[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezładnie przemieszane ze słowami ze wszystkich języków, jakie Tirla słyszała w liniowcu.
- Co mówi święty mąż? - spytała Mirda.
- Powiedz mi, co on gada? - Mama Bobczik przyciągnęła dziewczynkę do siebie.
Bilala i Pilau też chciały wiedzieć; jedna kopnęła Tirlę w goleń, a druga nastąpiła jej
na palce.
- Nic! - odparła zdegustowana dziewczynka. - Nic nie mówi!
Popychano ją, ciągnięto i szarpano.
- Przecież coś mówi.
- Mówi mistycznie.
- Powiedz nam, co mówi.
- O, sama zrozumiałam to słowo! Nic ci nie zapłacę, suko.
Ta grozba rozezliła Tirlę. Była też wściekła na kaznodzieję. Przetłumaczy, jeżeli on
powie coś, co się nada do tłumaczenia. Szczypały ją, potrząsały i biły. %7łeby się obronić,
zaczęła naśladować kaznodzieję i szeptem wyrzucała z siebie nonsensowny bełkot, tłumacząc
zdarzające się tu i tam prawdziwe słowa na tyle języków, na ile musiała, i znów wracała do
bełkotu. Kaznodzieja umilkł, szeroko rozpostarł ramiona; pełen szczęścia uśmiech jaśniał w
strumieniu światła, które tak oświetlało Pontisa, że wyglądał jak zawieszony w powietrzu
ponad estradą. I wtedy Tirla się zorientowała, że patrzy w jej stronę.
Pochylił się - oczy mu płonęły, twarz miał wykrzywioną - i oskarżycielskim gestem,
który przeraził tak dziewczynkę jak i jej klientki, wskazał na nią.
- Niewierni profanujący paplaniną święte chwile. Słuchajcie, uczcie się, bądzcie
posłuszni, żałujcie za złe postępki. Niech was oświeci światło świata. Zstąpcie do świętego
grobowca. Stopcie się w jedno z ludzkością i wszystkimi kochającymi, zaangażowanymi
istotami. Oczyśćcie się. Dostąpcie zbawienia! %7łYJCIE! - Oskarżycielsko uniesiona ręka
opadła, skąpana w promieniu światła.
Tirla w trakcie tej dramatycznej pauzy tłumaczyła najszybciej, jak mogła, wdzięczna
za parę trzymających się kupy zdań. Kobiety słuchały, co mówiła, i wpatrywały się w Pontisa.
Przyciągnął uwagę tłumu. Dziewczynka nie sądziła, żeby ją mógł wypatrzyć ktoś spoza
kręgu; nie ośmieliła się przerwać tłumaczenia. Najbardziej było jej żal smaku zielonej
papryki, którą sobie zamierzała kupić za zapłatę od kobiet.
Lama-szaman przyjął następną dramatyczną pozę; tym razem wyciągnął ramiona w
błagalnym geście.
- Przyprowadzcie mi waszych chorych, waszych słabowitych, wasze zbłąkane
duszyczki. Pozwólcie, bym ich uleczył. Dotyk przyniesie ulgę znękanemu umysłowi,
trawionemu gorączką ciału, powykręcanym członkom, ociemniałym oczom. Zbliżcie się! Nie
obawiajcie się! Ludziom przytrafia się to, na co zasługują. Każdy zasługuje na miłość. Bo to
właśnie miłość, miłość, miłość uzdrawia!
Tirla łatwo dała sobie radę z tą przemową; zerkała spoza osłaniających ją ciał,
próbując wypatrzyć, kto będzie odgrywał kaleki. Barney ze swoimi jaszczurczymi
powiekami: jedno mrugnięcie i miał białe, niewidzące oczy, następne - i znów widział
wyraznie, alleluja! Może i Mahmoud, którego podwójne stawy były powykręcane - jedno
dotknięcie lamy-szamana i wszystko gra. Maria z sączącymi wrzodami?
Pontis odrzucił głowę w tył; dłonie lśniły złociście w wąskich snopach światła (na
pewno używał jakiejś farby). Klientki Tirli westchnęły lękliwie na ten widok; jak urzeczone
śledziły mistyczne gesty owych magicznych rąk. Z palców lamy spływały iskrzące się smugi i
okruchy, niknące w krótkich rozbłyskach, kiedy się wydostały poza snopy światła. Jakaś
nowa sztuczka, pomyślała dziewczynka. Całkiem niezła. Pilau próbowała złapać takie
pasemko, ale zniknęło bez śladu i nic nie zostało w jej brudnych paluchach.
I wtedy z estrady wystrzeliła mocniejsza smużka i dotknęła głowy oszołomionego
mężczyzny. Był już trochę mniej oszołomiony, kiedy - przy wtórze gromkiej fanfary - Pontis
zaczął go przyzywać.
- Zostałeś wybrany, bracie. Pójdz ku mnie! Uściśnij mnie!
Z podwyższenia wysunęła się rampa, wprost ku wybranemu , który patrzył na to z
lękiem; stojący za nim wepchnęli go na rampę, stojący wzdłuż niej przeciągnęli go ku
estradzie.
- Uklęknij, bracie - zaintonował lama-szaman i spłynął w dół.
