[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pyszniły się najwspanialszymi kolorami, choć lada moment mrozne podmuchy zimy miały
ogołocić ich gałęzie, a na żywopłotach, bramach i furtkach powiewały lekko pajęcze nitki i
migotały kropelki rosy jak drogie kamienie.
Richard i Leksi codziennie po śniadaniu wychodzili na spacer, wędrowali po otaczającym dwór
parku i podziwiali piękno świata, radośni i roześmiani. Bardzo silnie odczuwali swą fizyczną
obecność, bez przerwy się dotykali, trzymali za ręce. Ramię Richarda stale otaczało talię lub
ramiona żony, a kiedy pomagał jej przejść przez przełazy czy furtki, domagał się pocałunku,
zanim ją puścił. Leksi nigdy nie widziała go tak rozluznionego, przyjaznego, szczęśliwego.
Nocami kochali się gwałtownie, namiętnie, czule, czasem ze śmiechem, czasem rozmawiając, a
czasem, kiedy nie potrzebowali słów, w milczeniu. Nie widywali nikogo. Napotkani podczas
konnych przejażdżek albo spacerów po niemal pustych alejkach i ścieżkach ludzie uśmiechali
się, kiwali głowami i czuli się podniesieni na duchu widokiem takiego szczęścia.
Piękna pogoda utrzymała się przez tydzień. Ostatniego dnia wspięli się na wzgórze za domem,
na którym pod drzewami kwitły jeszcze cyklameny, a wiewiórki uwijały się, żeby zdążyć
zgromadzić zapasy na zimę. Richard zatrzymał się na skraju lasku porastającego wierzchołek
wzgórza, odwrócił Leksi i przyciągnął do siebie.
- Popatrz!
U ich stóp leżał dwór w Channings, biały, piękny, lśniący w promieniach słońca.
Leksi wydała przeciągłe westchnienie.
- Och, Richardzie, jaki śliczny!
- Jest twój, Aleksandro. Twój i mój, aż po kres naszych dni. Razem zmienimy go w dom, w
którym nasze dzieci będą rosły w poczuciu bezpieczeństwa i przekonaniu, że rodzice je kochają.
I w szczęściu. - W uszach Leksi te słowa zabrzmiały jak uroczysta przysięga.
Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
- W taki dom, jakiego ty nigdy nie miałeś. Och, Richardzie, z całego serca pragnę, żeby to się
spełniło.
- Spełni się. Jestem przekonany. - Chmura przesłoniła na moment słońce i Leksi zadrżała. -
Zmarzłaś, wracamy.
- Nie. Za chwilę słońce wyjdzie zza chmur. Zostańmy. Spacerowali dalej, trzymając się za ręce,
snując plany, całując się, coraz bardziej zakochani w Channings i w sobie.
Obeszli park dookoła i kiedy znalezli się w alei wjazdowej, w pewnej odległości od domu
dostrzegli Marka Rawdona. Jeden ze stajennych prowadził jego konia do stajni.
Richard zacisnął pięści i zaklął pod nosem.
- Kompletnie zapomniałam - powiedziała Leksi. - Podczas wizyty w Rawdon zaprosiliśmy go do
nas. Będziemy musieli go zabawiać. Na szczęście mamy nów. Zostanie najwyżej godzinę. Nie
lubi jezdzić konno po ciemku.
Richard się roześmiał.
- Sądziłem, że lubisz kuzyna?
- Lubię, ale...
- ... nie masz ochoty go dzisiaj zabawiać. O to chodzi?
- Jest tylko jedna osoba, którą mam ochotę dziś zabawiać - powiedziała Leksi i rzuciła mu na
poły nieśmiałe, ale pełne uwodzicielskiego uroku spojrzenie.
- On szybko wyjedzie, kochanie. A wtedy...
- Nie muszę pytać, jak się czujesz, Leksi - stwierdził Mark. - Mimo trudnych początków stan
małżeński najwyrazniej ci służy. Bardzo się cieszę ze względu na was oboje.
