strażnicy wspinali się do mnie, co nieco zmniejszało szansę ucieczki. Wyjrzałem za mur
i zobaczyłem, że u jego podnóża rozciąga się brunatna powierzchnia wody. To jest szansa!
Jim, musisz nauczyć się trzymać gębę na kłódkę powiedziałem, wziąłem głęboki oddech
i skoczyłem.
Rozległ się głośny plusk i utknąłem. Woda sięgała mi do szyi, ale po kolana tkwiłem w miękkim
mule. Z mozołem wyciągnąłem jedną nogę, potem drugą. I tak brnąłem do dalekiego brzegu. Nie
było jeszcze widać pogoni, ale na pewno już się zbliżała. Nie mogłem się teraz zatrzymać! Wypeł-
złem w końcu na trawiasty brzeg, wciąż ściskając skradzioną broń, i chwiejnym krokiem dotarłem
pod osłonę drzew. Wciąż ani śladu strażników.
Powinni byli już przejść przez most i dogonić mnie! Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. . .
Dopóki nie upadłem jak długi, wrzeszcząc wniebogłosy, gdy ogarnęła mnie fala bólu. Niewiary-
godnego bólu, zamazującego wzrok, słuch i wszelkie czucie.
W końcu ustał. Otarłem łzy. Pętla bólu! Zupełnie o niej zapomniałem. Tars Tukas musiał odzy-
skać przytomność i nacisnął teraz guzik. Co on powiedział? Gdy się to włączy na dość długo, blokuje
wszystkie nerwy i zabija. Chwyciłem but, by wyciągnąć wytrych i znów nadszedł ból. Gdy tym ra-
227
zem ustał, byłem tak słaby, że ledwo mogłem ruszyć palcami. Niezdarnie manipulując wytrychem
zrozumiałem, że to są sadyści i że powinienem być im za to wdzięczny. Gdyby dłużej przytrzymali
guzik, byłbym już martwy. Ale ktoś, prawdopodobnie Capo Docci, chciał, żebym cierpiał i zrozu-
miał, że nie ma ucieczki. Włożyłem wytrych do zamka i ogarnęła mnie nowa fala bólu.
Gdy wreszcie ustała, leżałem na boku bezwładny jak kłoda.
Ale musiałem się ruszyć. Jeszcze jedno uderzenie i będzie po mnie! Będę leżeć w tym lesie,
dopóki nie umrę. Zacisnąłem drżące palce. Wytrych zbliżył się do zamka, wszedł do środka, lekko
się przekręcił. . .
Długo trwało, zanim sprzed moich oczu odpłynęła czerwona mgła, a ciało wynurzyło się z męki.
Nie mogłem drgnąć i miałem wrażenie, że nigdy więcej się nie poruszę. Gdy odzyskałem wzrok, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Zbiegłem po trzy stopnie naraz. Strażnicy przy wejściu zaczęli wstawać, gdy wbiłem się między
nich, i wszyscy przewróciliśmy się na ziemię. Jednemu przydeptałem tchawicę i chwyciłem jego
pistolet. Drugi szamotał się, by wycelować we mnie ze swojej broni, ale byłem szybszy i uderzyłem
go w skroń.
225
Tupot ścigających zbliżył się, gdy runąłem przez drzwi prosto na zaskoczonego trzeciego strażni-
ka. Wyciągnął miecz, ale zanim zdążył go użyć, stracił przytomność. Odrzuciłem sztylet, chwyciłem
długie ostrze strażnika i ruszyłem dalej. Przede mną była brama, przez którą przyjechaliśmy. Otwarta
na oścież.
I dobrze strzeżona przez uzbrojonych mężczyzn, którzy właśnie unosili pistolety. W chwili gdy
wystrzelili, skręciłem gwałtownie w stronę domu niewolników. Nie wiem, którędy przeszły kule, ale
gdy wypadłem za róg, byłem wciąż żywy.
