[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tapetę, wyślij sms na numer 7511, jedyne 5 złotych plus VAT!" - krzyczy
reklama na ostatniej stronie mojej gazety, a ja zamiast misiów z napisem
LOVE i widoku od Bielan po Kabaty obnoszę fotografię nadąsanej
nastolatki. Schowałam się w pokoju Weroniki, korzystając z tego, że
akurat oglądała w telewizji coś głośnego, kolorowego i migającego z
prędkością stroboskopu. Przysiadłam na jej niechlujnie zasłanym łóżku i
poczułam się, jakbym wróciła do własnego dziecinnego pokoju, w
którym ogromny Shakin' Stevens patrzył na mnie przekrwionymi oczami
z plakatu nad łóżkiem; obleśny, stary, siwiejący satyr nad wersalką
niewinnego dziecka. Moja babcia wzdrygała się na jego widok i żegnała
znakiem krzyża, a ojciec parskał z niechęcią, ale gdy tylko kazali mi zdjąć
plakat, wpadłam w histerię i przyrzekłam wszystkie możliwe dobre
uczynki, byleby móc spać pod tym spojrzeniem. Wieczorem, kiedy
przebierałam się w enerdowską koszulę nocną w motylki, odwracałam się
wstydliwie tyłem do plakatu. W pokoju Weroniki ze ściany patrzy
ponury, rozczochrany niemiecki gówniarz przebrany za dziewczynę i
chuda, naoliwiona Murzynka z burzą czarnych loków spadającą na oczy.
W moim dawnym pokoju wykręcałabym numer na szarym aparacie
telefonicznym z tarczą, a obok siedziałaby Gośka albo Beata, rzucając
potępiające spojrzenia. Aneta - nie, jej nigdy nie przyznałabym się, że
mam zamiar zatelefonować do chłopaka. Dziewczyny żartowałyby ze
mnie i zjadały moje cenne peweksowskie słodycze kupione za bony, które
dostałam od wujka na Gwiazdkę czy imieniny, aż wreszcie, zanim
odważyłabym się wykręcić numer, któraś szepnęłaby potępiająco:
- Wstyd, tak się narzucać facetowi.
- Pomyśli, że jesteś łatwa.
- I nigdy już na ciebie nie spojrzy.
- Jak mu zależy, to niech sam do ciebie zadzwoni.
Po paru minutach, kiedy zawstydzona przez koleżanki, które w
założeniu miały mnie wspierać w telefonowaniu do kolegi z klasy, a
zamiast tego upokarzałyby mnie i nabijały się ze mnie oraz wpajały mi
kodeks honorowy Leśnego, dający się streścić w jednym zdaniu: Nigdy
nie okazuj chłopakowi zainteresowania, bo będzie cię miał za szmatę",
rzuciłabym słuchawkę na widełki. Wtedy któraś, pewnie Beata,
zaproponowałaby:
- To teraz poróbmy kawały.
I dzwoniłybyśmy pod jakiś numer wzięty z głowy, a gdyby ktoś
odebrał, przedstawiłybyśmy się śmiertelnie poważnym tonem i
prosiłybyśmy do telefonu Pawła, żeby po chwili wybuchnąć
niepohamowanym śmiechem nastolatek, rozsadzającym bębenki osobie
na drugim końcu linii. Bezkarne czasy, kiedy telefony nie wyświetlały
numerów połączeń przychodzących, a billing nie mógł wykazać
rodzicom, kto nabił tyle na rachunku telefonicznym. Zaczęłam się
zastanawiać, czy pokolenie mojej córki jeszcze robi takie kawały, i
zorientowałam się, że - jak za dawnych czasów - siedzę pól godziny,
gapiąc się w telefon, i próbuję wszelkimi sposobami odwlec chwilę, kiedy
wreszcie usłyszę w słuchawce długi sygnał oznaczający wolną linię.
- Jestem dorosła, potrafię to zrobić - powiedziałam sama do siebie i
zdecydowanym ruchem wcisnęłam klawisze.
Za pierwszym razem miły, automatyczny głos poinformował mnie, że
numery zaczynające się od dziewiętnaście zostały zmienione w 2003 roku
i że powinnam wykręcić osiemset dziewiętnaście. Za drugim razem, po
kilku długich sygnałach, kiedy zgodnie z zasadą, żeby odczekać cztery
dzwonki i rozłączyć się, już miałam wcisnąć czerwony przycisk,
w słuchawce odezwała się kobieta, lekko zdyszana i sądząc po głosie,
sporo starsza ode mnie.
- Pan Tadeusz nie podejdzie - poinformowała mnie, gdy tylko się
przedstawiłam. - Nie czuje się najlepiej. Proszę zadzwonić z rana albo
najlepiej niech pani przyjedzie - zawahała się na moment - może akurat
będzie w nastroju do rozmowy.
Na moje nerwowe zaprzeczenia żachnęła się.
- Ależ skąd, co to za kłopot. Nikt go ostatnio nie odwiedza, to i chętnie
pogada z panią, jak akurat będzie miał humor - zapewniła mnie.
Od chwili, gdy opuszczony dom zasiedliła rodzina Krystiana,
widziałam go od wewnątrz tylko kilka razy, a i to zwykle stojąc w sieni.