Siedzieli we dwoje z Markiem w błękitnym saloniku, czekając na Richarda. Pan domu zamknął
się w bibliotece z kanonikiem Harmondem, który wpadł niespodziewanie z bardzo poważną
miną i po paru minutach zwyczajowych uprzejmości i ogólnej pogawędki poprosił Richarda o
rozmowę na osobności.
- Nie miałam jeszcze okazji powiedzieć ci, Marku, że Richard mówił prawdę o pamiętnej grze w
karty. Rzeczywiście próbował pomóc ojcu. Służba z Rawdon nie znała całej historii.
- Rozumiem. To wspaniale. Sprawę Johnny'ego też ci wytłumaczył? Oczywiście! Inaczej nie
promieniałabyś szczęściem.
Leksi wstała.
- Nie, nie wytłumaczył - przyznała. - Jeszcze nie. Ale jestem pewna, że z czasem doczekam się
wyjaśnień.
- Richard to wspaniały chłop. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że potrafi oczyścić się z wszelkich
podejrzeń. To oczywiste, że darzyli się z sir Jeremym całkowitym zaufaniem. - Mark roześmiał
się. - Wiesz, podejrzewam, że twój ojciec wolałby, aby to Richard odziedziczył Rawdon.
- To nie tak. Tata był bardzo zadowolony, kiedy dowiedział się o twoim istnieniu.
- Richarda uważał za drugiego syna. Byli sobie bardzo bliscy.
- A jednak uwierzyłeś, podobnie jak ja, że Richard go zdradził.
- No cóż, służba opowiedziała bardzo przekonującą historię. Jak wspomniałaś, nie znaliśmy całej
prawdy.
Mark powiedział to lekko pytającym tonem. Wyraznie był ciekaw, co właściwie wydarzyło się
pomiędzy Richardem a sir Jeremym, ale Leksi nie była skłonna oświecić go w tej kwestii. Im
mniej osób wiedziało o szantażu, tym lepiej.
- Cóż, już po wszystkim - odrzekła pospiesznie. - Jak widzisz, wyjaśniliśmy sobie z Richardem
wszelkie nieporozumienia i jesteśmy szczęśliwi.
- A więc nie ma już mowy o półrocznej umowie?
- Oczywiście, że nie. To był dziwaczny pomysł. Musiałam być niespełna rozumu.
- Nie, tylko przerażona. Gdybym wiedział, co zamierzasz uczynić...
- Nie domyślałeś się? Byłam przez ostatnie kilka dni przed ślubem w takim stanie, że nie
potrafiłam niczego ukryć. Richard na pewno zacząłby coś podejrzewać, gdyby nie był tak bardzo
zajęty.
- W przeciwieństwie do mnie. Martwiłem się, oczywiście. Wiedziałem, że kiedy dowiedziałaś
się o Johnnym, chciałaś zrezygnować z małżeństwa z Richardem. Potem zmieniłaś zdanie.
Zrozum, Leksi, miałem związane ręce, bo przecież ratując Rawdon, ratowałaś tym samym i
mnie. Jak bym sobie poradził, gdybyś nie wyszła za Deverella? Nie miałem najmniejszych szans,
przecież wiesz, w jakim stanie znajdował się majątek. Sir Jeremy może i był dumny ze swego
nazwiska, ale w testamencie nie zostawił mi nic, poza tym, co przynależało do tytułu, czyli
dworu i ziemi, na której stoi. Całą resztę ty dziedziczyłaś.
- Jestem pewna, że papa chciał zmienić testament - oświadczyła Leksi. - Ten powstał po śmierci
Johnny'ego, lecz przed poznaniem ciebie. Papa... miał inne sprawy na głowie. Nie spodziewał
się, że... tak prędko umrze... - Głos jej zadrżał. - Zrobiłam wszystko, żeby to naprawić...
