[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ojciec Hilarion, nimby pan wstał i posłuchał ich, poszedł na mszę do kościoła, Skarbimierz siadł
oknem wyglądać na to znędzniałe teraz i opuszczone zamczysko. Wszystko tu opadało i chyliło się,
dachy, ściany, budowle i szopy utrzymane niechlujnie. Konie chodziły chude, ludzie biedzi, z
twarzami podrapanymi. Spierali się jedni z drugimi i rozkazywali a kłócili, posłuchu i karności nie
było.
Na wielkie prośby Zbigniewa, który się chciał uczyć niby rycerskiego rzemiosła, zostawił mu Bolko
starego Michnę. Znajomy z nim dawno Skarbimierz ujrzał go właśnie wychodzącego z komory o kiju,
bo noga mu coraz mniej służyć chciała. Pospieszył do niego. Michno się uradował wielce, lecz wnet
do smutnej twarzy, jaką miał wprzódy, powrócił.
Bóg z Wami! Jakże się miewacie? począł Skarbimierz.
Michno w oczy mu popatrzył, ramiona ścisnął i splunął. Ręką powiódł
dokoła, jak by chciał powiedzieć: Patrz, jako widzisz, tak pisz.
Uśmiechnęli się do siebie.
Miłościwy mój! szepnął Michno z cicha gdybyście to mnie z sobą stąd zabrali. O,
jechałżebym rad jak na stu koniach!
Nudno Wam, stary? spytał poseł.
I robić nie ma co odparł Michno. Rycerstwa uczyć, kiedy do niego serca nie mają? Co
innego im w głowie! Aadu nie ma.
Urwał Michno, jak by mu się mówić nie chciało. Skarbimierz szepnął, iż na rozmowę wieczorem by
się zejść mogli. Teraz prowadzić jej dłużej nie byłoby sposobu; zbyt wiele oczu patrzało i uszu
słuchało. Pachołków i niewiast, starych i młodych, włóczyło się mnóstwo, stawali do rozmów,
śmiali się głośno i zdawali się tu panować, nie zważając na nikogo. Tu i ówdzie mowa czeska i
niemiecka przebrzmiewały między służbą.
Marko też, przyodziawszy się prędko, stawił się, aby posła wybadać, z czym przybywał.
Cóż nam przynosicie? zapytał.
Nietrudno to zgadnąć odparł Skarbimierz przyjechaliśmy zaprosić księcia na wesele
naszego pana. Któż mu ma być drużbą, jeżeli nie brat?
Marko się po wyłysiałej głowie poskrobał.
Zapewne odparł tylko że nam pan coś nie domaga. Nikt pewnie nie kocha i nie szanuje
więcej nad niego pana Bolesława, nikt się jego szczęściu i męstwu nie dziwi bardziej! Gdyby mógł!
Cóż to za choroba? Od kiedy? spytał poseł.
Kto może wiedzieć, co to jest? westchnął Sobiejucha. Baby nie
rozumieją, my też. Odprawiają księża msze święte, chodził książę relikwie całować, ocierał o nie
głowę. Na piersiach ma ciężar, zmory go po nocach duszą.
Zwlokło się czasu trochę na tej rozmowie. Nierychło dano znać, że królewicz posłów przyjąć jest
gotów, a że ojciec Hilarion wrócił z kościoła, szli więc z nim, odziawszy się przystojnie, na dwór
książęcy.
Tu widok się im przedstawił niespodziany. Zbigniew rad był wystąpić po swojemu, aby okazać
potęgę i dostatek; służba więc, która niedawno odarto i boso po dziedzińcach biegała, stała
przywdziawszy bławaty, łańcuchy i miecze pozłociste. Napędzono jej zewsząd, aby liczbę
powiększyć, w izbach i sieniach gromady się tłoczyły. Sam Zbigniew odział się w szkarłat i złoto. A
że Bolko nosił
zawsze na piersiach na złotym łańcuchu blachę z wizerunkiem ojca, on też ciężki łańcuch wziął na
piersi, zawiesiwszy na nim klejnot wysadzany kamieniami, smoka skrzydlatego wyobrażający.
Dwór nie umiał, prawda, stać jak należało ani się ruszyć raznie, ale go było dużo i wystrojonego
jaskrawo.
Skarbimierz, który dawno nie widział księcia, a słyszał o nim, że był chory, zdziwił się ujrzawszy
otylszym, niż był, i jakby obrzękłym, ciężkim, z oczyma podpuchłymi, bladym, przed czasem
postarzałym. Gnuśną naturę czuć w nim było, spoza której przebiegłość i chytrość się przebijała.