Najpierw kiedy z Beatą przychodziłyśmy do Krystiana niby to po zeszyty
i książki, a w rzeczywistości po to, żeby Beata miała przyzwoitkę i
zazdrosnego widza w jednej osobie. Ja stałam w sieni, a oni całowali się
na powitanie. Filmowe pocałunki, nienaturalne - jak to potem określała
moja przyjaciółka w rozmowach z innymi: Nienaturalnie, całowaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
tapetę, wyślij sms na numer 7511, jedyne 5 złotych plus VAT!" - krzyczy
reklama na ostatniej stronie mojej gazety, a ja zamiast misiów z napisem
LOVE i widoku od Bielan po Kabaty obnoszę fotografię nadąsanej
nastolatki. Schowałam się w pokoju Weroniki, korzystając z tego, że
akurat oglądała w telewizji coś głośnego, kolorowego i migającego z
prędkością stroboskopu. Przysiadłam na jej niechlujnie zasłanym łóżku i
poczułam się, jakbym wróciła do własnego dziecinnego pokoju, w
którym ogromny Shakin' Stevens patrzył na mnie przekrwionymi oczami
z plakatu nad łóżkiem; obleśny, stary, siwiejący satyr nad wersalką
niewinnego dziecka. Moja babcia wzdrygała się na jego widok i żegnała
znakiem krzyża, a ojciec parskał z niechęcią, ale gdy tylko kazali mi zdjąć
plakat, wpadłam w histerię i przyrzekłam wszystkie możliwe dobre
uczynki, byleby móc spać pod tym spojrzeniem. Wieczorem, kiedy
przebierałam się w enerdowską koszulę nocną w motylki, odwracałam się
wstydliwie tyłem do plakatu. W pokoju Weroniki ze ściany patrzy
ponury, rozczochrany niemiecki gówniarz przebrany za dziewczynę i
chuda, naoliwiona Murzynka z burzą czarnych loków spadającą na oczy.
W moim dawnym pokoju wykręcałabym numer na szarym aparacie
telefonicznym z tarczą, a obok siedziałaby Gośka albo Beata, rzucając
potępiające spojrzenia. Aneta - nie, jej nigdy nie przyznałabym się, że
mam zamiar zatelefonować do chłopaka. Dziewczyny żartowałyby ze
mnie i zjadały moje cenne peweksowskie słodycze kupione za bony, które
dostałam od wujka na Gwiazdkę czy imieniny, aż wreszcie, zanim
odważyłabym się wykręcić numer, któraś szepnęłaby potępiająco:
- Wstyd, tak się narzucać facetowi.
- Pomyśli, że jesteś łatwa.
- I nigdy już na ciebie nie spojrzy.
- Jak mu zależy, to niech sam do ciebie zadzwoni.
Po paru minutach, kiedy zawstydzona przez koleżanki, które w
założeniu miały mnie wspierać w telefonowaniu do kolegi z klasy, a
zamiast tego upokarzałyby mnie i nabijały się ze mnie oraz wpajały mi
kodeks honorowy Leśnego, dający się streścić w jednym zdaniu: Nigdy
nie okazuj chłopakowi zainteresowania, bo będzie cię miał za szmatę",
rzuciłabym słuchawkę na widełki. Wtedy któraś, pewnie Beata,
zaproponowałaby:
- To teraz poróbmy kawały.
I dzwoniłybyśmy pod jakiś numer wzięty z głowy, a gdyby ktoś
odebrał, przedstawiłybyśmy się śmiertelnie poważnym tonem i
prosiłybyśmy do telefonu Pawła, żeby po chwili wybuchnąć
niepohamowanym śmiechem nastolatek, rozsadzającym bębenki osobie
na drugim końcu linii. Bezkarne czasy, kiedy telefony nie wyświetlały
numerów połączeń przychodzących, a billing nie mógł wykazać
rodzicom, kto nabił tyle na rachunku telefonicznym. Zaczęłam się
zastanawiać, czy pokolenie mojej córki jeszcze robi takie kawały, i
zorientowałam się, że - jak za dawnych czasów - siedzę pól godziny,
gapiąc się w telefon, i próbuję wszelkimi sposobami odwlec chwilę, kiedy
wreszcie usłyszę w słuchawce długi sygnał oznaczający wolną linię.
- Jestem dorosła, potrafię to zrobić - powiedziałam sama do siebie i
zdecydowanym ruchem wcisnęłam klawisze.
Za pierwszym razem miły, automatyczny głos poinformował mnie, że
numery zaczynające się od dziewiętnaście zostały zmienione w 2003 roku
i że powinnam wykręcić osiemset dziewiętnaście. Za drugim razem, po
kilku długich sygnałach, kiedy zgodnie z zasadą, żeby odczekać cztery
dzwonki i rozłączyć się, już miałam wcisnąć czerwony przycisk,
w słuchawce odezwała się kobieta, lekko zdyszana i sądząc po głosie,
sporo starsza ode mnie.
- Pan Tadeusz nie podejdzie - poinformowała mnie, gdy tylko się
przedstawiłam. - Nie czuje się najlepiej. Proszę zadzwonić z rana albo
najlepiej niech pani przyjedzie - zawahała się na moment - może akurat
będzie w nastroju do rozmowy.
Na moje nerwowe zaprzeczenia żachnęła się.
- Ależ skąd, co to za kłopot. Nikt go ostatnio nie odwiedza, to i chętnie
pogada z panią, jak akurat będzie miał humor - zapewniła mnie.
Od chwili, gdy opuszczony dom zasiedliła rodzina Krystiana,
widziałam go od wewnątrz tylko kilka razy, a i to zwykle stojąc w sieni.
Najpierw kiedy z Beatą przychodziłyśmy do Krystiana niby to po zeszyty
i książki, a w rzeczywistości po to, żeby Beata miała przyzwoitkę i
zazdrosnego widza w jednej osobie. Ja stałam w sieni, a oni całowali się
na powitanie. Filmowe pocałunki, nienaturalne - jak to potem określała
moja przyjaciółka w rozmowach z innymi: Nienaturalnie, całowaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]