- Moja droga Leksi. Dzięki tobie Rawdon wkrótce wróci do dawnej świetności. Do końca życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
pyszniły się najwspanialszymi kolorami, choć lada moment mrozne podmuchy zimy miały
ogołocić ich gałęzie, a na żywopłotach, bramach i furtkach powiewały lekko pajęcze nitki i
migotały kropelki rosy jak drogie kamienie.
Richard i Leksi codziennie po śniadaniu wychodzili na spacer, wędrowali po otaczającym dwór
parku i podziwiali piękno świata, radośni i roześmiani. Bardzo silnie odczuwali swą fizyczną
obecność, bez przerwy się dotykali, trzymali za ręce. Ramię Richarda stale otaczało talię lub
ramiona żony, a kiedy pomagał jej przejść przez przełazy czy furtki, domagał się pocałunku,
zanim ją puścił. Leksi nigdy nie widziała go tak rozluznionego, przyjaznego, szczęśliwego.
Nocami kochali się gwałtownie, namiętnie, czule, czasem ze śmiechem, czasem rozmawiając, a
czasem, kiedy nie potrzebowali słów, w milczeniu. Nie widywali nikogo. Napotkani podczas
konnych przejażdżek albo spacerów po niemal pustych alejkach i ścieżkach ludzie uśmiechali
się, kiwali głowami i czuli się podniesieni na duchu widokiem takiego szczęścia.
Piękna pogoda utrzymała się przez tydzień. Ostatniego dnia wspięli się na wzgórze za domem,
na którym pod drzewami kwitły jeszcze cyklameny, a wiewiórki uwijały się, żeby zdążyć
zgromadzić zapasy na zimę. Richard zatrzymał się na skraju lasku porastającego wierzchołek
wzgórza, odwrócił Leksi i przyciągnął do siebie.
- Popatrz!
U ich stóp leżał dwór w Channings, biały, piękny, lśniący w promieniach słońca.
Leksi wydała przeciągłe westchnienie.
- Och, Richardzie, jaki śliczny!
- Jest twój, Aleksandro. Twój i mój, aż po kres naszych dni. Razem zmienimy go w dom, w
którym nasze dzieci będą rosły w poczuciu bezpieczeństwa i przekonaniu, że rodzice je kochają.
I w szczęściu. - W uszach Leksi te słowa zabrzmiały jak uroczysta przysięga.
Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
- W taki dom, jakiego ty nigdy nie miałeś. Och, Richardzie, z całego serca pragnę, żeby to się
spełniło.
- Spełni się. Jestem przekonany. - Chmura przesłoniła na moment słońce i Leksi zadrżała. -
Zmarzłaś, wracamy.
- Nie. Za chwilę słońce wyjdzie zza chmur. Zostańmy. Spacerowali dalej, trzymając się za ręce,
snując plany, całując się, coraz bardziej zakochani w Channings i w sobie.
Obeszli park dookoła i kiedy znalezli się w alei wjazdowej, w pewnej odległości od domu
dostrzegli Marka Rawdona. Jeden ze stajennych prowadził jego konia do stajni.
Richard zacisnął pięści i zaklął pod nosem.
- Kompletnie zapomniałam - powiedziała Leksi. - Podczas wizyty w Rawdon zaprosiliśmy go do
nas. Będziemy musieli go zabawiać. Na szczęście mamy nów. Zostanie najwyżej godzinę. Nie
lubi jezdzić konno po ciemku.
Richard się roześmiał.
- Sądziłem, że lubisz kuzyna?
- Lubię, ale...
- ... nie masz ochoty go dzisiaj zabawiać. O to chodzi?
- Jest tylko jedna osoba, którą mam ochotę dziś zabawiać - powiedziała Leksi i rzuciła mu na
poły nieśmiałe, ale pełne uwodzicielskiego uroku spojrzenie.
- On szybko wyjedzie, kochanie. A wtedy...
- Nie muszę pytać, jak się czujesz, Leksi - stwierdził Mark. - Mimo trudnych początków stan
małżeński najwyrazniej ci służy. Bardzo się cieszę ze względu na was oboje.