Tirla ani na chwilę nie przerywała tłumaczenia; czuła lekkie wibracje mechanizmu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
bezładnie przemieszane ze słowami ze wszystkich języków, jakie Tirla słyszała w liniowcu.
- Co mówi święty mąż? - spytała Mirda.
- Powiedz mi, co on gada? - Mama Bobczik przyciągnęła dziewczynkę do siebie.
Bilala i Pilau też chciały wiedzieć; jedna kopnęła Tirlę w goleń, a druga nastąpiła jej
na palce.
- Nic! - odparła zdegustowana dziewczynka. - Nic nie mówi!
Popychano ją, ciągnięto i szarpano.
- Przecież coś mówi.
- Mówi mistycznie.
- Powiedz nam, co mówi.
- O, sama zrozumiałam to słowo! Nic ci nie zapłacę, suko.
Ta grozba rozezliła Tirlę. Była też wściekła na kaznodzieję. Przetłumaczy, jeżeli on
powie coś, co się nada do tłumaczenia. Szczypały ją, potrząsały i biły. %7łeby się obronić,
zaczęła naśladować kaznodzieję i szeptem wyrzucała z siebie nonsensowny bełkot, tłumacząc
zdarzające się tu i tam prawdziwe słowa na tyle języków, na ile musiała, i znów wracała do
bełkotu. Kaznodzieja umilkł, szeroko rozpostarł ramiona; pełen szczęścia uśmiech jaśniał w
strumieniu światła, które tak oświetlało Pontisa, że wyglądał jak zawieszony w powietrzu
ponad estradą. I wtedy Tirla się zorientowała, że patrzy w jej stronę.
Pochylił się - oczy mu płonęły, twarz miał wykrzywioną - i oskarżycielskim gestem,
który przeraził tak dziewczynkę jak i jej klientki, wskazał na nią.
- Niewierni profanujący paplaniną święte chwile. Słuchajcie, uczcie się, bądzcie
posłuszni, żałujcie za złe postępki. Niech was oświeci światło świata. Zstąpcie do świętego
grobowca. Stopcie się w jedno z ludzkością i wszystkimi kochającymi, zaangażowanymi
istotami. Oczyśćcie się. Dostąpcie zbawienia! %7łYJCIE! - Oskarżycielsko uniesiona ręka
opadła, skąpana w promieniu światła.
Tirla w trakcie tej dramatycznej pauzy tłumaczyła najszybciej, jak mogła, wdzięczna
za parę trzymających się kupy zdań. Kobiety słuchały, co mówiła, i wpatrywały się w Pontisa.
Przyciągnął uwagę tłumu. Dziewczynka nie sądziła, żeby ją mógł wypatrzyć ktoś spoza
kręgu; nie ośmieliła się przerwać tłumaczenia. Najbardziej było jej żal smaku zielonej
papryki, którą sobie zamierzała kupić za zapłatę od kobiet.
Lama-szaman przyjął następną dramatyczną pozę; tym razem wyciągnął ramiona w
błagalnym geście.
- Przyprowadzcie mi waszych chorych, waszych słabowitych, wasze zbłąkane
duszyczki. Pozwólcie, bym ich uleczył. Dotyk przyniesie ulgę znękanemu umysłowi,
trawionemu gorączką ciału, powykręcanym członkom, ociemniałym oczom. Zbliżcie się! Nie
obawiajcie się! Ludziom przytrafia się to, na co zasługują. Każdy zasługuje na miłość. Bo to
właśnie miłość, miłość, miłość uzdrawia!
Tirla łatwo dała sobie radę z tą przemową; zerkała spoza osłaniających ją ciał,
próbując wypatrzyć, kto będzie odgrywał kaleki. Barney ze swoimi jaszczurczymi
powiekami: jedno mrugnięcie i miał białe, niewidzące oczy, następne - i znów widział
wyraznie, alleluja! Może i Mahmoud, którego podwójne stawy były powykręcane - jedno
dotknięcie lamy-szamana i wszystko gra. Maria z sączącymi wrzodami?
Pontis odrzucił głowę w tył; dłonie lśniły złociście w wąskich snopach światła (na
pewno używał jakiejś farby). Klientki Tirli westchnęły lękliwie na ten widok; jak urzeczone
śledziły mistyczne gesty owych magicznych rąk. Z palców lamy spływały iskrzące się smugi i
okruchy, niknące w krótkich rozbłyskach, kiedy się wydostały poza snopy światła. Jakaś
nowa sztuczka, pomyślała dziewczynka. Całkiem niezła. Pilau próbowała złapać takie
pasemko, ale zniknęło bez śladu i nic nie zostało w jej brudnych paluchach.
I wtedy z estrady wystrzeliła mocniejsza smużka i dotknęła głowy oszołomionego
mężczyzny. Był już trochę mniej oszołomiony, kiedy - przy wtórze gromkiej fanfary - Pontis
zaczął go przyzywać.
- Zostałeś wybrany, bracie. Pójdz ku mnie! Uściśnij mnie!
Z podwyższenia wysunęła się rampa, wprost ku wybranemu , który patrzył na to z
lękiem; stojący za nim wepchnęli go na rampę, stojący wzdłuż niej przeciągnęli go ku
estradzie.
- Uklęknij, bracie - zaintonował lama-szaman i spłynął w dół.
Tirla ani na chwilę nie przerywała tłumaczenia; czuła lekkie wibracje mechanizmu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]