Posłów książę przyjął
nadzwyczaj uprzejmie, acz w głosie, wejrzeniu i postawie nie było tej życzliwości, jaką słowa
głosiły.
Ojciec Hilarion sprawił to, z czym go posłano, wypowiedziawszy pięknie i gładko, jak książę Bolko
tęsknie czekał na brata, chcąc go mieć w uroczystej chwili przy sobie, by mu jako starszy w rodzie
pobłogosławił.
Zbigniew słuchając, bródkę, która mu rzadko rosła, poczesywał ręką białą, a gdy i Skarbimierz
potwierdził w krótkich słowach zaproszenie, odezwał się głosem przerywanym:
Z duszy całej rad bym służyć panu bratu, któremu za pamięć dobrą i miłość dziękuję. Obowiązek
to mój, który czuję i spełnić bym pragnął.
Nieszczęśliwie się chwila złożyła! Choroba mnie męczy, dla której dłuższej podróży odbywać nie
mogę, a i od granicy czuwać muszę. Azy mi prawie z oczów tryskają, iż odmową odpowiedzieć los
mi nakazał; nie będziecie wymagać rzeczy niepodobnej. Chory jestem.
Mówił to, a w twarzy wyraz miał niecierpliwy i kwasu pełen. Co innego usta, co innego prawiły
oczy, którymi posłów i dwór ich poważny mierzył.
Będziecie tam mieli ciągnął dalej gości, powinowatych, książąt i panów podostatkiem. Nie
mówiąc już o Rusi, zjawi się może kto j z Pragi! Ja tam niekoniecznie potrzebny ani może pożądany,
zastąpią mnie inni.
Zaciął się nieco i dodał złośliwie:
Wasza przyszła królowa Zbisława wedle praw kościelnych pono
królewiczowi bratu bardzo jest bliską?
Tak jest odpowiedział ojciec Hilarion ale na to mamy osobne
rozwiązanie, dozwolenie i błogosławieństwo Ojca naszego, papieża rzymskiego.
Uśmiechnął się Zbigniew.
Toście aż tak daleko szukali zezwolenia? rzekł. Któż jezdził po nie?
Nie posyłano nikogo, biskup Baldwin na piśmie dostał to z Rzymu
rzekł duchowny.
Książę głowę pochylił, jakby z poszanowaniem dla stolicy świata
chrześcijańskiego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Ojciec Hilarion, nimby pan wstał i posłuchał ich, poszedł na mszę do kościoła, Skarbimierz siadł
oknem wyglądać na to znędzniałe teraz i opuszczone zamczysko. Wszystko tu opadało i chyliło się,
dachy, ściany, budowle i szopy utrzymane niechlujnie. Konie chodziły chude, ludzie biedzi, z
twarzami podrapanymi. Spierali się jedni z drugimi i rozkazywali a kłócili, posłuchu i karności nie
było.
Na wielkie prośby Zbigniewa, który się chciał uczyć niby rycerskiego rzemiosła, zostawił mu Bolko
starego Michnę. Znajomy z nim dawno Skarbimierz ujrzał go właśnie wychodzącego z komory o kiju,
bo noga mu coraz mniej służyć chciała. Pospieszył do niego. Michno się uradował wielce, lecz wnet
do smutnej twarzy, jaką miał wprzódy, powrócił.
Bóg z Wami! Jakże się miewacie? począł Skarbimierz.
Michno w oczy mu popatrzył, ramiona ścisnął i splunął. Ręką powiódł
dokoła, jak by chciał powiedzieć: Patrz, jako widzisz, tak pisz.
Uśmiechnęli się do siebie.
Miłościwy mój! szepnął Michno z cicha gdybyście to mnie z sobą stąd zabrali. O,
jechałżebym rad jak na stu koniach!
Nudno Wam, stary? spytał poseł.
I robić nie ma co odparł Michno. Rycerstwa uczyć, kiedy do niego serca nie mają? Co
innego im w głowie! Aadu nie ma.
Urwał Michno, jak by mu się mówić nie chciało. Skarbimierz szepnął, iż na rozmowę wieczorem by
się zejść mogli. Teraz prowadzić jej dłużej nie byłoby sposobu; zbyt wiele oczu patrzało i uszu
słuchało. Pachołków i niewiast, starych i młodych, włóczyło się mnóstwo, stawali do rozmów,
śmiali się głośno i zdawali się tu panować, nie zważając na nikogo. Tu i ówdzie mowa czeska i
niemiecka przebrzmiewały między służbą.
Marko też, przyodziawszy się prędko, stawił się, aby posła wybadać, z czym przybywał.
Cóż nam przynosicie? zapytał.