Jeden miecz, jeden pistolet, jeden bardzo zmęczony Jimmy diGriz, który wciąż nie odważył się
zatrzymać ani nawet zwolnić. Przede mną wyrósł zewnętrzny mur, a na nim rusztowanie i drabina
oparta blisko miejsca, gdzie murarze dokonywali napraw. Wrzasnąłem i groznie potrząsnąłem bro-
nią, a robotnicy rozpierzchli się na wszystkie strony. Zacząłem wspinać się po drabinie najszybciej,
jak mogłem. Wokół mnie kule uderzały o mur, odłupując kawałki kamieni.
W końcu stanąłem na szczycie, usiłując zaczerpnąć powietrza. I po raz pierwszy odważyłem się
obejrzeć za siebie.
Natychmiast rzuciłem się plackiem na krawędz muru, bo strzelcy zebrani na dole oddali salwę,
która rozdarła powietrze tuż nad moją głową. Capo Docci i jego orszak pozostawili pościg strażni-
226
kom i stali teraz z tyłu, przeklinając i wymachując bronią. Cóż za manifestacja odwagi! Cofnąłem
głowę, gdy zabrzmiała następna salwa.
Inni strażnicy wspinali się do mnie, co nieco zmniejszało szansę ucieczki. Wyjrzałem za mur
i zobaczyłem, że u jego podnóża rozciąga się brunatna powierzchnia wody. To jest szansa!
Jim, musisz nauczyć się trzymać gębę na kłódkę powiedziałem, wziąłem głęboki oddech
i skoczyłem.
Rozległ się głośny plusk i utknąłem. Woda sięgała mi do szyi, ale po kolana tkwiłem w miękkim
mule. Z mozołem wyciągnąłem jedną nogę, potem drugą. I tak brnąłem do dalekiego brzegu. Nie
było jeszcze widać pogoni, ale na pewno już się zbliżała. Nie mogłem się teraz zatrzymać! Wypeł-
złem w końcu na trawiasty brzeg, wciąż ściskając skradzioną broń, i chwiejnym krokiem dotarłem
pod osłonę drzew. Wciąż ani śladu strażników.
Powinni byli już przejść przez most i dogonić mnie! Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. . .
Dopóki nie upadłem jak długi, wrzeszcząc wniebogłosy, gdy ogarnęła mnie fala bólu. Niewiary-
godnego bólu, zamazującego wzrok, słuch i wszelkie czucie.
W końcu ustał. Otarłem łzy. Pętla bólu! Zupełnie o niej zapomniałem. Tars Tukas musiał odzy-
skać przytomność i nacisnął teraz guzik. Co on powiedział? Gdy się to włączy na dość długo, blokuje
wszystkie nerwy i zabija. Chwyciłem but, by wyciągnąć wytrych i znów nadszedł ból. Gdy tym ra-
227
zem ustał, byłem tak słaby, że ledwo mogłem ruszyć palcami. Niezdarnie manipulując wytrychem
zrozumiałem, że to są sadyści i że powinienem być im za to wdzięczny. Gdyby dłużej przytrzymali
guzik, byłbym już martwy. Ale ktoś, prawdopodobnie Capo Docci, chciał, żebym cierpiał i zrozu-
miał, że nie ma ucieczki. Włożyłem wytrych do zamka i ogarnęła mnie nowa fala bólu.
Gdy wreszcie ustała, leżałem na boku bezwładny jak kłoda.
Ale musiałem się ruszyć. Jeszcze jedno uderzenie i będzie po mnie! Będę leżeć w tym lesie,
dopóki nie umrę. Zacisnąłem drżące palce. Wytrych zbliżył się do zamka, wszedł do środka, lekko
się przekręcił. . .
Długo trwało, zanim sprzed moich oczu odpłynęła czerwona mgła, a ciało wynurzyło się z męki.
Nie mogłem drgnąć i miałem wrażenie, że nigdy więcej się nie poruszę. Gdy odzyskałem wzrok, [ Pobierz całość w formacie PDF ]