Siedzieli we dwoje z Markiem w błękitnym saloniku, czekając na Richarda. Pan domu zamknął
się w bibliotece z kanonikiem Harmondem, który wpadł niespodziewanie z bardzo poważną
miną i po paru minutach zwyczajowych uprzejmości i ogólnej pogawędki poprosił Richarda o
rozmowę na osobności.
- Nie miałam jeszcze okazji powiedzieć ci, Marku, że Richard mówił prawdę o pamiętnej grze w
karty. Rzeczywiście próbował pomóc ojcu. Służba z Rawdon nie znała całej historii.
- Rozumiem. To wspaniale. Sprawę Johnny'ego też ci wytłumaczył? Oczywiście! Inaczej nie
promieniałabyś szczęściem.
Leksi wstała.
- Nie, nie wytłumaczył - przyznała. - Jeszcze nie. Ale jestem pewna, że z czasem doczekam się
wyjaśnień.
- Richard to wspaniały chłop. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że potrafi oczyścić się z wszelkich
podejrzeń. To oczywiste, że darzyli się z sir Jeremym całkowitym zaufaniem. - Mark roześmiał
się. - Wiesz, podejrzewam, że twój ojciec wolałby, aby to Richard odziedziczył Rawdon.
- To nie tak. Tata był bardzo zadowolony, kiedy dowiedział się o twoim istnieniu.
- Richarda uważał za drugiego syna. Byli sobie bardzo bliscy.
- A jednak uwierzyłeś, podobnie jak ja, że Richard go zdradził.
- No cóż, służba opowiedziała bardzo przekonującą historię. Jak wspomniałaś, nie znaliśmy całej
prawdy.
Mark powiedział to lekko pytającym tonem. Wyraznie był ciekaw, co właściwie wydarzyło się
pomiędzy Richardem a sir Jeremym, ale Leksi nie była skłonna oświecić go w tej kwestii. Im
mniej osób wiedziało o szantażu, tym lepiej.
- Cóż, już po wszystkim - odrzekła pospiesznie. - Jak widzisz, wyjaśniliśmy sobie z Richardem
wszelkie nieporozumienia i jesteśmy szczęśliwi.
- A więc nie ma już mowy o półrocznej umowie?
- Oczywiście, że nie. To był dziwaczny pomysł. Musiałam być niespełna rozumu.
- Nie, tylko przerażona. Gdybym wiedział, co zamierzasz uczynić...
- Nie domyślałeś się? Byłam przez ostatnie kilka dni przed ślubem w takim stanie, że nie
potrafiłam niczego ukryć. Richard na pewno zacząłby coś podejrzewać, gdyby nie był tak bardzo
zajęty.
- W przeciwieństwie do mnie. Martwiłem się, oczywiście. Wiedziałem, że kiedy dowiedziałaś
się o Johnnym, chciałaś zrezygnować z małżeństwa z Richardem. Potem zmieniłaś zdanie.
Zrozum, Leksi, miałem związane ręce, bo przecież ratując Rawdon, ratowałaś tym samym i
mnie. Jak bym sobie poradził, gdybyś nie wyszła za Deverella? Nie miałem najmniejszych szans,
przecież wiesz, w jakim stanie znajdował się majątek. Sir Jeremy może i był dumny ze swego
nazwiska, ale w testamencie nie zostawił mi nic, poza tym, co przynależało do tytułu, czyli
dworu i ziemi, na której stoi. Całą resztę ty dziedziczyłaś.
- Jestem pewna, że papa chciał zmienić testament - oświadczyła Leksi. - Ten powstał po śmierci
Johnny'ego, lecz przed poznaniem ciebie. Papa... miał inne sprawy na głowie. Nie spodziewał
się, że... tak prędko umrze... - Głos jej zadrżał. - Zrobiłam wszystko, żeby to naprawić...
- Moja droga Leksi. Dzięki tobie Rawdon wkrótce wróci do dawnej świetności. Do końca życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]