Nietrudno to zgadnąć odparł Skarbimierz przyjechaliśmy zaprosić księcia na wesele
naszego pana. Któż mu ma być drużbą, jeżeli nie brat?
Marko się po wyłysiałej głowie poskrobał.
Zapewne odparł tylko że nam pan coś nie domaga. Nikt pewnie nie kocha i nie szanuje
więcej nad niego pana Bolesława, nikt się jego szczęściu i męstwu nie dziwi bardziej! Gdyby mógł!
Cóż to za choroba? Od kiedy? spytał poseł.
Kto może wiedzieć, co to jest? westchnął Sobiejucha. Baby nie
rozumieją, my też. Odprawiają księża msze święte, chodził książę relikwie całować, ocierał o nie
głowę. Na piersiach ma ciężar, zmory go po nocach duszą.
Zwlokło się czasu trochę na tej rozmowie. Nierychło dano znać, że królewicz posłów przyjąć jest
gotów, a że ojciec Hilarion wrócił z kościoła, szli więc z nim, odziawszy się przystojnie, na dwór
książęcy.
Tu widok się im przedstawił niespodziany. Zbigniew rad był wystąpić po swojemu, aby okazać
potęgę i dostatek; służba więc, która niedawno odarto i boso po dziedzińcach biegała, stała
przywdziawszy bławaty, łańcuchy i miecze pozłociste. Napędzono jej zewsząd, aby liczbę
powiększyć, w izbach i sieniach gromady się tłoczyły. Sam Zbigniew odział się w szkarłat i złoto. A
że Bolko nosił
zawsze na piersiach na złotym łańcuchu blachę z wizerunkiem ojca, on też ciężki łańcuch wziął na
piersi, zawiesiwszy na nim klejnot wysadzany kamieniami, smoka skrzydlatego wyobrażający.
Dwór nie umiał, prawda, stać jak należało ani się ruszyć raznie, ale go było dużo i wystrojonego
jaskrawo.
Skarbimierz, który dawno nie widział księcia, a słyszał o nim, że był chory, zdziwił się ujrzawszy
otylszym, niż był, i jakby obrzękłym, ciężkim, z oczyma podpuchłymi, bladym, przed czasem
postarzałym. Gnuśną naturę czuć w nim było, spoza której przebiegłość i chytrość się przebijała.
Posłów książę przyjął
nadzwyczaj uprzejmie, acz w głosie, wejrzeniu i postawie nie było tej życzliwości, jaką słowa
głosiły.
Ojciec Hilarion sprawił to, z czym go posłano, wypowiedziawszy pięknie i gładko, jak książę Bolko
tęsknie czekał na brata, chcąc go mieć w uroczystej chwili przy sobie, by mu jako starszy w rodzie
pobłogosławił.
Zbigniew słuchając, bródkę, która mu rzadko rosła, poczesywał ręką białą, a gdy i Skarbimierz
potwierdził w krótkich słowach zaproszenie, odezwał się głosem przerywanym:
Z duszy całej rad bym służyć panu bratu, któremu za pamięć dobrą i miłość dziękuję. Obowiązek
to mój, który czuję i spełnić bym pragnął.
Nieszczęśliwie się chwila złożyła! Choroba mnie męczy, dla której dłuższej podróży odbywać nie
mogę, a i od granicy czuwać muszę. Azy mi prawie z oczów tryskają, iż odmową odpowiedzieć los
mi nakazał; nie będziecie wymagać rzeczy niepodobnej. Chory jestem.
Mówił to, a w twarzy wyraz miał niecierpliwy i kwasu pełen. Co innego usta, co innego prawiły
oczy, którymi posłów i dwór ich poważny mierzył.
Będziecie tam mieli ciągnął dalej gości, powinowatych, książąt i panów podostatkiem. Nie
mówiąc już o Rusi, zjawi się może kto j z Pragi! Ja tam niekoniecznie potrzebny ani może pożądany,
zastąpią mnie inni.
Zaciął się nieco i dodał złośliwie:
Wasza przyszła królowa Zbisława wedle praw kościelnych pono
królewiczowi bratu bardzo jest bliską?
Tak jest odpowiedział ojciec Hilarion ale na to mamy osobne
rozwiązanie, dozwolenie i błogosławieństwo Ojca naszego, papieża rzymskiego.
Uśmiechnął się Zbigniew.
Toście aż tak daleko szukali zezwolenia? rzekł. Któż jezdził po nie?
Nie posyłano nikogo, biskup Baldwin na piśmie dostał to z Rzymu
rzekł duchowny.
Książę głowę pochylił, jakby z poszanowaniem dla stolicy świata
chrześcijańskiego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]