[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciągle o rozmaite rzeczy i rozmawiał ze mną jak dorosły. Po pewnym czasie tak się przywią-
załem do niego, że niepodobna mi już było obejść się bez jego towarzystwa. Przez kilka sa-
motnych dni księżycowych przyzwyczaiłem się do nieustannej włóczęgi, teraz na wszystkie,
nawet dalekie wycieczki brałem ze sobą Toma. Marta powierzała mi go chętnie, wiedząc, że
54
jest przy mnie bezpieczny, bezpieczniejszy nawet niż w domu, gdyż ojczym nie mógł go zno-
sić.
Zbudowałem wózek i nauczyłem sześć tęgich psów chodzić w zaprzęgu. Wobec lekkości
naszej na Księżycu wystarczał ten zaprzęg najzupełniej, aby nas łatwo i szybko przewozić z
miejsca na miejsce. Czasem robiliśmy dalsze wycieczki, trwające dwa i więcej dni księżyco-
wych. Wtedy ze względu na nocne mrozy brałem wóz szczelnie zamykany, pędzony elek-
trycznym motorem i dający się opalać, który przerobiłem z naszego starego wozu, zmniej-
szywszy go jeszcze znacznie. Wewnątrz oprócz mnie i Toma mieściły się jeszcze dwa psy
oraz znaczne zapasy żywności i paliwa.
W ten sposób podróżując zwiedziliśmy z Tomem prawie całe północne wybrzeże środ-
kowego morza księżycowego i dostaliśmy się na wschód i zachód aż tak daleko, gdzie już
rozrzedzające się ku krańcom pustyni powietrze zmusiło nas do odwrotu. Najdalej ku zacho-
dowi wysuniętym punktem, gdzieśmy dotarli, było Mare Humboltianum, nizina położona pod
tą mniej więcej szerokością księżycową, co Mare Frigoris, a widoczna czasem z Ziemi pod-
czas sprzyjających libracji Księżyca, jak mała ciemna chmurka na samym prawym rąbku gór-
nej części srebrzystej tarczy.
I myśmy już stąd zobaczyli Ziemię, wyłaniającą się spod horyzontu. Zatrzymałem się tu
przez całą długą, dwutygodniową noc, aby się tylko napaść do syta widokiem tego, od dawna
nie widzianego, od dawniejsza jeszcze porzuconego rodzinnego mojego świata.
O wschodzie słońca Ziemia stanęła w pełni (znajdowaliśmy się bowiem na 9O południku,
stanowiącym zachodnią granicę widocznej półkuli Księżyca). Gdy zobaczyłem tę rozlśnioną,
z lekka zarumienioną tarczę i spostrzegłem przesuwające się po niej jasne zarysy Europy,
owładnęła mną naraz taka niewysłowiona, nieprzemożna tęsknota za tym globem świecącym
na niebie, że nie umiałem dać sobie rady. Zdawało mi się, żem - wypędzony z raju - zobaczył
znowu po długiej wędrówce na chwilę jego odblask złoty, i wyciągnąłem ręce ku niemu z
nierozumnym, naiwnym, dziecinnym, ale niepohamowanym pragnieniem: dostania się tam
jeszcze raz, choćby... po śmierci. Jednak w tej chwili przypomniała mi się Ziemia taka, jaką ją
widziałem po raz ostatni w Kraju Biegunowym: sczerniała, trupia na tle krwawej pożogi - i
nagle ogarnął mnie wielki smutek.
Wszystkie nieszczęścia, wszystkie złe namiętności i nędze ludzkie, które tam od wieków
prześladują ród człowieczy, nie wyłączając i groznej ich królowej - nieubłaganej śmierci,
przyszły tu za nami, na ten glob, dotąd cichy i spokojny w swej martwocie. Wszędzie zle jest
człowiekowi, bo wszędzie nosi sam w sobie zaród nieszczęścia...
Ponure dumania przerwał mi głos Toma. Stał przy mnie, obudziwszy się przed chwilą z
długiego snu, i patrzył na nieznany, świetlisty krąg na niebie.
- Wuju, a co to jest? - rzekł wreszcie, wyciągając rączkę.
- Przecież wiesz, to jest Ziemia. Mówiłem ci nieraz, że cię zawiozę tu, skąd ją widać, i
pokażę. Zresztą widziałeś już ją przecie, gdyśmy tu przyjechali, nie pamiętasz?
- Nie, nie widziałem tej Ziemi. Tamta była inna, taka z jednej strony rogata, a ta jest
okrągła.
- To jest ta sama Ziemia, dziecko. Tom namyślał się przez chwilę.
- Wuju...
-Co?
- Ja już wiem, to ona pewnie urosła albo rozwinęła się rano, tak jak te duże liście.
Starałem mu się wytłumaczyć, jak umiałem najprzystępniej, powód zmian Ziemi. Słuchał
z roztargnieniem, widocznie nie rozumiejąc tego, co mówiłem. Wreszcie przerwał mi znowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl